-C-co?- zapytał Steve, patrząc z niedowierzaniem na przyjaciela. Nie był do końca pewien, czy to, co usłyszał, było prawdziwe, czy jedynie się przesłyszał. To po prostu brzmiało za dobrze. Nie było to powiązane z jakąś traumą po Hydrze, utratą pamięci i niebezpieczeństwem związanym z życiem w tym miejscu i tym czasie. Brzmiało to tak przyziemnie i zwyczajnie, że czuł się spokojny o zdrowie psychiczne przyjaciela. Stanowiło to dowód, że wreszcie, po całym tym czasie, znowu byli normalnymi ludźmi.
-Dostałem kosza od dziewczyny- powtórzył, szeptem Bucky. Rogers, upewniwszy się, że to było prawdę, nie mógł się powstrzymać od podniesienia kącików ust. Zbyt bardzo się cieszył, że jednak to było prawdziwe, że dopiero po chwili zauważył, jak wyglądał Bucky i poczuł się źle za całą poprzednią radość.
Zimowy Żołnierz miał spuszczoną głowę i włosy zasłaniały większą część jego twarzy. Zupełnie, jakby się czegoś wstydził. Steve jednak nie rozumiał, dlaczego tak bardzo wstydził się przed nim. Znali się od dziecka i wiedzieli o każdej głupiej, żenującej rzeczy, która nie daje spać po nocach lata po tym, jak to się zrobiono, jaką zrobił drugi. Ufali sobie. I nie mieli żadnych sekretów.
Tak przynajmniej było dawniej. Teraz, pomimo zapewnień Bucky'ego, Steve ciągle nie był pewien, czy wrócili do tamtej struktury relacji. A aktualna sytuacja była dowodem, świadczącym przeciwko temu, co mówił wcześniej Barnes. Bo dawniej Bucky na pewno, by mu powiedział, że podoba mu się jakaś dziewczyna i ma zamiar, się z nią umówić.
-Hej stary.- Steve położył rękę przyjacielowi na ramieniu.- Wiem, jak to zaraz zabrzmi, ale takie rzeczy się zdarzają. Mnie się to przytrafiło z milion razy. Możesz mi o wszystkim powiedzieć. Nie będę się śmiał. Obiecuję. Mnie się to przydarzyło z setki razy.
-Steve- Bucky, pomimo że ciągle miał spuszczoną głowę, spojrzał na Kapitana.- To było przed wojną, a wtedy, gdybym cię nie znał od zawsze, nie umówiłbym się z tobą. Byłeś taką denerwującą małą Chachułą, która na wszystko szczeka.
-Gdybym cię nie znał?- zapytał Steve, starając się nie komentować reszty tego, co powiedział mu przyjaciel.
-Tak. A, jako że cię znam, gdybyś mnie zaprosił na randkę, nie odmówiłbym. Głównie z żalu i współczucia, ale również ze zrozumienia, że można się zakochać w kimś tak cudownym, jak ja.- Uśmiechnął się, jednak smutno. Tak właściwie to brzmiał, jakby starał się być zabawny i szarmancki, ale jednak mu się nie udało. Patrzył przy tym na Steve'a z taką nadzieją, że Kapitan się nie połapie i uzna, że wszystko jest znowu spoko.
Rogers wiedział, że związki Bucky'ego często się rozpadały. Dawno temu go o to zapytał. To było latem przed wybuchem wojny, kiedy wracali w środku nocy z jakiegoś szalenie długiego spaceru, na który wyciągnął go Barnes, ale to Steve go tak mocno przeciągnął.
-Dlaczego właściwie jest nas teraz dwójka, a nie trójka?- Steve spojrzał na przyjaciela.- Co się stało z Honorą?
-Nie wyszło- odparł szybko Bucky.
-To wiem, ale dlaczego?
-To, co zawsze.
-A raczysz mi wyjaśnić, co to jest „to zawsze"?- dopytywał się Steve. Naprawdę miał dość tego, że Bucky omijał takim szerokim łukiem ten temat.
-Wiesz... Dziewczyny uważają, że się do mnie przyczepiłeś, a one nie chcą trzeciej osoby w związku.
-Ooo- wydusił z siebie Steve i się zatrzymał. To była jego wina. Wszystkie te dziewczyny, na które Bucky patrzył z takim uczucie, które, za ich plecami, nazywał „panią Barnes", odchodziły, przez niego. I, co najważniejsze, całe to wypite przez smutnego Bucky'ego mleko Steve'a, zniknęło w czeluści brzucha Barnesa przez niego. To biedne mleko! I to nie wszystko. Bywały chwile, kiedy Steve miał w domu śliwki. I na zrządzenie losu, smutny Bucky miał dodatkowy zmysł, żeby je odszukać w małej kuchni Rogersa. Wtedy mleko zostawało ocalone, ale cena była ogromna. Te biedne śliwki!
CZYTASZ
Marvel Avengers Academy Junior Year
FanfictionRok szkolny się zaczął i wszyscy chcąc, nie chcąc, muszą wrócić do nudnego obowiązku uczniowskiego. Dotyczy to też Avengersów, którym jest szczególnie trudno się pozbierać po wakacjach spędzonych w willi Starka. Bohaterowie jednak nawet się cieszą...