Clint, siedzący w fotelu pilota, obrócił się w stronę wnętrza quinjetu. Reszta drużyny zajmowała miejsca siedzące z wyjątkiem Starka, który rozłożył się z kocami i poduszkami na samym środku podłogi. Niektórzy spali, jednak większość zajmowała się czymś innym. Steve i Thor patrzyli przez przednią szybę, starając się dowiedzieć, gdzie są, Natasza słuchała z zamkniętymi oczami muzyki, a Wanda starała się czytać książkę, chociaż jej treść prawie w ogóle do niej nie docierała. Ich wszystkich przebił Tony, Bruce i Vision, wpatrujący się beznamiętnie w pustkę. Te ich spojrzenia sprawiły, że dreszcze przebiegły Bartonowi po plecach.
Hawkeye odchrząknął, zwracając wszystkich obudzonych, uwagę na siebie. Nie podziałało.
-Dolecieliśmy.- Po kilku godzinnym locie, były to słowa, na jakie z zapałem czekał Pietro, który, aż do momentu, kiedy zasnął, ciągle pytał, czy daleko jeszcze. Clint przez całą podróż nikomu, nie powiedział, gdzie lecą, ani jak długo podróż zajmie, więc na te słowa wszyscy nagle spojrzeli na niego. Wanda nawet obudziła brata, śpiącego na jej kolanach.
-Co? Jak? Daleko jeszcze?- zapytał na wpół śpiąco Maximoff.
-Jesteśmy na miejscu- odpowiedział mu spokojnie Barton.
-A to miejsce, to znaczy gdzie?
-To jest...- Clint szukał odpowiednich słów. Nie wiedział, jak to wszystko im wyjaśnić. Na szczęście na pomoc przyszła mu Natasza.
-To jest bezpieczne miejsce i się nie dopytuj.- Barton posłał jej dziękujące spojrzenie.
Clint spojrzał na wszystkich, po czym nacisnął przycisk, otwierający rampę i zawyrokował:
-Chodźcie.
Wyszli na dość zwyczajną łąkę. Trochę dalej znajdowała się szopa, a jeszcze dalej, dość zwyczajny dom. Gdyby były tu jeszcze krowy i kury, całość idealnie pasowałaby, do obrazka przedstawiającego farmę w książce dla dzieci. Świeciło słońce i było ciepło, dopóki nie zawiał wiatr.
Łucznik skierował się w stronę domu, a reszta podążyła za nim. Prawie wszyscy rozglądali się naokoło z zaciekawieniem. Wyjątkami byli, spokojnie idąca przed siebie Natasza i Steve, który wpatrywał się w Clinta, nie rozumiejąc, co się dzieje. Do tej pory Rogers traktował Bartona za podporę. Kogoś stałego i szczerego, komu mógł zaufać. Teraz jednak się okazało, że Clint przez cały czas miał przed nim sekret. Steve czuł się po prostu oszukany, ale jednocześnie uświadomił sobie, jakie to było głupie, żeby oczekiwać całkowitej szczerości od agenta.
Wreszcie dotarli do drzwi. Clint podszedł do doniczki z jakimiś roślinami, postawionej na parapecie i wyciągnął z niej klucz. Zanim włożył znalezisko do zamka, spojrzał jeszcze na swoich przyjaciół. Chciał im to wszystko teraz wytłumaczyć, ale znowu zabrakło mu słów. W ciszy otworzył drzwi.
Od razu rozległo się szczekanie i z wnętrza domu wybiegł Lucky. Rzucił się na swojego pana i z radością zaczął go lizać, machając przy tym zamaszyście ogonem.
-Wróciłem Lucky... Jestem- odpowiedział z uśmiechem Clint, po czym złapał psa za futro i uważnie mu się przyjrzał.- Mam nadzieję, że dobrze cię pilnował od ostatniego razu.
Pies sobie z tego nic nie zrobił i wyrwał się z uścisku, żeby oblizać resztę Avengers. Ci, którzy go wyminęli, weszli do środka budynku wraz z Clintem.
-Małpo wróciłem!- krzyknął Hawkeye, przekraczając próg.
Bruce otworzył szeroko oczy. Był podekscytowany możliwością poznania tożsamości tego, z kim Clint rozmawiał przez telefon.
CZYTASZ
Marvel Avengers Academy Junior Year
FanfictionRok szkolny się zaczął i wszyscy chcąc, nie chcąc, muszą wrócić do nudnego obowiązku uczniowskiego. Dotyczy to też Avengersów, którym jest szczególnie trudno się pozbierać po wakacjach spędzonych w willi Starka. Bohaterowie jednak nawet się cieszą...