1.

15K 397 334
                                    

 Hermiona Granger była silną, niezależną kobietą. A przynajmniej tak sobie wmawiała w chwilach niepewności.

Teraz jednak siedziała sztywno na krześle przeglądając dokumentację medyczną pewnego bardzo kłopotliwego pacjenta.

Bo światowej klasy gwiazdy quidditcha nie można było inaczej nazwać.

- Panno Granger? - Głos magomedyka dobiegł do jej uszu powodując, że westchnęła cicho.

- Tak, Tony? - Zapytała uprzejmie odrywając wzrok od dokumentów.

- Pacjent się obudził i prosi o rozmowę z panią.

Założyła zbłąkany lok za ucho i zebrała się w sobie. Przecież była Szefem Kliniki św. Munga, do cholery. Nie bała się swoich podopiecznych.

- Już idę. - Uśmiechnęła się słabo i podążyła za młodym chłopakiem, który ewidentnie się jej krępował.

Gdy wkroczyła do prywatnego pokoju, gdzie leżał ON, nie czuła się przygotowana na widok, który ją zastał.

Był nieźle poturbowany. Całą twarz szpeciły drobne rany i siniaki, a od prawego ucha przez pół czoła biegła poprzeczna szrama. Nogę miał usztywnioną magiczną szyną, tak samo zresztą jak lewą rękę.

Podbite oczy były uchylone lekko, jakby z bólem, wydzierała z nich prawdziwa stal zmieszana z błękitem zimowego nieba.

Hermiona zadrżała delikatnie czując na sobie jego spojrzenie.

- Chciał mnie Pan widzieć, Panie Malfoy. - Powiedziała profesjonalnym tonem i włożyła ręce do kieszeni szpitalnego kitla wbijając paznokcie w wewnętrzną stronę dłoni.

Przez chwilę wpatrywał się w nią lekko zdezorientowany, a potem ją rozpoznał.

- Granger?! - Wychrypiał w końcu słabym głosem i zdrową ręką złapał się za posiniaczony bok jęcząc cicho.

Poczuła jak na jej policzki wkrada się delikatne gorąco. Draco Malfoy, nawet po silnym uderzeniu tłuczka w twarz i upadku z miotły z wysokości kilku pięter, wyglądał zachwycająco bez koszulki.

Mięśnie jego ramion były dobrze zarysowane, barki miał szerokie, tak samo jak klatkę piersiową, na której nie było ani jednego włoska. Trochę niżej prezentował się idealnie płaski brzuch, na którym wyraźnie odznaczały się mięśnie.

Merlinie, wyglądał świetnie, jak na sportowca przystało. A ona doszła do wniosku, że najwyraźniej musi się w końcu z kimś przespać i to szybko, skoro jej ciało tak intensywnie zareagowało na byłego Ślizgona - największego aroganta i dupka jaki chodził po świecie.

- Jestem tu szefem. - Powiedziała, w duchu błagając by nie zauważył jej rumieńców. - Podobno chciałeś ze mną rozmawiać.

- Tak. - Mruknął. - Chcę stąd wyjść.

- Dokąd? - Zapytała zaskoczona posyłając mu zdziwione spojrzenie.

- Do domu, Granger. - Odparł patrząc na nią jak na idiotkę. Gdyby mógł przywołałby na usta kpiący uśmiech, ale każdy mięsień jego twarzy krzyczał z bólu. - Nie mogę tu zostać, muszę ćwiczyć...

- Chyba zwariowałeś, Malfoy! Nie poćwiczysz sobie jeszcze bardzo długo. - Powiedziała twardo.

Była nie tylko świetnym administratorem, ale także niezwykle utalentowaną Uzdrowicielką i zdążyła zapoznać się z jego dokumentacją medyczną. Miał okropny w skutkach wypadek, nawet jak na czarodziejskie standardy.

- Nie możesz siłą mnie tu zatrzymać. - Próbował brzmieć pewnie, ale bolące ciało skutecznie mu na to nie pozwalało.

- Nie wyjdziesz stąd o własnych siłach. - Odparła opierając dłonie na biodrach przygotowując się na walkę. Wielokrotnie w swojej karierze miała do czynienia z upartymi pacjentami. On pod tym względem nie był wyjątkiem.

Granger?! // DramioneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz