Postawiłem przed nim tackę, na której była odrobina pasty żywnościowej z resztek moich zapasów oraz coś, co wyglądało jak gnijące mięso. Spojrzał na mnie jak na wariata.
- Co to niby jest? – mruknął gniewnie.
Z dziesięć sekund temu skończyliśmy się kłócić o zużycie wody więc nic dziwnego, że teraz gra obrażonego.
- Pasta i grzyb.
- Grzyb? – powtórzył jakbym sobie z niego żartował.
- Tak, idioto – zapragnąłem zerwać wiszący nad nim nóż i go nim dźgnąć w serce. – Wyobraź sobie, że bez ciebie miałbym zapasów na tydzień. Z tobą zostało nam po parę dni. Więc będziemy jeść grzyby.
Jadłem już te grzyby. Smakowały dużo gorzej niż wyglądały, ale sonda, którą naprawiłem, sugerowała, że to przypominające gówno coś jest w większość jadalnym tłuszczem i cukrem. Ciężko było go wykopać spod ziemi, ale jak na razie to była jedyna jadalna rzecz na tej przeklętej planecie.
- Na twoi miejscu obrabowałbym Galrę – warknął Keith i zabrał się za jedzenie grzyba.
Zacisnąłem dłonie w pięści żeby go nie udusić.
- Boże, czemu nie zostawiłem cię w tych więzieniu? – zapytałem sam siebie.
- Z przyjemnością bym tam został – odparł.
Wiedziałem, że zaraz go zabiję więc ubrałem kombinezon i wyszedłem na zewnątrz. Lepiej obaj na tym wyjdziemy jeśli poszukam grzybów. Wróciłem ponad sześć godzin później targając potężny zapas grzybów przypominający na razie omszone kamienie. Wrzuciłem je do śluzy, czując jak mięśnie palą mnie żywym ogniem. Dawno nie zmuszałem ich do takiego wysiłku.
Keith siedział sobie jak gdyby nigdy nic i wpatrywał się w trzy słowa wyryte na ścianie statku.
Keith. Nieudacznik. Nieprzydatny.
Kiedy mnie zobaczył, spojrzał na mnie z mordem w oczach.
- Dobrze wiedzieć co o mnie sądzisz – mruknął.
W życiu nie powiedziałbym mu co naprawdę oznaczają te słowa. Dużo lepiej jest pozwolić mu wierzyć, że ma rację. Przeturlałem w jego stronę połowę grzybokamieni.
- Przydaj się na coś – zignorowałem to co wcześniej mówił. – Instrukcje są proste. Wycinasz otwór w skorupie, wylewasz sok do tego pojemnika – wskazałem na poklejony taśmą worek. – Potem rozcinasz całą skorupę i wydłubujesz to co jest w środku.
Popatrzył z obrzydzeniem na grzyba.
- To wygląda jak jakieś jajo a nie grzyb.
- Nie ważne – mruknąłem, biorąc się do pracy. – Ważne, że dzięki temu żyjemy.
Plusy naszego zajęcia były takie, że przez kilka następnych godzin słychać było jedynie przekleństwa Keitha, którego chyba obrzydzał wygląd naszego przyszłego pożywienia. Kiedy skończyłem swoją część roboty, spakowałem zapasy grzyba do pustego pudełka po zapasach żywnościowych i zwinąłem się na swoim kawałku podłogi. Pewnie bym usnął, ale oczywiście ten debil nie chciał mnie zostawić w spokoju.
- Miałeś zapasów jedzenia na miesiąc – wymamrotał. – Jakim cudem coś ci jeszcze zostało?
- Mało jadłem – mruknąłem. – Daj mi spać, kretynie.
- Te grzyby nie mają białka – ciągnął. – Dostaniemy anemii.
- To pomódl się do swojego Shiro żeby kochał cię tak jak się wszystkim wydaje i przyszedł cię uratować – warknąłem. – A teraz daj mi spać.
Keith obudził mnie, dźgając mnie czymś w pośladek.
- Obudź się! – wymamrotał szeptem. – Coś łazi wokół statku!
Z niechęcią otworzyłem oczy i nasłuchiwałem przez chwilę. Potem odwróciłem się na drugi bok.
- To tylko patrol Galry – wyjaśniłem. – Idź spać.
- Tylko... - wymamrotał słabo Keith. – To idź ich zabić!
- Wtedy będą wiedzieć, gdzie się ukrywamy – przypomniałem mu. – A wszędzie poza tą kryjówką i więzieniem Galry udusimy się z braku tlenu.
- Więc co? – głos mu się załamał. – Mam tak czekać aż sobie pójdą albo nas zabiją?
- Dokładnie – ziewnąłem. – Pozacierałem nasze ślady i zakamuflowałem ten statek. Nie powinni go tak łatwo odszukać.
