- Gdzie jest Keith? – zapytał Coran.
Rozejrzeliśmy się wokół. Moglibyśmy już odlatywać, ale nigdzie nie było tego idioty.
- Ech... – westchnąłem. – Pójdę go znaleźć.
- Okej – zgodził się Shiro. – Tylko wracaj szybko.
Planeta, na której akurat byliśmy zdawała się składać wyłącznie z lasów przypominających bambusowe. Przedzierałem się przez te krzaki żeby jeszcze raz sprawdzić świątynię, którą odwiedzaliśmy.
- Keith? – krzyknąłem. – Keith!
Wszedłem do wnętrza kamiennej budowli. W ścianie pojawiło się przejście, którego wcześniej tutaj nie widziałem więc wszedłem do środka.
- Keith! – krzyczałem. – Gdzie ty do cholery...?!
Leżał na ziemi blady jak trup. Jak tylko podbiegłem do niego, poczułem jak zaczyna robić mi się duszno i słabo.
- Chłopaki! – krzyknąłem do komunikatora. – Mamy kłopoty więc...
Nie zdążyłem powiedzieć nic więcej. Już nie znajdowałem się w starej świątyni a we własnym domu. Aż mnie zatkało. To naprawdę był mój dom! Mój ziemski dom! Poznawałem te jaskrawe zasłony, zabawki porozrzucane przez moje młodsze rodzeństwo i ich przyjaciół. Czułem zapach jaki wydobywał się z kuchni. Szedłem za nim, bo wiedziałem, że na jego końcu będzie moja mama gotująca coś dobrego.
Jednocześnie głos z tyłu mojej głowy mówił mi, że nie będzie tam mojej mamy, bo przecież tak naprawdę jestem w pieprzonej świątyni i zostałem czymś odurzony.
Jak mogę być w świątyni skoro jestem w domu? Mam na nogach kapcie i zaraz spotkam się z mamą. Powiem jej, że wróciłem z...
No właśnie, Lance. Wróciłeś z kosmicznej wojny, w którą się niechcący wplatałeś. Nie ma cię w domu. Jesteś w świątyni.
Ale mama...
Jest na Ziemi. I żeby została tam bezpieczna musisz pokonać Zarkona. A jak na razie, miałeś znaleźć Keitha.
Zapach smakowitego jedzenia niknął. Nigdy w życiu nie czułem takiego żalu jak wtedy, kiedy przed oczami rozmywał mi się obraz domu. Słyszałem piski mojego rodzeństwa i głos matki, który ich uspokajał. Mogłem się z nimi zobaczyć. Mogłem.
Ale jest jeden gamoń, którego musiałem znaleźć. Pokój w końcu zniknął a przede mną pojawiła się zmartwiona twarz Shiro.
- Co się stało? – pytał, potrząsając mną aż słyszałem jak mózg obija mi się o czaszkę.
- Nie zostaliście odurzeni? – zapytałem go, próbując wstać.
- Coś próbowało, ale Pidge załatwiła to swoją mocą roślin – odparł Hunk. – Strzeliła nam z liścia. Dosłownie.
Spojrzałem na Keitha, który zdawał się być jeszcze bardziej blady. Poklepałem go delikatnie po policzku.
- To nie jest prawda, Keith – wymamrotałem do niego. – Keith, nie ma ich tam. Jesteś z nami. Keith... – zapomniałem się i byłem tak blisko żeby powiedzieć coś, czego potem bym żałował. – Keith... Musisz do mnie wrócić.
Nie obudził się nagle tak jak w tej głupiej bajce o Śpiącej Królewnie. Żałowałem, że nie mogę zrobić dla niego nic więcej. Musieliśmy przenieść go na statek a tam Allura i Coran podali mu jakiś środek, po którym nareszcie odzyskał przytomność. Przyszedł do mnie z zaczerwienionymi oczami.
- Hunk powiedział, że sam wybudziłeś się z tych wizji – wymamrotał Keith, siadając naprzeciwko mnie. – Więc to drugi raz, kiedy okazało się, że masz umysł oporny na halucynacje.
CZYTASZ
Liczymy się tylko ty i ja
FanficPowiedziałeś mi kiedyś, że pośród nieskończoności wszechświata jesteśmy mali i nieistotni. Ale to nie ważne, bo póki jesteśmy razem liczymy się dla siebie tylko ty i ja. Ty i ja. (Ship Klance (Keith i Lance) z Voltron: Legendary Defender)