SZALIK • [dymitr gruszecki]

50 10 46
                                    

Jeanowi było zdecydowanie za gorąco. Miał wrażenie, że się zaraz roztopi i jedynym co po nim zostanie będzie (wcale nie) majestatyczna kałuża.

Za to idącemu obok Dymitrowi było zbyt zimno, ale z jego winy. To on uparcie oddawał Jeanowi kolejne warstwy ubrania tak, że w końcu sam został jedynie w cienkiej bluzie.

Cała ta sytuacja wzięła się z tego, że Dymitr wparował nagle do mieszkania Francuza i zmusił go, żeby poszedł z nim na miasto znaleźć prezent dla Iriny. Zszokowany Jean zarzucił tylko lekką kurtkę i wybiegł za podekscytowanym Gruszeckim. Na śmierć zapomniał, że w prognozie zapowiadali mróz.

I to był błąd.

Opatulony po uszy Gruszecki pędził radośnie od sklepu do sklepu, a Jean, który czuł się jak kostka lodu telepał się za nim. W końcu Dymitr przystanął i zerknął na przyjaciela.

- Coś ty ze sobą zrobił? Oszalałeś? Czy tobie życie niemiłe, że taką cienką kurtkę i to rozpiętą nosisz? - biadolił Gruszecki, odwijając się z szalika i wciskając go Jeanowi. Zaraz też naciągnął na uszy Francuza czapkę z wielkim pomponem.

Teraz to on trochę marzł, ale utrzymywał, że rozgrzeje się biegając po sklepach.

Jeanowi nadal było zimno.

Dymitr nadal oddawał mu swoje rzeczy.

I tym sposobem pół godziny później Jean, mimo swoich wyraźnych protestów dreptał opatulony w kurtkę Dymitra, a Gruszecki jeszcze radośniej biegał od sklepu do sklepu jedynie w polarze.

- Jeanie, patrz! Myślisz, że jej się spodoba? - świergotał, wskazując ciepły koc. - Jaki cudowny!

Jean wymamrotał coś spod szalika, co Dymitr uznał za znak aprobaty.

- W takim razie chodź Jeanie, idę zapłacić - powiedziawszy to kichnął donośnie, ale zupełnie nie zwrócił na to uwagi. Zmartwiony Jean począł zdejmować szalik, ale zaraz przerwał, poskromiony groźnym spojrzeniem Dymitra.

Kiedy przeszczęśliwy Gruszecki wyszedł ze sklepu, ściskając w rękach prezent dla Iriny Jean posłusznie podreptał za nim. Dumny z siebie Dymitr ruszył do domu, co chwilę pociągając nosem. Zmagający się z wyrzutami sumienia Francuz kilkakrotnie próbował wcisnąć przyjacielowi szalik, ale Dymitr za każdym razem zdecydowanie odmawiał.

I tym sposobem Jean musiał następnego dnia siedzieć u Dymitra i robić mu herbatę w oczekiwaniu na Siergieja, który nieco niechętnie zgodził się zaopiekować chorym przyjacielem. Samemu Gruszeckiemu jakoś przeziębienie nie przeszkadzało. Siedział rozłożony na kanapie, zawinął się w koc i wesoło majtał stopami, na których miał cieplutkie skarpety. Nieustannie świergotał coś do Jeana, który cały czas był w kuchni i próbował rozszyfrować dzbanek przyjaciela (urządzenie zdecydowanie nieprzyjazne). Zrobienie dwóch herbat z pomocą tego diabelskiego urządzenia przerastało jego skromne możliwości. Czekał tylko na Siergieja. On mógłby być wybawieniem.

Jak na zawołanie drzwi do mieszkanka, które wraz z przyjacielem zajmował Dymitr otwarły się i stanął w nich Siergiej.

- Gruszecki, jeden weekend jestem u matki a ty zdążyłeś się rozchorować. Jak z małym dzieckiem. Nie kazałem ci przypadkiem nosić szalika i czapki? - beształ Dymitra zdejmując kurtkę i buty.

Dymitr wysmarkał nos po czym wyszczerzył się do Siergieja.

- Ale mam prezent na święta dla Irinki!

Lwow był wyraźnie zszokowany.

- Mamy listopad, Gruszecki. Listopad - powiedział powoli, jakby zastanawiał się nad zdrowiem psychicznym współlokatora.

kałuże | one shots [dlr | cij | prg]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz