Rozdział pierwszy

11.2K 365 208
                                    

Pierwszy krok

Harry siedział w pokoju i wpatrywał się w zegar z napięciem. Już tylko piętnaście minut dzieliło go od absolutnej wolności. Jeszcze piętnaście minut i duża wskazówka minie północ, a on stanie się pełnoletnim czarodziejem. I wreszcie będzie mógł zacząć działać. Cokolwiek miałoby to oznaczać. Co prawda miał miesiąc na przemyślenie tego wszystkiego w samotności. Długie trzydzieści dni rozpamiętywania, zwątpienia i usiłowania zrozumienia. Nie poszło mu najlepiej. W tej chwili jednak liczyło się to, że będzie mógł opuścić Privet Drive na zawsze.
W ciszy pełnej napięcia trzask aportacji brzmiał niemal jak huk. A ponieważ nerwy Harry'ego były napięte do granic możliwości, zareagował natychmiast, wbijając intruzowi różdżkę w brzuch.
— Cieszę się, że jesteś ostrożny, Harry — powiedział z lekkim rozbawieniem Lupin.
— Remus — stwierdził chłopak lakonicznie. — Skąd mam wiedzieć, że to ty?
— Osłony jeszcze nie opadły.
Harry zerknął szybko na zegar. Faktycznie. Do północy wciąż brakowało paru minut.
— Nadal nie wiem — stwierdził jednak twardo.
— Lunatyk uroczyście przysięga, że knuje coś niedobrego — odpowiedział mężczyzna, wyraźnie się uśmiechając.
To raczej był Remus. Powoli odsunął różdżkę.
— Chyba jestem przewrażliwiony.
— Wiesz, że obecnie ciężko być zbyt ostrożnym — zauważył Lupin, rozglądając się po pokoju.
— Wiem — mruknął niechętnie chłopak.
— Widzę, że już się spakowałeś. Świetnie się składa. Powinniśmy deportować się przed wybiciem północy.
Harry spojrzał skonsternowany na byłego nauczyciela. Jego plany nie miały z nim nic wspólnego. A raczej nawet jeśli miałby jakieś konkretne plany, to nie miałyby one nic wspólnego z Lupinem.
— Jesteś zaskoczony — bardziej stwierdził niż zapytał mężczyzna.
— Trochę. Mieliście zjawić się rano — zauważył.
— Na wyjaśnienia będzie czas później. Teraz lepiej wynieśmy się stąd jak najszybciej.
— Dokąd? — zapytał machinalnie Harry.
— Do Hogwartu.
Harry zmarszczył brwi. Chociaż nie wykluczał, że wcześniej czy później będzie musiał tam wrócić, to na pewno jeszcze nie teraz. Dlatego przygotował się na ucieczkę z Privet Drive. Według ustaleń z Zakonem aurorzy mieli się po niego zjawić o świcie. Do tego czasu pole ochronne miało być przedłużone skomplikowanym zaklęciem. McGonagall uznała, że transportowanie Harry'ego zaraz po północy to zbyt oczywiste posunięcie i tym samym zbyt ryzykowne. Śmierciożercy tylko na to czekali. Tak więc wyglądał plan awaryjny, a on zamierzał zrealizować swój własny. Indywidualny. Tymczasem było co najmniej pięć godzin wcześniej i zjawiał się Lupin, psując mu wszystkie szyki.
— Harry, zaufaj mi. To ostatnie życzenie Dumbledore'a.
Harry'emu, na wspomnienie nieżyjącego dyrektora, krew odpłynęła z twarzy. Skąd mogli wiedzieć? O ostatnich słowach i błaganiach Dumbledore'a to on, nie kto inny, wiedział najwięcej. Poczuł jak zaciska dłonie w pięści. Wiedział więcej niż mógłby sobie życzyć. A jednak to jedno, cicho wypowiedziane zdanie, podziałało na niego jak jakiś dziwaczny imperius. Czuł, że musi zrobić to, czego oczekuje Remus. W sumie może to nawet i lepiej, że ktoś zdecydował za niego o początku? Wciąż nie miał tego wszystkiego poukładanego.

— Teraz możemy porozmawiać — odezwał się Lupin, kiedy aportowali się w pobliżu Hogwartu. Właściwie dość odległym „pobliżu", gdyż zamek majaczył niewyraźnie w oddali. — Mamy przed sobą niezły kawałek marszu. Muffliato!
Harry wzdrygnął się na dźwięk wypowiadanego zaklęcia, ale nie skomentował tego. Odetchnął natomiast z ulgą, że na razie udało im się zmylić śmierciożerców.
— Dlaczego zmieniliście plany? — zapytał po chwili.
Lupin uśmiechnął się prawie niezauważalnie.
— Dla bezpieczeństwa.
— No tak, w końcu mogłem wygadać Voldemortowi... — zauważył kwaśno Harry. Znów zaczynało się to samo. On miał o niczym nie wiedzieć. Główna strategia dotycząca jego osoby.
— Nie mogliśmy tego wykluczyć.
— Bardzo śmieszne. — Wcale nie miał nastroju do żartów.
— A jak dobrze opanowałeś oklumencję, Harry?
— Nie pomyślałem o tym — mruknął.
Faktycznie istniało pewne ryzyko. Chociaż na ogół wolał myśleć, że Voldemort porzucił próby wdzierania mu się do umysłu.
— Czuję się, jakbym rozmawiał sam ze sobą — odezwał się Lupin po chwili milczenia.
— Mogę ściągnąć...
— Peleryna to minimum bezpieczeństwa — przerwał mu Remus.
— Czyli nie było żadnego zaklęcia? Pola ochronnego już nie ma?
— Zgadza się.
— A czy coś im grozi? To znaczy Dursleyom?
— To, co wszystkim mugolom, Harry. Wiesz przecież, że to między innymi wojna przeciwko nim. Ale nie sądzę, by byli narażeni bardziej od innych, jeśli o to pytasz.
Harry nie odpowiedział, ale słowa Lupina przyniosły mu ulgę. Jakiekolwiek były jego uczucia do Dursleyów, nie chciał mieć na sumieniu kolejnych ludzi. To, do czego już się przyczynił, ciążyło mu wystarczająco.
— Czyli, podsumowując, cała akcja z aurorami była wersją dla śmierciożerców?
— W skrócie tak.
Lupin znów uśmiechnął się nieznacznie.
— A nie w skrócie? — zapytał Harry.
— Powiedzmy, że podejrzewałem, że możesz wykazać odrobinę niechęci do współpracy.
— Nie rozumiem — mruknął niewyraźnie.
Lupin uśmiechnął się szerzej.
— Daj spokój, Harry. Nie na darmo byłem przyjacielem Jamesa. Wiem, że nie spakowałeś się tak wcześnie, bo nie mogłeś doczekać się świtu.
Harry zrobił głupią minę i po raz pierwszy ucieszył się, że jest pod peleryną. Przynajmniej Remus nie mógł zobaczyć jego zmieszania. Świetnie! Jemu nic nikt nie mówi, a teraz na dodatek okazuje się, że jego plany można przejrzeć w pięć sekund na wylot. No, może nie w pięć sekund, w końcu Lupin wspomniał coś o Jamesie... Na myśl o ojcu poczuł to typowe ukłucie, które zawsze pojawiało się, gdy ktoś wymawiał jego imię.
— Hej, Harry, jesteś tam jeszcze?
— Zamyśliłem się.
— Wiesz, że to byłoby bez sensu. Nie poradziłbyś sobie sam.
— Ostatecznie chyba będę musiał, prawda? — zauważył sucho.
— Ostatecznie? A kto tak powiedział? Żadna z części przepowiedni nie mówi, że nie mogą ci pomóc twoi przyjaciele i sprzymierzeńcy. To nie jest tylko twoje zadanie. I musimy działać razem, by wygrać... — Lupin zamilkł na chwilę, jakby się nad czymś zastanawiając, po czym dodał: — Dlatego musimy szkolić nowych czarodziejów... Zakon zorganizował specjalny kurs dla młodych aurorów i grupy wybranych ludzi, którzy będą z nami w jakiś sposób współpracować lub są szczególnie narażeni.
— Rozumiem, że znów znajduję się wśród wybranych — zauważył Harry, jednak bez niechęci w głosie.
W pierwszym odruchu miał zamiar zaprotestować, ale zaraz potem przyszło mu do głowy, że to nawet całkiem znośny i logiczny początek. Bo cóż on właściwe umiał? Jak zamierzał stawić czoła Voldemortowi? Rzucając po raz kolejny Expelliarmus? Ostatni rok spędził na zgłębianiu wspomnień dyrektora. A przecież zanim to nastąpiło, razem z Ronem i Hermioną byli przekonani, że Dumbledore chce podszkolić jego umiejętności. Może rzeczywiście zaplanował dla niego taki kurs?
— Owszem. — Nauczyciel jakby przytaknął jego myślom. — Wydaje mi się, że jak nikt inny możesz potrzebować wszelakich umiejętności.
Zamilkli, przyśpieszając kroku. Najwyraźniej każdy z nich zagłębił się we własnych, niewesołych rozważaniach.

Duma i Uprzedzenie | DrarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz