rozdz 10

545 43 100
                                    

Juliusz nie spał tej nocy dobrze. Prawie co godzinę przebudzał się, dręczony koszmarami. Za każdym razem Adam musiał go uspokajać, przytulać i głaskać. Nie przeszkadzało mu to, czuł się zobowiązany do chronienia tego drobnego chłopca, ilekroć ten budził się z płaczem.

Gdy na zewnątrz zaczęło robić się jasno, Mickiewicz obudził się. Przytulony do niego chłopiec wciąż spał, więc mężczyzna nie poruszył się, by go przypadkiem nie zbudzić. Zerknął na zegarek, cyferki wskazywały szóstą trzydzieści. To dziwne, pomyślał. Zwykle wstawał dużo wcześniej. No cóż, ta noc była dość pracowita.

Korzystając z tego, że Juliusz leżał obok, niczego nie świadomy, Adam dokładnie obejrzał jego ciało. Delikatna, jasna skóra była teraz naznaczona siniakami i zadrapaniami. Mickiewicz dotknął każdego z nich. Dobrze wiedział, że to tylko niegroźne, powierzchowne urazy, lecz szczerze pragnął, by zniknęły.

Nagle wyczuł, że całe ciało młodzieńca się spina. Jego oddech przyspieszył, a na twarzy pojawił się grymas strachu. Mężczyzna już wiedział, co się zaraz stanie.

-Nie!- krzyknął chłopak, budząc się przestraszony. Spojrzał szeroko otwartymi oczami na Mickiewicza. Po chwili po jego policzkach popłynęły łzy. Znowu.

-...A-adam...śniło mi się...że on...- powiedział drżącym głosem.

Szarooki natychmiast mocno przytulił płaczącego chłopca. Przyciągnął go do siebie i zaczął głaskać go po głowie.

-Już, spokojnie, wszystko jest w porządku- powtarzał, by go uspokoić.

To już piąty raz od wczoraj. Piąty raz Julek trząsł się przestraszony w jego ramionach. Mickiewicz czuł się tak bardzo bezradny w obliczu jego cierpienia. Wmawiał sobie, że zrobił wszystko, aby mu pomóc, jednak wciąż czuł się odpowiedzialny za krzywdę wyrządzoną jego małemu chłopcu. Pozwolił, by go skrzywdzono, i to w potworny sposób. Nie dał rady go ochronić. Obiecał sobie, że od teraz będzie go bronił. Zawsze.

Juliusz powoli dochodził do siebie po kolejnym koszmarze. Opanował płacz i uspokoił oddech. Rozejrzał się; niebo za oknem jaśniało.

-Która godzina?- spytał, odsuwając się od Adama.

-Jeszcze wcześnie. Śpij- odpowiedział Mickiewicz spodziewając się, że chłopak pójdzie za jego radą.

Ten jednak zamiast położyć się z powrotem, pokręcił głową.

-I tak już nie zasnę. - odpowiedział i przeciągnął się. Za cholerę nie był wyspany. Tak naprawdę z chęcią poszedłby spać, ale wizja kolejnego okropnego snu sprawiła, że przeszła mu ochota na sen.

-Mógłbyś odwieźć mnie do domu?- zapytał cicho.

To było ostatnie, co Adam chciał w tej chwili zrobić.

-Jesteś pewien? Dobrze się czujesz?- zaczął wypytywać młodzieńca z troską. Naprawdę wolałby go teraz zatrzymać przy sobie, przynajmniej dopóki do końca nie wydobrzeje.

-Adam, wszystko jest okej- odparł, uśmiechając się słabo.
-Poza tym muszę zająć się kotem, pewnie za mną tęskni- dodał cicho.

Aby przekonać mężczyznę, że nic mu nie jest, wstał z łóżka i zrobił kilka kroków. Po chwili jednak skrzywił się, zachwiał i przewrócił na podłogę. Adam natychmiast doskoczył do niego zaniepokojony.

-Julek! Co ci?- spytał zatroskany.

-Boli...- odpowiedział słabo Juliusz i przyciągnął kolana do klatki piersiowej.

Mickiewicz bez trudu podniósł go i położył z powrotem na łóżku. Chłopiec od razu ułożył się w pozycji embrionalnej, zaciskając zęby z bólu.

-Przyniosę ci jeszcze jedną tabletkę, dobrze?- powiedział cicho Adam, po czym wstał i poszedł do kuchni.

Chwilę później był przy młodzieńcu ze szklanką wody i tabletką przeciwbólową. Dał ją leżącemu chłopakowi, a następnie położył się obok niego u przykrył ich oboje kołdrą. Oplótł chłopca ramionami i przysunął go do siebie.

-Spokojnie, zaraz przestanie boleć. Spróbuj jeszcze trochę pospać- powiedział cicho, całując go w czoło.
-Ja do ciebie pojadę, dobrze? Nakarmię kota, wszystkim się zajmę. Ale ty śpij- dodał, wysuwając się spod kołdry. Juliusz jednak złapał go za rękę.

-Nie, nie idź, ja pójdę, to nic- powiedział cichutko, próbując wstać. Mickiewicz nie do końca wiedział, co powinien zrobić, jednak po namyśle odsunął jego dłoń.

-Mowy nie ma, zostajesz. Przyniosę ci termofor, pojadę i zaraz będę z powrotem. - odpowiedział, wychodząc z pokoju. Przygotował od wieków nieużywany termofor i zaniósł go do sypialni.

-Będę za jakieś 15 minut, powiedz mi tylko...- urwał, spostrzegłszy, że młodzieniec śpi. Ostrożnie, by go nie obudzić, wsunął trzymany przedmiot pod kołdrę i wyszedł z pokoju. Sprawdził, czy wszystkie okna w domu są zamknięte, ubrał się, wziął kluczyki do auta oraz wytrych i wyszedł z domu.

Kilka minut później stał pod drzwiami mieszkania Julka. Otworzył je wytrychem i wszedł do środka. Stanął na środku przedpokoju i rozejrzał się w poszukiwaniu kota. Niestety, nigdzie go nie widział. Podrapał się po głowie.

-No i co ja mam niby teraz zrobić?- zastanawiał się. Nigdy nie zajmował się zwierzętami, nie wiedział jak się z nimi obchodzić. No trudno, trzeba coś wymyślić.

Obszedł wszystkie pokoje. Zajrzał w każdy kąt. Za kanapę, pod łóżko, nawet do szafy. Kota ani śladu. Jak się woła koty? Po imieniu?

Przeszukał mieszkanie jeszcze raz. I następny. Sprawdził każdy zakamarek. Bez skutku.

-Skierka...hej, Skierka, gdzie jesteś kotku?- zawołał niezbyt głośno. Nic. Zero odpowiedzi. Cisza. Adam wciąż próbował przypomnieć sobie, jak się woła koty. Taś taś? Nie, na pewno nie tak. Myśl Adam, myśl... Bingo!

-Kici kici kici- zawołał cicho. Tym razem odpowiedziało mu ciche miauczenie dochodzące z kuchni. Mickiewicz z triumfalnym uśmiechem na ustach wmaszerował do pomieszczenia i rozejrzał się. Jest! Poszukiwane zwierzę najzwyczajniej w świecie siedziało na lodówce! Po chwili zeskoczyło, podeszło do Adama i otarło się o jego nogi. Mężczyzna odskoczył zdezorientowany. Czego ten sierściuch od niego chce?! Kot jednak ponownie otarł się o nogawkę jego spodni. Mickiewicz niepewnie kucnął obok i przyjrzał się kociakowi. Niepewnie wyciągnął dłoń w jego stronę. Wzdrygnął się, gdy zwierzę obwąchało ją, ale nie uciekło. Ostrożnie pogłaskał szarego kota po łebku i aż oniemiał. Jego futerko było takie miękkie! Adam zafascynowany raz po raz przesuwał palcami po delikatnej sierści, za każdym razem uśmiechając się coraz szerzej. Co za interesujące stworzenie! Rozpromieniony nasypał do miski karmę (znalezioną podczas poszukiwań) i przez chwilę z fascynacją przyglądał się jedzącej Skierce. Musiał jednak wracać do domu, do Juliusza.

-Nie martw się, twój pan za niedługo wróci do domu cały i zdrowy- powiedział cicho, ostatni raz drapiąc kotka za uchem, po czym wstał z ziemi.

Wyszedł z mieszkania i zbiegł po schodach. Jadąc do domu rozmyślał nad tym, jak czuje się Julek. Czy dalej śpi? Na pewno nic mu nie grozi? A co jeśli jakiś wspólnik cara zechce się zemścić? Eee tam, nawet jeśli, to nie aż tak szybko. Mickiewicz potrząsnął głową, żeby pozbyć się natrętnych myśli. Przecież nie było go raptem pół godziny. Co się mogło stać?

Zaparkował pod blokiem. Szybko pokonał schody i stanął przed drzwiami. Zmroziło go. Na drzwiach widniał napis. Srebrne litery wyraźnie odcinały się na ciemnobrązowym drewnie. месть. Zemsta. Napisane cyrlicą, ulubionym alfabetem Cara i jego kompanii.

Pełen złych przeczuć Adam wparował do mieszkania i wbiegł do sypialni.

Łóżko było puste.

O chłopcu, który pokochał mordercęOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz