Rozdział II

196 9 7
                                    


Kilka dni później Niemcy postanowił odwiedzić grób brata. Już z samego rana stał przed lustrem w swoim pokoju, układając włosy. Obawiał się, że w Berlinie może spotkać kanclerza bądź imperatora. Nie chciał, by ktoś z jego szefostwa uznał go za zaniedbanego.
Ludwig przerwał czesanie grzebykiem fryzury, gdy dostrzegł w lustrze, że w drzwiach do jego sypialni stoi Białoruś z malutkim bukiecikiem kwiatów. Niemcy odłożył grzebyk na komodę i stanął przodem do kobiety.
– Od nas – wydusiła. – Gdybyś mógł.
– Jasne. – Ludwig przejął od białowłosej bukiecik białych róż. Dostrzegł wstążkę z napisem „Tęsknimy" i uśmiechnął się smutno. Położył bukiecik na łóżku.
Natalia, wykorzystując to, że Niemcy się schylił, ruszyła szybkim krokiem do drzwi. Ludwig chwycił ją za nadgarstek, zatrzymując.
– Dziękuję – powiedział. – Za wszystko.
– Żegnasz się? – spytała cicho Białoruś, usilnie unikając kontaktu wzrokowego. Stała tyłem do mężczyzny.
– Nie. Po prostu rzadko mamy okazję porozmawiać, a chcę, byś to wiedziała.
Natalia pokiwała głową, po czym ponownie wyciągnęła rękę w kierunku klamki.
– Poczekaj – poprosił Niemcy, lecz kobieta pospiesznie opuściła pomieszczenie.
Ludwig westchnął i wrócił do czesania. Gdy uznał, że jest gotowy do pokazania się publicznie i udawania, że wszystko jest pod kontrolą, sięgnął do szafki, wyjmując pięć dyszek od Austrii. Cóż, Roderich od zawsze miał kuzyna w rzyci, ale przynajmniej od czasu do czasu podarował mu jakieś drobne, bawiąc się w ojca chrzestnego. Niemcy schował pieniądze do kieszeni spodni z zamiarem kupienia największej i najpiękniejszej wiązanki, jaka będzie w kwiaciarni. Wziął w dłoń bukiecik przyniesiony przez Białoruś i wyszedł z domu.
Po jakimś czasie Ludwig znalazł się w Berlinie, wcześniej zahaczając o kwiaciarnię w Wiedniu. Teraz targał w stronę cmentarza ogromną wiązankę oplecioną wstążką z napisem „Każdego dnia żałuję, że Cię tu nie ma, kochany Braciszku" i bukiet białych róż. Westchnął. Przeszło mu przez myśl, że gorszej personifikacji jego szefowie nie mogli sobie wyobrazić. Bo jak tu doprowadzić do potęgi kogoś, kto nieustannie żyje przeszłością, a na myśl o kolejnym dniu zastanawia się, skąd ma wziąć pistolet, by się zastrzelić? Jak tu jakkolwiek współpracować z kimś, kto albo siedzi na cmentarzu, albo w swoim pokoju? Te wszystkie myśli sprawiały, że Niemcy czuł się sam ze sobą jeszcze gorzej.
Umarłem razem z tobą, braciszku. Teraz tylko wegetuję – pomyślał Ludwig, mając nadzieję, że jakimś cudem Prusy go słyszy, może zlituje się i weźmie go do siebie.
W końcu młodzieniec dotarł na cmentarz. Przemierzał kolejne alejki jak w transie, nawet nie myśląc o tym, w którą stronę pójść. Podświadomość sterowała jego ciałem, prowadząc go dokładnie tam, gdzie przychodzi co kilka dni. Niemcy otrząsnął się z chwilowego otępienia i ujrzał przed sobą nagrobek Gilberta. Podświadomość jeszcze nigdy go nie zawiodła.
Ludwig położył wieniec na płycie nagrobnej, znalazł też miejsce dla bukietu od Białorusi. Przysiadł na malutkiej ławeczce, którą specjalnie dla niego zrobili kumple Gilberta. Mężczyzna spojrzał pustym wzrokiem na wyryte w płycie litery układające się w „PRUSY". Doskonale wiedział, że ciała brata nie było w grobie. Personifikacje po prostu rozpływają się w powietrzu po śmierci. To samo ponure zniknięcie spotkało już wiele innych personifikacji.
Niemcy wybuchnął płaczem. Ostatnim razem, kiedy dane mu było zobaczyć brata, był jeszcze dzieckiem. Wieczór wcześniej Gilbert czytał mu bajkę na dobranoc i mówił, jak bardzo go kocha. „Du bist meine Sonne" dźwięczało Ludwigowi w uszach za każdym razem, gdy zamykał oczy.
Und du bist meine Sonne... – załkał blondyn. – Dlaczego musiałeś mnie zostawić, braciszku? Warum?
Tak było za każdym razem, kiedy tu przychodził. Ból brał górę i nie mógł powstrzymać łez. Teraz także wypłakiwał własne oczy.
Gdy już nieco się ogarnął i poopowiadał bratu o tym, jak ma dość życia i jak za nim tęskni, Niemcy wstał z ławeczki. Posłał malutkiemu zdjęciu Prus umieszczonemu na nagrobku utęsknione spojrzenie.
– Niedługo znów przyjdę – zapowiedział. – Chyba że się zdążę zabić.
Ludwig ruszył w kierunku wyjścia z cmentarza. Gdy znalazł się na ulicach Berlina, ponownie żal chwycił jego serce. Nie tak dawno spacerował tymi uliczkami z Gilbertem za rękę. Wspólnie snuli plany na temat tego, jak to już będzie rządzić światem i nie przejmować się niczym. Teraz Niemcy rozumiał, że jedyne, czego potrzebuje w życiu, to Prusy. A skoro nie miał swojego brata, to tak naprawdę nie miał nic.
Blondyn spostrzegł, że przy berlińskich ulicach jest coraz więcej piekarni, kawiarni, lodziarni. Życie kulturowe w Imperium kwitnie, lecz on nawet tego nie dostrzegł. W ogóle niewiele już dostrzegał.
Po drodze do Sankt Petersburga Ludwig postanowił także wpaść do Królewca. Tu również rozwijało się życie towarzyskie Niemców. Ludwig lekko się uśmiechnął. Przynajmniej jego ludzie są szczęśliwi.
Przechodząc obok piekarni, poczuł zapach świeżego pieczywa. W jego głowie narodziła się myśl, aby wejść do środka i kupić coś słodkiego Białorusi. Dzisiejszą niezwykle krótką rozmowę w swoim pokoju uznał za mały sukces. Może w końcu się przed nim otworzy. Może nie będzie za późno. Niemcy stwierdził, że może uda mu się przekupić kobietę dobrym jedzeniem. Włożył rękę do kieszeni i wygrzebał z niej kilka marek niemieckich, ciesząc się, że jednak posłuchał Anyi i nosi przy sobie drobne pieniądze.
Już niemal chwycił klamkę, kiedy drzwi od piekarni nagle się otworzyły i ktoś na niego wpadł.
Entschuldigung – wymamrotał zakłopotany Ludwig i już miał wchodzić do środka, ale tego nie zrobił, gdyż jego uwagę przykuł nietypowy wygląd mężczyzny, z którym się zderzył. Blada cera, białe włosy, czerwone oczy... Serce Niemiec przyspieszyło. Jego usta mimowolnie wypowiedziały jednosylabowe słowo.
– Gil...?
Nowo napotkany człowiek spojrzał zdziwiony na Ludwiga. Po chwili jego oczy rozszerzyły się z niedowierzania.
– Ludwiś? – wydukał, zszokowany nie mniej od blondyna.
– Braciszku, to naprawdę ty! – Niemcy rozpłakał się ze szczęścia i rzucił się Gilbertowi na szyję. Prusy również zaczął płakać. Odwzajemnił uścisk.
– Jak to? Przecież... Przecież nie żyjesz. – Ludwiga chwycił jeszcze mocniejszy szloch. Nie dowierzał własnemu szczęściu. Tysiące myśli kłębiły się w jego głowie. Wśród wielu teorii zaczął rozważać, czy to omamy, czy właśnie umarł, czy może Gilbert cudownie powstał z martwych, wysłuchując rozpaczliwych błagań Niemiec o ponowne spotkanie.
– A jednak tu jestem – zaśmiał się Prusy, kurczowo tuląc do siebie młodszego brata. – Ludwiś, kochanie moje... Jak ty wyrosłeś...
– Nie rozumiem... Przecież umarłeś...
– Nie rozmawiajmy na ulicy, dobrze, moje słońce? Za rogiem jest kawiarnia, chodź. – Gilbert objął ramię brata i zaczął go prowadzić w sobie znanym kierunku.
Niemcy był niemal absolutnie pewny, że śni, a jego brat za chwilę rozpłynie się w powietrzu. Jak inaczej wytłumaczyć to wszystko?
Tymczasem Prusy zaciągnął Ludwiga do kawiarni, zamówił dwie kawy i poprowadził brata do stolika w rogu lokalu. Zajęli miejsca naprzeciw siebie.
– Nic nie rozumiem... Żyjesz czy nie? – dopytywał Niemcy, przysięgając sobie w myślach, że jeśli za chwilę się obudzi, to weźmie jakiś nóż i poderżnie sobie gardło.
Gilbert się zaśmiał.
– Żyję, nic mi nie jest. Po prostu od dwudziestu paru lat się ukrywam. To Królewiec, to Szwabia, to Bawaria... Imperium jest ogromne, a od zamków aż się roi.
– Dlaczego? Dlaczego nic o tym nie wiem? – Ludwig był zdruzgotany. – Przez te wszystkie lata byłem pewien, że nie żyjesz...
Prusy otworzył usta, by odpowiedzieć, ale wtedy do stolika podszedł kelner, stawiając przed mężczyznami po filiżance kawy.
Danke – podziękował Gilbert, a gdy mężczyzna się oddalił, ponownie zaczął mówić. – To wszystko jest skomplikowane, Ludwiś. To nie jest tak, że postanowiłem zrobić tobie i wszystkim, którym na mnie zależy, ohydny żart. To część większego planu. Nie mogę ci go tutaj zdradzić, nie, gdy wszędzie wokół są ludzie. Ale kiedyś wszystko ci wyjaśnię, skarbie. Ludzie, jak dawno cię widziałem...
Niemcy nie wiedział, co o tym wszystkim myśleć. Z jednej strony poczuł, że narodził się na nowo, z drugiej zaczął kwestionować niemal wszystko, co miało miejsce przez ostatnie dwie i pół dekady.
– Musisz mi obiecać, że nikomu nie powiesz, że żyję – poprosił Prusy. – Inaczej cały plan szlag trafi.
– Czyli chcesz, by ludzie, którzy cię kochają, dalej myśleli, że nie żyjesz, tak jak ja do dzisiaj?
– Oczywiście, że nie chcę. Czasem, by coś osiągnąć, trzeba się temu poświęcić. Uważasz, że dla mnie ta rozłąka nic nie znaczyła? Ludwiś, codziennie zastanawiałem się, co u ciebie, kiedy znów cię zobaczę, czy bym cię rozpoznał... Codziennie żałowałem, że nie mogę obserwować, jak dorastasz, że nie mogę cię przytulić... – Po policzkach Gilberta popłynęły łzy. – Umierałem z tęsknoty każdego dnia – wykrztusił.
– Ja też, braciszku. Ale ja myślałem, że zginąłeś na wojnie. Wiesz, ile razy sięgałem po sznur, po sztylet, po arszenik, ale za każdym razem ktoś mnie ratował?
Prusy wybuchnął płaczem. Ukrył twarz w dłoniach.
– Przepraszam, słońce... Nie chciałem... To było najtrudniejsze zadanie, jakie miałem w życiu... – mówił roztrzęsionym głosem.
Po policzkach Ludwiga także płynęły łzy.
– Już dobrze, braciszku – powiedział cicho. – Już nie musisz udawać, że jesteś martwy.
Gilbert zabrał dłonie z twarzy. Spojrzał na Niemcy z nadzieją.
– Wybaczysz mi, kochanie? – zapytał skruszonym głosem.
– Oczywiście. – Ludwig uśmiechnął się pokrzepiająco przez łzy i położył otwartą dłoń na stole. Prusy uśmiechnął się wzruszony i chwycił dłoń brata. Pogłaskał kciukiem jej zewnętrzną część, uśmiechając się z miłością.
– Chcę, byś wiedział, że nigdy sobie tego wszystkiego nie wybaczę – powiedział Gilbert. – Ale musiałem to zrobić, wiem, jak idiotycznie to zabrzmi, dla twojego dobra. Niedługo opowiem ci wszystko, ale na razie niech moje życie pozostanie naszym sekretem, dobrze?
– Dobrze, braciszku. – Niemcy położył drugą dłoń na dłoni brata. – Kocham cię.
– A ja ciebie. Du bist meine Sonne.
Ludwig kolejny raz tego dnia poczuł łzy na twarzy.
– Und du bist meine Sonne – odpowiedział, po czym pocałował dłoń Gilberta z szacunkiem. – Nigdy więcej nie rób mi czegoś takiego.
– Nie dałbym rady. Serce by mi pękło z bólu.
– Mnie tym bardziej.
Przez chwilę bracia po prostu patrzyli na siebie, ciesząc się swoim widokiem i trzymając się za ręce.
– Opowiadaj, co u ciebie, aniołku. – Prusy sięgnął po swoją filiżankę z kawą, nie spuszczając Niemiec z oka.
– Te wszystkie lata były po prostu wegetacją. Rosja dba o mnie, Austria od czasu do czasu sypnie pieniądzem. I tak mija rok po roku...
– Wiedzą o sojuszu z Austro-Węgrami?
– Nie.
– Doskonale, skarbie. A spotykasz się z Elą i Rodem?
– Tak. Przychodzą do mnie pod pretekstem wizyt, że chcą sprawdzić, co u kuzyna i tak dalej.
– Jak się ma Ela? – chciał wiedzieć Gilbert.
– Jakoś sobie radzi. Tęskni za tobą.
Prusy uśmiechnął się zadowolony.
– Skoro nie możesz mi teraz powiedzieć wszystkiego... – zaczął Ludwig. – To kiedy znów się spotkamy?
– A kiedy chcesz?
– Jeśli to możliwe, to nie chcę w ogóle cię zostawiać.
– Moje kochanie... Musisz wrócić, by nie wzbudzać podejrzeń, ale jeśli uda ci się wyrwać jutro na noc, to będę w Zamku Hohenzollern.
– Coś wymyślę – zapewnił Niemcy, uśmiechając się szeroko.
Gilbert również się uśmiechał.
– Przystojniak z ciebie, najdroższy – rzucił.
Ludwig spuścił wzrok zakłopotany.
– Nie, wcale nie...
– Jak nie? Po braciszku.
Obaj się zaśmiali.
– Prawie nic o tobie nie wiem – westchnął Prusy. – Czuję się z tym okropnie.
– Nic ciekawego nie przegapiłeś. Nawet nie bardzo pamiętam, co się działo, odkąd odszedłeś.
– Przegapiłem najważniejszy okres twojego życia... Niedługo przestaniesz się starzeć, skarbie. Nie widziałem, jak dorastasz... Nie opowiedziałem ci o TYCH sprawach...
– Jeszcze wszystko nadrobimy. – Niemcy starał się pocieszyć brata. – Najważniejsze, że tu jesteś.
– Przecież obiecywałem, że zawsze do ciebie wrócę.
Ludwig pokiwał głową ze łzami w oczach.
– Wiedziałeś tamtego dnia? Wiedziałeś, że w najbliższym czasie mnie nie zobaczysz?
Gilbert skinął głową z ponurą miną.
– Chyba powinienem niedługo się zbierać – westchnął. – Staram się nie kręcić po mieście zbyt często i zbyt długo. Widzimy się jutro?
– Tak, braciszku. Już tęsknię.
– A ja za tobą. Jeszcze nie zdążyłem się nacieszyć moim małym Ludwisiem. Jakby ktoś dopytywał, to wciśnij jakiś kit z dziewczyną czy coś...
– Dobrze.
Obaj bracia wstali i mocno się do siebie przytulili. Łzy same cisnęły się im do oczu. W końcu oderwali się od siebie, wyszli ramię w ramię z kawiarni, a następnie udali się w przeciwnych kierunkach.

[APH] Mein KampfOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz