Jeanowi było zdecydowanie za gorąco. Miał wrażenie, że się zaraz roztopi i jedynym co po nim zostanie będzie (wcale nie) majestatyczna kałuża.
Za to idącemu obok Dymitrowi było zbyt zimno, ale z jego winy. To on uparcie oddawał Jeanowi kolejne warstwy ubrania tak, że w końcu sam został jedynie w cienkiej bluzie.
Cała ta sytuacja wzięła się z tego, że Dymitr wparował nagle do mieszkania Francuza i zmusił go, żeby poszedł z nim na miasto znaleźć prezent dla Iriny. Zszokowany Jean zarzucił tylko lekką kurtkę i wybiegł za podekscytowanym Gruszeckim. Na śmierć zapomniał, że w prognozie zapowiadali mróz.
I to był błąd.
Opatulony po uszy Gruszecki pędził radośnie od sklepu do sklepu, a Jean, który czuł się jak kostka lodu telepał się za nim. W końcu Dymitr przystanął i zerknął na przyjaciela.
- Coś ty ze sobą zrobił? Oszalałeś? Czy tobie życie niemiłe, że taką cienką kurtkę i to rozpiętą nosisz? - biadolił Gruszecki, odwijając się z szalika i wciskając go Jeanowi. Zaraz też naciągnął na uszy Francuza czapkę z wielkim pomponem.
Teraz to on trochę marzł, ale utrzymywał, że rozgrzeje się biegając po sklepach.
Jeanowi nadal było zimno.
Dymitr nadal oddawał mu swoje rzeczy.
I tym sposobem pół godziny później Jean, mimo swoich wyraźnych protestów dreptał opatulony w kurtkę Dymitra, a Gruszecki jeszcze radośniej biegał od sklepu do sklepu jedynie w polarze.
- Jeanie, patrz! Myślisz, że jej się spodoba? - świergotał, wskazując ciepły koc. - Jaki cudowny!
Jean wymamrotał coś spod szalika, co Dymitr uznał za znak aprobaty.
- W takim razie chodź Jeanie, idę zapłacić - powiedziawszy to kichnął donośnie, ale zupełnie nie zwrócił na to uwagi. Zmartwiony Jean począł zdejmować szalik, ale zaraz przerwał, poskromiony groźnym spojrzeniem Dymitra.
Kiedy przeszczęśliwy Gruszecki wyszedł ze sklepu, ściskając w rękach prezent dla Iriny Jean posłusznie podreptał za nim. Dumny z siebie Dymitr ruszył do domu, co chwilę pociągając nosem. Zmagający się z wyrzutami sumienia Francuz kilkakrotnie próbował wcisnąć przyjacielowi szalik, ale Dymitr za każdym razem zdecydowanie odmawiał.
I tym sposobem Jean musiał następnego dnia siedzieć u Dymitra i robić mu herbatę w oczekiwaniu na Siergieja, który nieco niechętnie zgodził się zaopiekować chorym przyjacielem. Samemu Gruszeckiemu jakoś przeziębienie nie przeszkadzało. Siedział rozłożony na kanapie, zawinął się w koc i wesoło majtał stopami, na których miał cieplutkie skarpety. Nieustannie świergotał coś do Jeana, który cały czas był w kuchni i próbował rozszyfrować dzbanek przyjaciela (urządzenie zdecydowanie nieprzyjazne). Zrobienie dwóch herbat z pomocą tego diabelskiego urządzenia przerastało jego skromne możliwości. Czekał tylko na Siergieja. On mógłby być wybawieniem.
Jak na zawołanie drzwi do mieszkanka, które wraz z przyjacielem zajmował Dymitr otwarły się i stanął w nich Siergiej.
- Gruszecki, jeden weekend jestem u matki a ty zdążyłeś się rozchorować. Jak z małym dzieckiem. Nie kazałem ci przypadkiem nosić szalika i czapki? - beształ Dymitra zdejmując kurtkę i buty.
Dymitr wysmarkał nos po czym wyszczerzył się do Siergieja.
- Ale mam prezent na święta dla Irinki!
Lwow był wyraźnie zszokowany.
- Mamy listopad, Gruszecki. Listopad - powiedział powoli, jakby zastanawiał się nad zdrowiem psychicznym współlokatora.
CZYTASZ
kałuże | one shots [dlr | cij | prg]
Fanfictionzbiór jednostrzałowych fanfiction do prac @AnOld-FashionedGal; głównie "Pod rosyjską gruszą" ☆☆☆ SPOILERY ☆☆☆ "De la Roche'owie", "Camille i Jean", "De Beaufortowie" i "Pod rosyjską gruszą" należą do @AnOld-FashionedGal.