Rozdział VI

73 9 33
                                    


Tydzień dłużył się Ludwigowi niemiłosiernie. Mężczyzna każdego dnia spoglądał na zegar przynajmniej dwadzieścia razy i za każdym razem miał wrażenie, że czas stoi w miejscu. Przeszło mu przez myśl, że chyba jedynym plusem ostatnich trzech dekad był fakt, że wszystkie dni zlewały mu się w jeden, a czasem nie mógł odróżnić jawy od snu.
W niedzielę tak jak zwykle cała rosyjska rodzina wybrała się do swoich świątyni, a po modlitwie wszyscy domownicy zebrali się na obiedzie.
Niemcy przeżuwał jedzenie zrezygnowany, a na pytania innych o jego samopoczucie, tłumaczył, że nabożeństwa przypominają mu o bracie.
Następne dwa dni również włóczył się po domu, nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Odwiedził cmentarz, zrobił zakupy na prośbę Anyi, wysprzątał dom i zajął się ogródkiem, a nadal miał wrażenie, że czas stoi w miejscu.
W końcu nadeszła upragniona przez niego środa. Ludwig od rana był w dobrym humorze.
– Chyba zakochałeś się po uszy – zauważyła Rosja, uśmiechając się promiennie.
– Chyba tak – odparł Niemcy, zakładając krawat Gilberta.
– Prezent od Mary? – zapytała kobieta, patrząc na krawat.
– Tak.
– Ładny. Pasuje do ciebie.
– Dzięki.
– Ty też powinieneś jej coś podarować. Jakiś naszyjnik czy kolczyki... Ucieszy się.
– Tak zamierzam zrobić.
– Jakie macie plany na dziś?
Ile jeszcze tych pytań? – pomyślał blondyn.
– Chcemy spędzić razem dzień i noc. Kawa, potem może teatr, potem... potem, no wiesz... – wymyślił Ludwig.
– Tylko się pilnuj. O dzieciach personifikacji i śmiertelników krążą legendy. Chociaż i tak podejrzewam, że Francja zmajstrował przynajmniej tuzin...
– Nie planujemy na razie dzieci.
– Dobrze – mruknęła Anya, poprawiając mężczyźnie krawat. – Masz pieniądze?
– Mam.
– To dobrze, że masz. Jakbyś potrzebował, to mów. Tylko od Polski nie pożyczaj.
– Polska nigdy nie ma pieniędzy. To on od wszystkich pożycza.
– O to mi właśnie chodzi. On pożyczy ode mnie, ty od niego, on znowu będzie bez pieniędzy i pożyczy od kolejnej osoby...
– I cykl się zamyka – rzucił Niemcy, mając przed oczami rysunki z książki o biologii.
– Zgadza się. No nic, nie będę cię dłużej zanudzać. Bądź odpowiedzialny i baw się wspaniale – powiedziała jeszcze Rosja, klepiąc mężczyznę po policzku niczym troskliwa ciocia.
– Dziękuję. Wy również się trzymajcie – wymamrotał Ludwig, po czym wyszedł z domu.
Gdy tylko Niemcy zaczerpnął świeżego powietrza, poczuł, że z każdym kolejnym wdechem staje się coraz bardziej żywy. Serce biło mu radośnie na myśl o spotkaniu z bratem. Nogi same go poniosły w okolice Eisenach, skąd widział już okazały zamek, w którym niegdyś ukrywał się i tworzył Luter. Ludwigowi przeszło przez myśl, że historia się powtarza – aktualnie Prusy się tam ukrywa, nie ustając w obmyślaniu planów dotyczących wojny.
Im bliżej blondyn był murów zamku, tym bardziej zaczynał się zamartwiać. A co, jeśli Gilbert zapomniał, że to tu mieli się spotkać? Co, jeśli to Niemcy się pomylił, a jego bratu chodziło o inne miejsce? Wątpliwości nieustannie wkradały mu się do umysłu, przesłaniając szczęście. Mężczyzna uspokoił się dopiero wtedy, gdy dostrzegł, że brama wiodąca do zamku jest lekko uchylona. Młodzieniec prześlizgnął się przez szczelinę i domknął bramę, po czym ruszył dalej w kierunku wejścia. Zakołatał w olbrzymie drzwi, czując, jak kołacze także jego serce.
Ludwig odstał pod drzwiami kilka minut, bijąc się z własnymi myślami, kiedy w końcu drzwi się otwarły, a jego oczom ukazał się Prusy.
– Braciszku! – zawołał przeszczęśliwy Niemcy, po czym natychmiast wpadł Gilbertowi w ramiona.
– Hej, moje słońce! – roześmiał się białowłosy, mocno przytulając brata. – Już się za tobą stęskniłem...
– A ja za tobą – odparł blondyn, uśmiechając się od ucha do ucha. Wszelkie obawy dawno zniknęły.
– Wejdź. – Prusy wpuścił Ludwiga do środka, po czym zamknął drzwi. – Kawy, herbaty?
– Wypiję to, co ty.
– Dobrze – mruknął tymczasowy gospodarz zamku, po czym skierował się do kuchni. Niemcy szedł za nim krok w krok. – Jak ci minął tydzień?
– Jeszcze nigdy tak mi się nie dłużył – westchnął niebieskooki. – Ostatnie dwadzieścia pięć lat żyłem jak w transie.
– Ja z kolei każdego dnia czułem, jak stopniowo popadam w szaleństwo – rzucił Gilbert. – Cóż... Polska zawsze powtarzał, że jestem nienormalny.
– Polska jest nienormalny – powiedział Ludwig. – Każdy to mówi.
– Trudno się nie zgodzić – stwierdził Prusy.
W końcu bracia dotarli do kuchni. Czerwonooki od razu zabrał się za szykowanie kawy.
– Muszę ci coś powiedzieć – zaczął Niemcy.
– Wal prosto z mostu.
– Polska poznał część naszych planów na wypadek wojny.
Gilbert wypuścił z ręki łyżeczkę do kawy, którą właśnie wyjął z szuflady. Sztuciec upadł z trzaskiem na podłogę.
– Nie wie, że żyjesz – dodał szybko blondyn. – Znalazł tylko dokumenty od Austrii i Węgier i domyślił się, że to ty je napisałeś, ale myśli, że zrobiłeś to przed swoją domniemaną śmiercią.
Prusy bez słowa podniósł łyżeczkę i przemył ją w wodzie. Uśmiech zniknął z jego twarzy.
– Czego zażądał w zamian? – zapytał spokojnie, wycierając sztuciec.
– Swojego państwa. Podpisałem z nim umowę zobowiązującą go do milczenia w sprawie planów wojennych, a mnie do utworzenia mu autonomii w ciągu pięciu lat.
– Coś ty zrobił... – westchnął białowłosy. Przelał zagotowaną wodę do dwóch filiżanek z kawą.
– Zawiodłeś się na mnie, prawda? – wymamrotał niebieskooki, a w jego głosie odbił się żal.
– Nie – odparł natychmiast Gilbert. – Dobrze, że znalazłeś sposób, by mu zamknąć jadaczkę. Zastanawia mnie tylko, jak dowiedział się o tych planach. – Mężczyzna wziął obie filiżanki i ruszył do innego pomieszczenia.
– To moja wina, nie ukryłem ich odpowiednio – wyznał Ludwig, idąc za bratem. – Przeszukał moje rzeczy i znalazł. To się więcej nie powtórzy.
– Trudno – westchnął Prusy, stawiając filiżanki na stole w jadalni. – Polska może i jest idiotą, ale dość przebiegłym. Myślę, że nie tylko na ciebie ma haki.
– Nie gniewasz się na mnie? – dopytywał Niemcy, zajmując krzesło.
– Nie, skarbie. Nie potrafię. – Gilbert uśmiechnął się pokrzepiająco do brata, po czym sam usiadł przy stole.
– Jest jeszcze jedna sprawa, o której chciałbym porozmawiać – oznajmił Niemcy.
– Mów.
– Ze wszystkich osób, z którymi byłeś blisko, wybrałeś Rosję jako moją opiekunkę. Bym szpiegował kogoś, kto okazał mi tyle serca przez te wszystkie lata...
– Na wojnie nie ma sentymentów, aniołku – odparł Prusy, popijając swoją kawę. – Jeśli chcemy ją wygrać, musimy to zrobić bez względu na cenę.
– Źle się czuję z myślą, że mam walczyć przeciw ludziom, którzy próbowali zastąpić mi rodzinę przez ten najgorszy okres w moim życiu.
– Wiem, że to nie jest łatwe. Byłem w podobnej sytuacji – westchnął czerwonooki, unikając wzroku Ludwiga. – Przez pewien czas, gdy moja państwowość dopiero kiełkowała, Polska był dla mnie trochę jak starszy brat. Nigdy nie zaakceptował mojej potrzeby posiadania własnego miejsca na świecie, mimo że każda personifikacja ma instynkt, który nieustannie ją pchnie ku wolności. Bliska osoba nagle stała się moim wrogiem...
– Przykro mi – powiedział Niemcy. – Polska... Polska taki jest. Uważa, że wszystko wie najlepiej i wszystko mu się należy. Przez ostatnie lata wszystkich poza Litwą straszył piekłem.
– Co? – Gilbert parsknął śmiechem.
– Nazywał Anyę, Natalię i Katię niewiernymi, a Raivisa, Eduarda i mnie heretykami. Mówił, że będziemy potępieni. Raz wyskoczył do mnie z tekstem: „Będziesz się smażył w kotle, twój brat już tam na ciebie czeka". Rozpłakałem się, a Rosja wpadła w taki szał, że kilka osób musiało ją odciągać od Polski, bo prawie go zabiła. Od tamtej pory Polska nie wypowiada się na tematy religijne.
Prusy wybuchł śmiechem, a Niemcy natychmiast mu zawtórował. Z perspektywy czasu fanatyczny Feliks wydawał się naprawdę zabawny, choć wtedy nie było mu do śmiechu.
Przez kilka minut bracia milczeli, popijając kawę. W końcu odezwał się Gilbert.
– Skoro Polska was „prześladował" za przekonania religijne, to znaczy, że Anya dopełniła obowiązku wychowania cię w wierze?
– Tak. Dała nam wolność wyznania. Pilnowała, bym wypełniał swoje obowiązki religijne. Zwykle chodziłem do kościoła z Raivisem i Eduardem, ale Anya czasem proponowała, że też z nami pójdzie.
– Nie próbowała cię przeciągnąć na prawosławie?
– Nigdy. Wiedziała, że moja wiara to niewiele, co mi po tobie zostało, i że jest dla mnie bardzo ważna. Polska czasem chciał ze mnie zrobić katolika. Raz mu odpowiedziałem, że skoro mój brat „się smaży", to ja też zamierzam.
Prusy znów się roześmiał.
– Cieszę się, że pozostałeś luteraninem – powiedział. – Ja również bywałem w kościele przez te lata, ale zwykle chodziłem do świątyń na prowincjach. Mniejsze prawdopodobieństwo, że ktoś by mnie rozpoznał, biorąc pod uwagę, że większość osób niższego stanu nawet nie wiedziała, jak wyglądała personifikacja Prus.
– Obawiam się, że też bym nie pamiętał, gdyby nie zdjęcia – mruknął posępnie Ludwig.
– To byłaby jedynie moja wina – odparł Gilbert. – Ale nie myśl o tym. Jeśli wspominasz czas rozłąki, to myśl o tych radosnych chwilach.
– Radosnych? – prychnął blondyn.
– Godnych zapamiętania – poprawił się białowłosy. – Doceń na przykład to, że otaczali cię ludzie, którym zależało na twoim szczęściu. Ja przez lata miałem kontakt jedynie z Austrią, którego nie znoszę. Co przerażające, zacząłem wyczekiwać jego wizyt. Stał się małą cząstką mojego dawnego życia.
– Najważniejsze, że mamy siebie – stwierdził Niemcy. – Reszta się ułoży.
– Tak jest – odrzekł Prusy. – Ach, zapomniałbym. Zaczekaj tu. – Mężczyzna wstał od stołu i wyszedł z jadalni, by po chwili wrócić z dwoma talerzami, ciastem i dwiema bagietkami. Postawił wszystko na stole przy filiżankach. – Nareszcie dorwałem w piekarni te bagietki, kesesese~. I przy okazji kupiłem ciasto~. Zawsze lubiłeś czekoladowe.
Ludwig się rozpromienił.
– Nic się nie zmieniłeś. Zawsze o mnie pamiętasz – zaśmiał się.
Gilbert zmierzwił bratu włosy i z powrotem usiadł na swoim miejscu.
– Chciałbym z tobą zostać – westchnął Niemcy, podpierając policzek dłonią.
– O niczym bardziej nie marzę, jak o tym, byś ze mną zamieszkał – oznajmił Prusy. – Ale cierpliwości, Sonne. Niedługo wojna, wszystko się zmieni.
Niebieskooki jedynie pokiwał głową w milczeniu.

[APH] Mein KampfOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz