- ... a Keith i Lance zajmą się szturmem – zadecydował Shiro.
Allura rzuciła oceniające spojrzenie grafice układu planetarnego, który mieliśmy atakować.
- Łatwo jest coś zdobyć, trudniej utrzymać – wymamrotała. – Jeśli zdobędziemy Naomma i zostawimy ich tam, dadzą sobie radę?
Spojrzeliśmy po sobie.
- Jasne – odparliśmy jednocześnie.
Tym razem to pozostali rzucili sobie znaczące spojrzenie.
- O co chodzi? – zapytał Keith.
- No wiecie... – westchnęła Pidge. – Ile planet już odbiliśmy tylko dzięki wam dwóm? Macie najlepszą passę w życiu. Zupełnie jakby coś was opętało.
Nie musiałem na niego patrzeć żeby mieć pewność, że też z całej siły próbuje zachować normalną minę. Nikt o nas nie wiedział. Nawet Shiro, a z tego co mi było wiadomo, Keith uważa go za brata.
- Myślisz, że by zrozumiał? – zapytał mnie, kiedy szukał skarpetek pod moim łóżkiem. – Że nie rzuciłbym czymś w stylu ,,Zawiodłeś moje oczekiwania"?
- Skąd mam wiedzieć? – wymamrotałem. – Nikt nigdy nie miał wobec mnie żadnych oczekiwań. Nawet kiedy powiedziałem matce, że chcę być pilotem, uznała to za coś w rodzaju mojego kolejnego głupiego pomysłu, który kończy się pewnie tym, że porwą mnie kosmici.
- Cóż... – rzucił kwaśno. – Prawie miałaby rację.
Zagapił się na mnie.
- O co chodzi? – mruknąłem. – Znowu mam coś na twarzy?
- Nie. Po prostu... – westchnął. – Co powiedziałaby twoja mama gdyby znała prawdę?
Z pewnym trudem cofnąłem się do wspomnień o mojej rodzinie. Przez większość czasu skutecznie trzymałem je na dystans.
- Kiedy mój kuzyn Benito przyprowadził do domu chłopaka, moja rodzina płakała ze szczęścia, że w ogóle kogoś sobie znalazł. Pamiętam, że dałem mu wtedy kartkę z gratulacjami.
- Och – Keith wyraźnie posmutniał i nie rozumiałem dlaczego. – Twoja rodzina jest rodziną tego typu.
- Jakiego? – miałem wrażenie, że jakoś dyskretnie mnie obraża.
- No wiesz... – był wyraźnie zakłopotany co było w sumie śmieszne. – Fajną. Zżytą. Taką, której każdy by chciał.
- Myślę, że moja mama chętnie wymieniłaby cię za mnie więc możesz się z nią dogadać jeśli wrócimy na Ziemię.
- Jeśli...? – powtórzył głucho. – A nie raczej ,,kiedy"?
Spojrzałem na niego sceptycznie.
- Keith... Zrobię dziurkę w kadłubie tego statku i możemy wylecieć w pow... w kosmos – poprawiłem się. – Więc jest większa szansa, że nigdy nie wrócę do domu.
Keith, który był chyba w nie najlepszym humorze, teraz zasępił się jeszcze bardziej. Skarpetek też nie znalazł. Po prostu leżał na moim łóżku i gapił się smętnie w sufit. Biorąc pod uwagę to, że jutro musimy zdobyć jakiś tam układ planetarny, chciałem się wyspać. Tylko tyle chciałem. Wyspać się.
Zgodnie z starożytnymi regułami wszechświata według których nigdy nie dostajesz tego czego naprawdę chcesz, w środku nocy rozległo się wycie i dostałem z łokcia twarz. Momentalnie oczy zaszły mi łzami i szukałem na oślep włącznika światła.
- Co do cholery...?
Keith, który zazwyczaj spał zwinięty w kulkę jak małe zwierzątko, teraz przez moment rzucał się po łóżku a potem zerwał z miejsca. Widziałem jak odruchowo szuka pod ręką broni. Popatrzył na mnie tak jakby chciał mnie zaatakować.
CZYTASZ
Liczymy się tylko ty i ja
FanficPowiedziałeś mi kiedyś, że pośród nieskończoności wszechświata jesteśmy mali i nieistotni. Ale to nie ważne, bo póki jesteśmy razem liczymy się dla siebie tylko ty i ja. Ty i ja. (Ship Klance (Keith i Lance) z Voltron: Legendary Defender)