Kiedy zasypiałem, wciąż jeszcze słyszałem jak chodzą w pobliżu naszej kryjówki. Musieli sobie jednak pójść, bo znowu obudził mnie Keith, klnący ile wlezie i jęczący z bólu.
- Co jest z tobą nie tak? – zapytałem go. – Dlaczego nie możesz...?
- Muszę się załatwić – warknął. – Masz tu jakąś toaletę?
On chyba sobie żartuje.
- Tam – wskazałem na przeciwległą część statku, gdzie trzymałem pudła z jedzeniem. – Tam stoi pojemnik. Zrób sobie z niego kibel a potem wyrzuć wszystko do jeziora amoniaku.
Wtedy okazało się, że Keith przecież ledwo porusza się o własnych siłach więc wiecie jak to się skończyło? Musiałem wziąć pojemnik z jego gównem i pójść wyczyścić go za niego. Przysięgam na wszystko, jeśli to przeżyjemy to go zabiję. Nawet słowa ,,dziękuję" nie usłyszałem w zamian. Nienawidzę go.
I tak to mniej więcej wyglądało. Keith był słaby i ranny więc szukać grzybów chodziłem tylko ja. Może to i dobrze. W ten sposób spędzałem pół dnia z dala od niego a potem razem, w ciszy pozbywaliśmy się twardych skorup. Póki mieliśmy panele solarne i działała cała maszyneria wraku mojego statku, mogliśmy sobie siedzieć tutaj ukryci właściwie to na zawsze. Keith w jednej kwestii miał rację. Te grzyby to głównie woda, tłuszcz i cukier. Z braku białka w końcu zaczniemy chorować i pewnie poumieramy. To dopiero dobre, prawda? Przeżyć ostrzał i rozbicie statku, uciec Galrze i uratować tego dupka tylko po to żeby umrzeć z braku amu-amu.
- Życie ssie – wymamrotałem i dopiero wtedy zorientowałem się, że powiedziałem to na głos.
Keith podniósł na mnie wzrok. Po mojej kuracji grzybami i odpoczynku, wyglądał dużo lepiej niż wtedy, kiedy wyniosłem ten szkielet z więzienia. Teraz gapił się na mnie, zastanawiając się dlaczego tak po prostu się odezwałem.
- Zebrało ci się na rozmyślenia nad życiem? – prychnął.
- Ciężko nazwać to życiem – odparłem i wbiłem z całej siły nóż w skorupę.
Niespodziewanie Keith przeciągnął się i spojrzał na mnie.
- Myślisz, że we dwóch moglibyśmy ukraść statek?
Pytał o to, o czym sam myślałem tyle razy, że nawet nie chciałem o tym myśleć. Sięgnąłem po kawałek tektury, który udało mi się znaleźć w rozwalonym kokpicie. Dużo wcześniej, kiedy spędzałem dni sam, rozrysowałem na nim plan garnizonu.
- Tutaj jest lądowisko – objaśniałem. – Tutaj w równych odstępach stoją strażnicy. Przy wejściach też. Gdyby udało się nam jakimś cudem dostać na lądowisko i nie zostać dostrzeżonym, musimy pokonać minimum pięćdziesiąt osób zanim dotrzemy do któregokolwiek statku. Masz Bayard, który nie nadaje się do walki na dużym dystansie. Mógłbym cię osłaniać, ale karabin też nie pokona wszystkich. Oni też będą strzelać. Poza tym... - odwrócił karton. – Ostatnia planeta tak naprawdę nie jest planetą a ogromną stacją kosmiczną. Stacjonuje tam co najmniej trzydzieści jednostek, biorąc pod uwagę ile statków mnie zaatakowało. To nie jest coś, przez co przedrzemy się naszym jednym statkiem. Potrzebujemy co najmniej dwóch Lwów żeby nie dać się zestrzelić. – skończyłem mówić i spojrzałem na jego szeroko otwarte oczy. – Nie potrafię wymyślić jak to obejść, ale ty zawsze byłeś lepszy. Może ty coś wymyślisz.
Wróciłem do dłubania w grzybach, ale Keith nadal gapił się w kawałek tektury, który mu dałem. Może jest taki jak ja na początku? Chce zrobić cokolwiek i myśli nad tym jak poprawić swój los? Tylko na moment zerknąłem na wyryte przeze mnie trzy słowa. Shiro naznaczył go jako swojego następcę. Może ten wymyśli coś, na co ja nie potrafiłem wpaść.
CZYTASZ
Liczymy się tylko ty i ja
FanficPowiedziałeś mi kiedyś, że pośród nieskończoności wszechświata jesteśmy mali i nieistotni. Ale to nie ważne, bo póki jesteśmy razem liczymy się dla siebie tylko ty i ja. Ty i ja. (Ship Klance (Keith i Lance) z Voltron: Legendary Defender)