Moje życie to problemy (a większość z nich to Keith)

211 22 4
                                    

Keith nie budził się bardzo długo. Obserwowałem jego podnoszącą się i opadającą klatkę piersiową, ale on sam pozostawał nieprzytomny. Pewnie mógłbym się zdrzemnąć w tym czasie, ale bałem się, że przegapię coś ważnego. Siedziałem więc na brzegu podziemnego jeziora i wpatrywałem się w kryształy w sklepieniu. Były jedynym źródłem światła w tym półmroku.

Musiałem być myślami bardzo daleko, bo zorientowałem się, że Keith żyje dopiero kiedy zaczął kaszleć i pluć wodą.

- Nie masz hełmu! – wycharczał i spróbował pomacać siebie. – Ja też nie!

Patrzyłem na jego głupią minę. Czułem jak powoli puszcza we mnie to, co przez ostatnie tygodnie ściskało moją klatkę piersiową w stalowym uścisku. W końcu mogłem wziąć prawdziwy głęboki wdech. Chociaż może to być też sprawka tego, że w końcu nie oddycham rozrzedzonym, przefiltrowanym powietrzem wytworzonym przez ledwie działającą maszynę we wraku statku.

Nachyliłem się nad nim i pocałowałem go.

Po naprawdę, naprawdę długiej chwili poczułem jak delikatnie mnie odpycha. Wtedy go puściłem.

- Ty przeklęty idioto! – warknąłem, łapiąc go za kombinezon i szarpiąc nim. – Co mówiłem o tym, żeby nie wchodzić do tych pieprzonych tuneli?! Kim teraz jesteś, kretynie?!

Zamrugał szybko oczami.

- Osłem Keithem? – wymamrotał słabo.

Cisnąłem nim o ziemię.

- No właśnie – spojrzałem w kryształy w sklepieniu jaskini. – Słodki Boże. Nawet nie mam pojęcia jak stąd wyjść.

Keith najpierw podniósł się na łokciach a potem rozejrzał się po otoczeniu. Pewnie dostrzegł dokładnie to samo co ja na początku. Zbiornik pobłyskującej w słabym świetle wody. Kryształy na suficie. Przestrzeń powoli tonącą w mroku. Czarny piach pod nami.

- Dlaczego ściągnąłeś kombinezon? – zapytał mnie szeptem.

Pewnie domyślił się powodu, ale żeby go upewnić, rzuciłem mu baterię od mojego stroju.

- Wyczerpana?

- Twoja też – parsknąłem. – Ciesz się, że zabrałem zapasówkę, którą zgubiłeś. – wskazałem na plecak.

Byłem z siebie dumny, że spadając w pieprzoną przepaść, ściskając nieprzytomnego osła i sikając ze strachu w kombinezowe majtki, nie zgubiłem tego plecaka. Wtedy to już kompletnie nie mielibyśmy szans.

- Mam się cieszyć...? – wymamrotał a jego wyraz twarzy był bezcenny. – Jak mamy obaj wyjść na jednej baterii?!

Tego się jednak nie domyślił.

- Zwyczajnie – z jakiegoś powodu chciało mi się śmiać. – Weźmiesz ją sobie, przepłyniesz pod tymi skałami – wskazałem mu miejsce, z którego ja przypłynąłem. – A potem postarasz się wykorzystać dziesięć godzin, które masz na baterii.

- A ty? – wyszeptał.

Westchnąłem i położyłem się na czarnym, gryzącym piachu.

- Wiesz co robiłem w garnizonie? Wtedy, kiedy cię stamtąd wyniosłem? – popatrzyłem w dwoje czarnych oczu. – Nie miałem pojęcia, że tam jesteś. Nie miałem cię ratować. Poszedłem tam żeby się zabić – prychnąłem. – Pomyślałem, że to świetny sposób za pójście w cholerę z tego świata... Wysadzenie siebie z całym garnizonem.

- Co ty...?

- Próbuję ci powiedzieć, tępy ośle – dźgnąłem go palcem w pierś. – Że i tak nie zależy mi na życiu. Ratuj siebie. Ja tutaj zostanę.

Liczymy się tylko ty i jaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz