Bucky spakował buty do torby i pomachał sobie rękami przed twarzą. Było mu cholernie gorąco. Pod normalnym ubraniem miał na sobie specjalny kostium, w którym wyglądał oczywiście genialnie, ale on to nie Steve- nie wyjdzie w legginsach na miasto. Dlatego ubrał na to zwyczajne spodnie i jakąś koszulę. I teraz cierpiał.
Schował jeszcze ręcznik i bidon pełen wody, po czym zaczął się rozglądać, czy jeszcze coś powinien zabrać. Po zastanowieniu przeszukał jeszcze szafkę nocną i wyciągnął z niej gumkę do włosów. Broni, niby nie potrzebował, ale na wszelki wypadek wrzucił do środka pistolet. Nigdy nie wiadomo.
-Dobra- założył na ramię torbę i odwrócił się do współlokatora- wychodzę. Wrócę za jakieś kilka godzin.
Loki nie odpowiedział. W ogóle nawet na niego nie patrzył. Leżał na łóżku, zajęty rzucaniem i łapaniem w powietrzu sztyletu. Robił to już od ponad dwóch godzin, kiedy tylko wrócili do pokoju.
Bucky westchnął i podszedł do niego. Laufeyson ciągle nie reagował. Dopiero kiedy Zimowy Żołnierz złapał sztylet metalową ręką za ostrze, zawołał:
-Ej!
-Co ja ci o tym mówiłem?- Barnes wrócił do swojej szafki nocnej i schował broń do małego sejfu, który dostał na początku roku. Ludzie, chyba myśleli, że będzie tam chował jakieś prywatne, cenne dla niego przedmioty. Tak jednak nie było. Jedynymi przedmiotami, które tam trzymał, były właśnie sztylety Lokiego. Robił to od początku roku i dzięki temu odkrył, że ten cwaniak ma ich ograniczoną ilość.- Żadnego bawienia się ostrymi przedmiotami, kiedy mnie nie ma.
Nie uzyskał żadnej odpowiedzi. Spojrzał w jego stronę i zobaczył, że chłopak nie ruszył się z miejsca. Tylko teraz gapił się w sufit.
-Dobra, tak jak już mówiłem, wychodzę. Apteczkę masz pod zlewem. Jak coś to dzwoń. I zabierz wreszcie ten śmietnik z parapetu. Jestem pewien, że po tygodniu ten smród już wywietrzał.
Ponad tydzień temu Bucky wrzucił do kosza kanapki na drugie śniadanie. Po kilku dniach one zaczęły gnić i wydzielać okropny smród. Potem, pomimo pozbycia się już kanapek, zapach nie zniknął, ponieważ sam śmietnik nim nasiąknął. Mogli albo to przeczekać i cierpieć, albo go umyć i też cierpieć. Dlatego postanowili przewiązać kosz sznurkiem i wystawili go na parapet. Tam siedział aż do dziś i aż błyszczał w świetle zachodzącego słońca.
-To pa- powiedział Bucky, wychodząc. Zatrzymał się jeszcze sekundę dłużej na progu, gdyby ten postanowił się jednak odezwać. Nic się jednak nie stało. Zamknął więc drzwi i wyszedł na korytarz.
Miał jeszcze szansę zrezygnować. Mógł wrócić do pokoju i udawać, że ten pomysł w ogóle nie istniał. Loki, jeśli w ogóle to zauważy, nic nie wygada.
Nie. Odrzucił od siebie wszelkie myśli tego typu i ruszył przed siebie. Ciągle było mu cholernie gorąco. Miał tylko nadzieję, że nie spoci się cały, zanim dojdzie do siłowni. Dzięki Bogu, na dworze było, o wiele chłodniej niż w akademiku i już nie bał się o przepocenie. Teraz najwyżej mógłby się zastanawiać, czy jak będzie wracać, to się przeziębi. Wolał, zamiast tego się skupić na swoim celu.
Doszedł do siłowni i od razu tuszył do przebieralni. Nikogo nie spotkał po drodze, co go bardzo ucieszyło. Szybko ściągnął z siebie wierzchnią warstwę i wepcha ją do szafki. Co go wzięło na to, by to ubierać od razu, a nie przebrać się spokojnie w siłowni? Nie był do końca pewien odpowiedzi. Możliwe, że to był strach, że ludzie zaczną się z niego śmiać, jak będzie się przebierał. Wtedy nie wiedział, że będzie jedyny. Teraz jednak był pewien. Jak będzie wracać, za wszelką cenę ściągnie z siebie ten kostium. Nawet jeśli będzie musiał użyć nożyczek, jeśli on przyklei się do jego skóry.
CZYTASZ
Marvel Avengers Academy Junior Year
FanfictionRok szkolny się zaczął i wszyscy chcąc, nie chcąc, muszą wrócić do nudnego obowiązku uczniowskiego. Dotyczy to też Avengersów, którym jest szczególnie trudno się pozbierać po wakacjach spędzonych w willi Starka. Bohaterowie jednak nawet się cieszą...