Cios. Głośny śmiech. Kopnięcie. Krew zalewa oczy. Kolejne uderzenie.
Ciężkie, metalowe kajdany boleśnie wżynają się w przeguby. Jeden z oprawców wychodzi, tylko po to, by po chwili wrócić z biczem, obrzydliwie przy tym rechocząc. Cichy gwizd w powietrzu i palący ból w miejscu uderzenia. Z gardła Adama wyrywa się cichy krzyk. Miesza się z kolejnymi trzaskami skórzanego rzemyka z ostrym, metalowym haczykiem na końcu. Mały kawałek metalu rozcina skórę, gdzieniegdzie wręcz wyrywając jej kawałki.
-I co, Filomaciku? Chciałeś ratować swojego chłoptasia, co?- pyta z nieprzyjemnym uśmiechem jeden z bijących, z blizną na lewej stronie twarzy. Podchodzi do Mickiewicza, chwyta go za włosy i siłą podnosi jego zwieszoną głowę. Z satysfakcją przygląda się poobijanej, zakrwawionej twarzy, rozbitej wardze, rozciętej brwi, podbitym i przekrwionym oczom.
-Ale kto uratuje ciebie?!- krzyczy, zanosząc się śmiechem. Jego wspólnicy także śmieją się. Następnie po kolei opuszczają pomieszczenie. Nareszcie.
Adam spróbował stanąć prosto na betonowej podłodze, lecz kończyny odmówiły mu posłuszeństwa. Kajdany przyczepione grubym łańcuchem do sufitu umożliwiały jedynie przyjęcie pozycji stojącę, z rękami boleśnie wyciągniętymi ku górze. Nietrudno sobie wyobrazić, że niżsi od Adama więźniowie zwyczajnie wisieliby na łańcuchach z wyłamanymi ramionami.
Mężczyzna oddychał ciężko. Czuł krew spływającą mu po plecach i twarzy. Otarł oczy ramieniem. Teraz przynajmniej coś widział.
Jak mógł być takim idiotą?
Jak mógł uwierzyć, że ludzie cara z roztargnienia zostawili na widoku mapę z zaznaczonymi celami podróży? Czy troska o Juliusza tak bardzo przytępiała jego zmysły? Przecież to najoczywistsza pułapka! Już od pierwszego dnia poszukiwań miał wrażenie, że ktoś go śledził. Trzeciego dnia złapali go, gdy kupował karmę dla Skierki. No właśnie, Skierka. Została w samochodzie. Oby jakiś dobroduszny przechodzień ją zauważył i wypuścił, bo istnieje duże prawdopodobieństwo, że kotka nie doczeka powrotu Mickiewicza.
Zacisnął zęby. Z powodu połamanych żeber nawet oddychanie sprawiało mu trudność. To jakiś cud, że płuca nie zostały poważnie naruszone przez odłamki kości. Kaszlnął; po brodzie pociekła mu strużka krwi. A może jednak zostały? Pobili go już czwarty raz. Za każdym razem robili to coraz mocniej i bardziej brutalnie. Jak tak dalej pójdzie, to długo nie pociągnie. Trzeba spojrzeć prawdzie w oczy: albo znajdzie sposób by stąd uciec, albo koniec pieśni. Ale teraz... Adamowi latały mroczki przed oczami. Potrzebował choć odrobiny snu, choćby w takim miejscu, w dodatku w pozycji stojąco-wiszącej.
Zbudziła go przyciszona rozmowa. Nie był wstanie powiedzieć, ile spał, w celi nie było okien, nie to jednak było teraz najważniejsze. Nie otwierał oczu ani nie podnosił głowy; ktokolwiek był z nim w pomieszczeniu, lepiej żeby nie wiedział, że Adam jest przytomny. Nie poruszył się, za to nadstawił uszu. Dwa męskie głosy dyskutowały na jego temat.
-Naprawdę nie sądziłem, że nasz Filomata nabierze się na taki prosty numer. Przecież to było takie oczywiste! Chyba rzeczywiście stracił głowę dla tego chłopaczka.
-A nie mówiłem? Sukinsyn się zakochał. Wiedziałem, że zrobi wszystko, żeby ratować tego swojego małego przydupasa.
W Adamie narastała złość, gdy słyszał jak wyrażano się o Juliuszu. Już miał krzyknąć i stanąć w jego obronie, gdy usłyszał coś jeszcze. Coś, co zjeżyło mu włosy na karku.
-A tak w tym temacie, jak się miewa nasza mała suka? Dalej służy gościom w barze? Nie zamęczyli go jeszcze? Cholera, myślałem że po pięciu dniach padnie...
-Tym się nie przejmuj, to tylko kwestia czasu. Jeszcza dwa, góra trzy dni i wyzionie ducha. No, chyba że chcesz zrobić to szybciej... - powiedział z paskudnym uśmiechem jeden z mężczyzn i zaniósł się chrapliwym śmiechem.
Adama zmroziło. Te skurwysyny zmusiły Julka do... O nie. O nie, nie, nie. Nie daruje im tego. Spiął całe ciało z zamiarem stanięcia stabilnie na ziemi, lecz to nie był jeszcze koniec rozmowy.
-Ej, a co powiesz na to, żeby go tu przyprowadzić? Filomata nie wytrzyma widoku swojego kochasia w takim stanie...
- No, powiem ci, niezła myśl. Zmusimy go, by patrzył, jak z jego kochanego chłopaka uchodzi życie... Może zróbmy to jeszcze dziś?
-Nie, nie dzisiaj. Niech mały jeszcze jeden dzień zabawia klientów. Nawet nie wiesz, ile ich przybyło, odkąd go dorwaliśmy!
-Dobra, w takim razie wszystko zaplanowane. Wracaj do siebie, ja tu sobie jeszcze chwilę posiedzę z naszym delikwentem - to powiedziawszy, jeden z mężczyzn podszedł bliżej do Mickiewicza, a drugi opuścił pomieszczenie.
Adam usłyszał zbliżające się kroki, po czym ktoś złapał go za włosy i szarpnął w górę, tym samym zmuszając skutego mężczyznę do spojrzenia mu w oczy. Mimo że Mickiewicz był słusznego wzrostu, główny oprawca górował nad nim, nie tylko wzrostem, ale i ogólną postawą ciała.
-Halo, halo, pobudka śpiąca królewno!- powiedział z ironią wspólnik nieżyjącego cara, i zarechotał obrzydliwe. Był to ten sam mężczyzna z blizną, który był z Mikołajem tamtej pamiętnej nocy.
Adam z trudem rozwarł opuchnięte powieki i spojrzał mu hardo w oczy. Bez cienia pokory splunął mu pod nogi.
-No proszę... Wciąż nie uznajesz mojej wyższości, co? - powiedział facet z blizną. Odsunął się trochę i rozmachem kopnął Mickiewicza w brzuch, a gdy ten z trudem powstrzymywał jęk bólu, pochylił się nad nim i zbliżył usta do jego ucha.
-Ja jestem teraz twoim panem- wyszeptał.
-Jesteś panem co najwyżej najpodlejszej kurwy w mieście- odparł twardo Adam, po czym niespodziewanie szarpnął mocno głową, uwalniając się z uchwytu porywacza i z dużą siłą uderzając go czołem w nos. Zbir z cichym krzykiem odskoczył od Mickiewicza, zakrywając twarz rękami. Udało się; zaatakowany nos z pewnością został złamany.
-O ty sukinsynu!- warknął oprawca, wyciągnął z pochwy przy pasku nóż i zdzielił Adama w głowę rękojeścią. Próbował trafić w skroń, by doprowadzić do utraty przytomności, lecz w ostatniej chwili skuty mężczyzna przesunął się lekko, dzięki czemu przedmiot jedynie niezbyt mocno uderzył, mijając się z celem. Mickiewicz jednak zwiesił głowę, udając omdlenie.
Opryszek wyszedł z celi mamrocząc pod nosem jeszcze jakieś przekleństwa. Gdy tylko zamknął za sobą ciężkie, metalowe drzwi, Adam podniósł wzrok. Zaczął dokładnie oglądać całe pomieszczenie.
Głównie zwrócił uwagę na łańcuchy, które krępowały jego ręce. Były dość stare i lekko zardzewiałe, lecz nic nie wskazywało na to, by miały pęknąć. Kończyły się żelaznymi obręczami przymocowanymi do sufitu. Ten z kolei znajdował się nieco wyżej niż przeciętnie, na oko jakieś sześć metrów nad podłogą. Ciekawe czemu tak wysoko?
Samo pomieszczenie było niewielkie, a Mickiewicz znajdował się blisko ściany naprzeciwko drzwi. Odległość między ścianami nie była duża, może dałoby się... Adam zebrał w sobie wszystkie siły, złapał łańcuchy w dłonie, uniósł stopy nad ziemię i z cichym jękiem lekko huśtnął się na zardzewiałych łańcuchach. Tak! To da się zrobić!
Mężczyzna odkrył jednak jeszcze coś: jeden z łańcuchów, ten, którym była skuta jego prawa ręka, zdawał się być niedokładnie przymocowany do metalowej obręczy pod sufitem.
Adam uśmiechnął się przebiegle. W jego głowie układał się już plan doskonały.
CZYTASZ
O chłopcu, który pokochał mordercę
FanfictionAdam, morderca i psychopata zostaje wypuszczony z oddziału zamkniętego, lecz chęć zabijania powraca. Następną ofiarą ma być uroczy student, Juliusz. Okładka wykonana przez grabeusz_romantyk na Instagramie