DZIEŃ CZTERNASTY

391 68 24
                                    

praca autorstwa: pulvis_de_celeo

❝ZAKURZONE ŚWIĘTA❞

— Snow is falling, all around me... — chrypiało stare, zakurzone radio, patrząc na leniwe, białe płatki spadające z nieba. Łzy zimowych chmur ozdabiały ponury parapet, a także malowały niezwykłe pejzaże na brudnej, niemytej od dawna szybie. Niestety, radiu nie było dane zobaczyć tych amatorskich prac – gdy tylko zetknęły się z szybą, znikały, pozostawiając po sobie raptem lichą kroplę farby, której nie zdążyły posprzątać. Och, cóż za smutne życie miało ostatnio radio! Od przeszło roku nie słyszało tego melodyjnego głosu, który wtórował mu, gotując obiad na starej gazowej kuchence. Zdawało się, że ów głos znał wszystkie możliwe utwory, bo czegokolwiek radio by nie zagrało, dołączał się z nieukrywaną radością i podśpiewywał zwrotki, czasem przerywając, by porozmawiać z kwiatami stojącymi w wazonie.

    Cała kuchnia wydawała się marnieć w oczach, odkąd zabrakło wśród nich słoneczników. To stało się tak niespodziewanie! Radio tylko poszło spać, a gdy się obudziło, zobaczyło coś jak smutne odbicie kolorowego miejsca. Z początku nie chciało wierzyć w to, co widziało. „To tylko zły sen" – tłumaczyło sobie, wyciągając antenę ku górze, by powiedziała mu, czy w korytarzu jest tak samo. Ale tego dnia nawet antena nie mogła tego stwierdzić. „Drzwi są zamknięte" – zakomunikowała ze zdziwieniem. To zdecydowanie była rzecz niecodzienna, w końcu zawsze, od pierwszego dnia ich pobytu w kamienicy na ulicy Nagietkowskiej, drzwi zostawały uchylone, a wszyscy mieszkańcy kuchni mogli zobaczyć kawałek wieszaka na płaszcze, a czasem i te dziwne przedmioty ozdobione sznurkami związanymi w zdeformowaną kokardę. Właśnie, mieszkańcy! W kuchni było tak cicho, tak smutno, jak nigdy wcześniej. Pani Czajkowska nie odezwała się ani słowem, sztućce nie pobrzękiwały wesoło w szufladzie, filiżanka Antonina nie śmiała się wesoło, prawie wylewając na stół waniliową kawę. Wszyscy również wydawali się spać, ale radio nie rozumiało, dlaczego. Czemu nikt ich nie obudził? „Tak, to musi być koszmar" – stwierdziło w końcu, próbując zagłuszyć w sobie niepokój.

    — Widzę, że już wstałeś.

    Ciszę przerwał ponury baryton, który mógł należeć jedynie do starego młynka do kawy, stojącego nieruchomo na blacie i patrzącego na nieruchome sprzęty.

    — Czemu wszyscy śpią? — spytało radio, z powodu niepokoju ignorując zwyczajowe „dzień dobry".

    — Sam nie wiem — mruknął ponuro młynek. — Ale od wieków nikogo tu nie było. Widzisz ten kurz? Ona by go wytarła. Coś złego musiało się stać.

    Radio musiało przyznać młynkowi rację w jednej kwestii – kurzu faktycznie było w kuchni bardzo dużo. Ten paskudny twór osiadł na blatach, sprzętach i stoliku, niczym kwas wyżerający zwyczajowy harmider. „To tylko domysły" - mruknęło samo do siebie. Tylko w takim razie dlaczego nikt go nie posprzątał?

    — Mylisz się — szepnęło radio, w głębi czując jednak, że coś jest nie w porządku, po czym dodało głośniej. — Wszyscy zaraz się obudzą.
I żyło w tym przekonaniu do pamiętnego, zimowego poranka, kiedy to stało się coś, co wstrząsnęło jego i tak lichą nadzieją. Tego dnia słoneczniki poczęły umierać.

    Jeśli nigdy nie widzieliście agonii słoneczników, możecie śmiało nazywać się szczęśliwcami. Była to najgorsza rzecz, jaką radio widziało w ciągu swego pobytu w kuchni – jeśli ktoś spytałby je o zdanie, powiedziałoby zapewne, że wolałoby już nigdy nie zaśpiewać, niż widzieć, jak te pełne życia kwiaty zwieszają w dół swe głowy i powoli wyginają usta w wyrazie niemego przerażenia. A potem wysychają, pozbawione słońca, wody i miłości, jaką zawsze dawała im ona. Ach, jakże za nią tęskniły! To właśnie tę tęsknotę starały się przekazać, gdy ich uschnięte płatki spadały na ziemię, wirując lekko i cicho dotykając posadzki z kurzu i to właśnie ta tęsknota odczuwalna była w powietrzu. A kiedy ostatni płatek spadł na podłogę, radio poczuło, że to naprawdę może być koniec. I nie wiedzieć czemu, nagle zachciało mu się płakać. Przecież były święta. Wigilia. Czemu nikt nie przychodził? Ostatnio było przecież tak pięknie...

    Kominek uśmiechał się zadowolony, gdy czerwone języki ognia łaskotały go lekko w brodę, a skarpety zawieszone obok niego śmiały się do rozpuku, widząc swe odbicia w szklanych bombkach. Radio rozglądało się dookoła z niemym zachwytem – pierwszy raz wyniesiono je z małego, kuchennego pomieszczenia i nigdy by nie przypuszczało, że w tak zwanym salonie wszystko wygląda zupełnie inaczej. Nie było tam piekarnika czy zlewu, nie było nawet lodówki! Zamiast tego stał tam mahoniowy stół z pięcioma krzesłami, regał pełen starych, pożółkłych książek... I dwa tajemnicze meble, które ona nazywała fotelami. Stały obok siebie naprzeciwko kominka, a ich słoneczny kolor napawał radio jakimś dziwnym spokojem, zupełnie tak, jak słoneczniki, stojące na parapecie. Jedynie one zdawały się być znajome w całym tym zgiełku, a ich obecność w przedziwny sposób koiło jego obawy.

    Koło radia na stole stało pełno talerzy i resztki ozdobnego papieru, który goście rzucili niedbale, odpakowując prezenty. To było tak inne od kuchni, która – choć wesoła – była tylko namiastką prawdziwego szczęścia, a które właśnie przy tym świątecznym stole ukazywał się w pełnej krasie. Tutaj wszędzie słychać było rozmowy, śmiechy i niezręczne żarty, a w powietrzu unosił się zapach barszczu i krokietów, od którego aż ciekła ślinka. Choinka przyozdobiona została tymi małymi, szklanymi kulkami, które miały chyba imitować lustra – pomieszczenie odbijało się w nich, było jednak dziwnie zniekształcone, zaś pod nią... Och, czego pod nią nie było! I mała stajenka, i dzieciątko Jezus leżące na sianie, i małe figurki pasterzy, i włosy anielskie, które pospadały z drzewka... I prezenty! Cała masa prezentów, okryta cudnym, mieniącym się papierem – część z nich owinięta była w nadruk czerwonych reniferów, niebieskich samochodzików czy różowych serduszek, ale widok każdego z nich niesamowicie cieszył radio, które miało pełne ręce roboty! Co chwilę ktoś życzył sobie inną piosenkę, a ono z zapałem zaczynało ją nucić, by po chwili dołączyło całe towarzystwo. Oczywiście ona śpiewała najgłośniej, a jej głos wybijał się z tłumu swym słodkim brzmieniem. Gdyby tylko tak mogło być zawsze!

    Teraz jednak wszyscy już wyszli, a ona siedziała w jednym z foteli z kubkiem barszczu w dłoni, oglądając, jak jakiś chłopiec rozmawia z policjantem. Radio wciąż grało, teraz jednak nieco ciszej, by nie przeszkadzać swemu kuzynowi, telewizorowi, w opowiadaniu swych historii. Gdy jednak historia chłopca ustąpiła miejsca jakiejś reklamie, ona wstała i podeszła do radia, uśmiechając się lekko. Ponad jej ramieniem zdołało ono zobaczyć, że latarnia stojąca przed domem zdążyła się pokryć białym puchem. Padał śnieg. Radio zaśpiewało głośniej.

    — Gdzie jesteś? — spytało zrozpaczone,patrząc na śpiący już młynek do kawy.

    — Tutaj. — Jeden z wielu małych, białych płatków opadł na szybę, jednak radio nie zdążyło go zobaczyć. A może nie chciało? Może było tak zajęte graniem tej samej, starej piosnki, że ignorowało jej szept? Płatek rozpłynął się, a głosik zamilkł.

     — Snow is falling, all around here — chrypiało stare, zakurzone radio, patrząc na leniwe, białe płatki spadające z nieba.

„Merry Christmas everyone".

jedenaście dni do Świąt
Bożego Narodzenia🎅🏼

zima między słowami | kalendarz adwentowy [✔️]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz