Rozdział 7

2.9K 226 117
                                    

Pogrzeb i ślub

Rozmowa z dyrektorem nie przyniosła tego, czego się spodziewał i na co czekał od tamtych czerwcowych wydarzeń. Mimo wszystko wstrząsnęła nim i sprawiła, że nie mógł się na niczym skupić. Zaś po wczorajszych wydarzeniach wszyscy stali się podejrzliwi i nerwowi, co też nie ułatwiało przetrwania zajęć. Jedynie poprawiający się stan Andy stanowił optymistyczny akcent ostatnich ponurych godzin.

Pracowali nad planami Hogwartu, potem Lupin wycisnął z nich siódme poty, dręcząc ćwiczeniami skomplikowanych zaklęć obronnych, i gdy wreszcie dotarli do Tarcz, Harry marzył tylko o tym, by pójść spać. Towarzystwo Malfoya wcale nie pomagało. Chłopak udaremniał wszelkie próby rozmowy, a jego obecność była w pewien sposób niepokojąca, choć Harry nie potrafił sam sobie wyjaśnić, na czym to polega.
— Skup się, Potter. Byłoby miło, jakby się nam wreszcie udało. Chyba że nadal jesteś takim optymistą.
— Nie wiem, o czym mówisz — syknął Harry, ustawiając się naprzeciw Malfoya, po tym, jak ostatnia próba odepchnęła go o kilka metrów w tył.
— O naszej wspólnej walce po jednej stronie. A raczej jej braku. Zobacz, nawet Weasleyom już się czasem udaje. Chyba możesz się postarać?
— Zamknij się, Malfoy. Potrafisz tylko się wymądrzać. Koszmar.
— To musi być moralny mezalians dla Wybrańca ćwiczyć z śmierciożercą, prawda?
Harry spojrzał na niego złowrogo i uniósł różdżkę.
— Znów chcesz trafić do skrzydła szpitalnego czy wreszcie zaczniesz coś robić?
Ślizgon podniósł rękę i zmierzył przeciwnika taksującym spojrzeniem. Przez chwilę patrzyli sobie w oczy, a uraza zmieszana z czymś niezidentyfikowanym drgała w gorącym powietrzu.
— Scuti Aboleo! — rzucili w końcu równocześnie, a ich różdżki połączyła srebrno-złota, wibrująca poświata. Było to coś dziwnego i niesamowitego jednocześnie. Jakby łączyła ich jakaś niepojęta moc i siła. Wszystko wokół rozpłynęło się we mgle, widzieli tylko siebie i nić wypływającą z ich różdżek. A Harry czuł jakąś irracjonalną euforię i wydawało mu się, że w oczach Malfoya widzi odbicie swoich własnych przeżyć. W uszach mu szumiało, krew pulsowała w skroniach szaleńczo, serce biło zwariowanym rytmem. Zupełnie jak... na ułamki sekund przed złapaniem znicza. To było fantastyczne! W końcu jednak zaczął słabnąć i ręka sama opadła bezwładnie, przerywając niesamowite połączenie.
— Chyba się nam udało — zauważył słabo. Zaklęcie niemal całkowicie pozbawiło go sił.
— Tak — mruknął Malfoy równie zmęczony i Harry'emu zdawało się, że zauważył coś na kształt uśmiechu czającego się w kącikach ust chłopaka.
Natychmiast też znalazł się przy nich Wardrobe i kazał wypić po wyczarowanym kubku wzmacniającego eliksiru, który miał usunąć skutki działania Tarczy.

Przy kolacji Harry rozmawiał z bliźniakami głównie o tych zajęciach, za to Malfoy w ogóle się nie odzywał. Gryfon uznał to jednak za dobry objaw, ponieważ złośliwe docinki chłopaka wcale nie pomagały w trawieniu. W pokoju wspólnym, do którego zostali wszyscy zagonieni zaraz po posiłku, napisał listy do przyjaciół. Radość jednak zdążyła już z niego wyparować, musiał przecież opisać im wczorajsze tragiczne wydarzenia, potem rozmowę z Dumbledore'em i przechwałki na temat własnych marnych dokonań wydały mu się nagle bardzo głupie i płoche, więc wcale nie wspomniał o Tarczach. Może dlatego Malfoy nic nie mówił? Uważał, że jego radość jest nie na miejscu?

Noc była dużo bardziej niespokojna niż poprzednia. Przynajmniej dla Harry'ego. Po przeżyciach poprzedniego dnia usnął niemal natychmiast, a dziś miał zbyt wiele spraw do przemyślenia, by spokojnie zasnąć. Pozwoliło mu to też obserwować innych, którzy również nie mogli spać. Co prawda wszyscy byli dorośli i przyjechali tu właśnie z myślą o walce z Voldemortem, jednak bezpośrednie starcie z wrogiem nie mogło pozostać bez echa. Zwłaszcza, że większość z młodych aurorów nigdy jeszcze nie walczyła ze śmierciożercami. Wzajemne podejrzenia również nie sprzyjały nocnemu wypoczynkowi. Harry zastanawiał się, czy rzeczywiście ktoś z wewnątrz ich zdradził, czy był to tylko zbieg okoliczności. No i jeszcze śmierć Tima. Sonia nie pojawiła się na żadnych zajęciach ani posiłkach. Wszyscy wyglądali na przygnębionych, a przede wszystkim wstrząśniętych tragedią w najbezpieczniejszym miejscu Wielkiej Brytanii. Co prawda straciło ono bardzo wiele z tego statusu po śmierci Dumbledore'a, ale mimo wszystko wciąż kojarzyło się ze schronieniem. Dlatego też informacje o ataku nie powinny wydostać się poza mury zamku. Pogrzeb, który zaplanowano na rano, miał być cichy i utrzymany w ścisłej tajemnicy. W końcu za parę dni rozpoczynał się rok szkolny i McGonagall nie chciała wprowadzać popłochu wśród rodziców. Wprawdzie ich dzieci nigdzie nie były już bezpieczne, ale Hogwart i tak pozostał dla nich najrozsądniejszym miejscem pobytu i nauki.
Harry przewracał się z boku na bok, a gdy tylko zamykał powieki, przed oczami pojawiała mu się zmieniona, zmęczona twarz McGonagall, zaspany portret Dumbledore'a, Malfoy stojący naprzeciw niego na zajęciach z Tarcz, Tim jeszcze pełen energii, przerażona Sonia. A jeśli na chwilę udawało mu się uwolnić od obrazów i męczących go pytań, dręczyły go koszmarne wizje tego, co może się przydarzyć bliskim mu ludziom. Ronowi, Hermionie, Ginny... Z całych sił zapragnął znaleźć się w Norze i to nie obecnej, ale tej z czasów swoich pierwszych lat nauki w Hogwarcie. Kiedy Weasleyowie ukradli samochód ojca, by uwolnić go od Dursleyów, kiedy razem wybierali się na Puchar Świata w Quidditchu, kiedy wszystko było takie proste. Słyszał ciche szepty jakichś chłopaków, miał wrażenie, że bliźniaków. Mogli być zwariowani i pełni energii, ale naprawdę mieli o kogo się martwić. Prawie cała rodzina w Zakonie!
Zacisnął pięści aż do bólu. To musi się wreszcie skończyć!

Duma i Uprzedzenie | DrarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz