Na początku zimy śnieg zdawał się Siergiejowi czarny. Lśnił posępnym, zimnym blaskiem. Lśniły nim też góry, które otaczały go, kiedy postanowił wyjechać.
Miał wtedy dosyć wszystkiego, dlatego uciekł z miasta. Przytłaczały go kotłujące się w nim emocje, barwiące otaczający go świat na ciemniejsze barwy. Wszystko zdawało mu się czarne, nawet śnieg, dla niektórych będący niemalże uosobieniem beztroskiej radości, pozbawionej zmartwień. Kiedyś o północy po prostu sprawdził, który autobus jedzie tanio i daleko. Znalazł niewielką miejscowość w górach, a w niej malutki hotelik. Ciężko było znaleźć tę wioskę na jakiejś mapie, zimą mieszkało tam zaledwie kilkanaście osób. Nieco zatęchły pensjonat prowadziła wytrwała staruszka, która została w sennej dolince tylko z sentymentu.
Wciąż pamiętał rozsypujący się wrak autobusu, który ledwo dowlókł się do oddalonego od jego celu o niecałe trzy kilometry ostatniego przystanku. Kiedy jako jedyny wysiadł pośrodku niczego, a dookoła leżał jedynie śnieg, znów poczuł się prawdziwie wolny. Mógł teraz tam po prostu zostać, nie było nikogo, wobec kogo czułby się zobowiązany do czegokolwiek. Nie było Dymitra, który mógłby obciążać go swoimi miłosnymi rozterkami, nie było matki i sióstr, którym za wszelką cenę chciał pomóc, nie było problematycznego ojca. Był i liczył się tylko on.
Zadzwonił wtedy pod wskazany gdzieś w odmętach internetu numer, rzekomo należący do staruszki. Trzeszczące dźwięki w słuchawce i równie trzeszczący głos właścicielki pensjonatu jedynie sprawiły wszystko jeszcze bardziej sennym, starym i rozsypującym się. Siergiej miał czekać na kogoś, kto mógłby dowieźć go do celu.
Stojąc pośrodku głuchej ciszy, w samym sercu nicości poczuł, że nawet, gdyby gdzieś stało się coś strasznego, nie dotarłoby to tu. Ten zakątek gór, przykryty miękką, nieśmiałą pierzyną śniegu izolował się od wszystkich kłujących bodźców z zewnątrz. Otaczał się bańką, w której właśnie zaczął unosić się trwający jak w półśnie Siergiej.
Z tego stanu rozkosznego, ospałego zamyślenia nie wyrwał go nawet warkot rozklekotanej furgonetki, która toczyła się powoli zaśnieżoną drogą. Dopiero, gdy wyjrzał z niej równie senny jak okolica młodzieniec, Siergiej ocknął się. Zapytał go, dokąd jedzie, a celem podróży chłopaka okazała się wioska, do której zmierzał i on. Poruszając się w gęstym niczym smoła powietrzu, w którym unosiła się senna atmosfera okolicy, Siergiej dobrnął do samochodu młodzika. Wciąż pogrążony w myślach zapłacił chłopakowi za transport jakimiś drobnymi, a dzieciak nie dopominał się o więcej.
Doskonale pamiętał moment, kiedy po niedługiej podróży z chłopakiem ujrzał wioskę, w której miał spędzić najbliższy czas. Wszystko było jak zatrzymane w czasie, unosiło się w bańce wytworzonej przez góry, które otaczały niewielką miejscowość. Po ulicy jak w półśnie snuła się smętnie tylko jedna osoba, a jej powłóczyste ruchy dodatkowo potęgowały atmosferę sennej gęstości. Siergiej wyszedł z furgonetki, nieobecnym głosem podziękował chłopakowi i niemal popłynął w powietrzu w kierunku pensjonatu. Hotelik wyróżniał się, był bowiem jedynym piętrowym budynkiem w wiosce. Nad drzwiami, skrzypiąc, kołysał się niemłody już szyld. Dzwonek przy drzwiach nie wydał z siebie ostrego, przeszywającego dźwięku, a leniwe, ospałe brzmienie. Kiedy Siergiej wszedł do środka, jego buty wzbiły tumany kurzu, zalegającego wcześniej na podłodze. Drobiny wirowały w ciepłym świetle słońca, wpadającego przez przymglone szyby okienne. W recepcji nie było nikogo. Dopiero po chwili zjawiła się wywołana dźwiękiem dzwonka właścicielka pensjonatu. Jej cichy, trzeszczący głos niemal usypiał Siergieja. Kobiecina pozwoliła mu zostać tak długo, jak tylko zapragnie, ustalili jedynie stałą cenę za tydzień pobytu. Staruszka zobowiązała się do gotowania, w zamian Siergiej miał utrzymywać pokój w czystości. Stary, lekko zardzewiały klucz, który otrzymał, otwierał drzwi do jednego z trzech pokoi na piętrze.
Skrzypiące schody, pokryte miękkim dywanem pochłaniającym wszystkie dźwięki doprowadziły Siergieja na górę. Drewniane ściany, na których gdzieniegdzie zawieszone były związane z folklorem ozdoby i pokrywający całą podłogę kobierzec w przygaszonych kolorach dopełniały obrazu sennej, zapadłej mieścinki, otoczonej majestatycznymi górami. Zgodnie ze wskazówkami właścicielki Siergiej skierował się do pierwszych drzwi od lewej, do których było mu po zejściu ze schodów najbliżej.
Klucz, wbrew jego oczekiwaniom, chodził gładko i otworzył zamek bez najmniejszego szelestu. Cały pensjonat zdawał się zresztą pochłaniać każdy, choćby najmniejszy dźwięk, który mógłby zakłócić senny spokój wioski.
Ciepłe światło słoneczne zalewało pokój, choć wpadało przez szyby równie zamglone co te w recepcji. Łóżko, przykryte pachnąca świeżością, białą kołdrą i niewielka komoda, zapewne przeznaczona na ubrania, stanowiły większość wyposażenia pomieszczenia. Całości dopełniał stary, miękki fotel, stojący przy niskim stoliczku, na którym znajdowała się lampa.
☆☆☆
W senną aurę wioski wdarła się bez pytania ruda czupryna Kseni Sorokiny. Kilka tygodni po przyjeździe Siergieja w dolince zjawiła się dziewczyna, która tak jak on uciekała przed swoim życiem. Z tą różnicą, że jej płomienne włosy odpowiadały charakterowi, niepasującemu do klimatu mieścinki. Ksenia wnosiła niepożądaną iskrę ożywczej energii, której chciano jedynie się pozbyć.
Na początku widywali się jedynie na posiłkach, które spożywali w ciszy przy jednym stole. Niepisana zasada wioski, którą Siergiej zdążył już sobie przyswoić, głosiła, że nikt nie interesuje się niczym, co nie jest jego sprawami. Dlatego też nawet nie próbował nawiązać kontaktu z rudą przybłędą, a zapominał o niej od razu, kiedy tylko stracił ją z oczu. Miast tego całymi dniami oddawał się lekturze książek i ospałym rozmyślaniom.
Zbliżyli się do siebie, kiedy Siergiej wręcz poczuł energię, trzaskającą w powietrzu dookoła Kseni. Po niemal miesiącu spędzonym w sennym zawieszeniu stan pełen żywego przyciągania był mu obcy, przez co przyciągał go niczym magnes. Odkrył to dopiero, kiedy Ksenia przypadkowo dotknęła jego dłoni, sięgając po masło. Prawie czuł przeskakujące z jej ręki na jego drobiny nienazwanej, ożywionej energii, która wprawiła go w stan dziwnego upojenia życiem. Wybudził się ze snu na jawie, wydarł z bańki, którą sam sobie stworzył i poczuł, że w końcu docierają do niego jakieś bodźce.
Początkowo odrealnienie, w którego stan wprawiała go górska wioska, zdawało mu się pożądane, po kilku tygodniach jednak zatracił się w nim, powoli zrywając swoje połączenie z rzeczywistością. Jak każdy żył światem uśpionym, wszystkie emocje jedynie leniwie go opływały, żadna z nich nie uderzała w niego silną falą. Najpierw nagłe pojawienie się Kseni, potem dziwna, emanującą z niej energia wytrąciły go z ospałej równowagi, którą mozolnie budował.
Kiedy odezwał się do niej pewnego ranka na śniadaniu, uświadomił sobie, że od niemal miesiąca nie słyszał swojego własnego głosu. Znajome brzmienie ukoiło nerwy, zszargane od przypadkowego kontaktu fizycznego z Ksenią.
Pamiętał, że rozmowa, którą nawiązała właścicielka rudej czupryny, w końcu zeszła na niekorzystny dla niego temat emocji. Nigdy nie powiedział nikomu, że jego śnieg jest czarny, a zima mroczna. Nigdy nie zwierzył się komukolwiek ze swoich problemów. Matki i sióstr nie chciał martwić, a Dymitr miał dość własnych, żeby Siergiej chciał przytłaczać go swoimi.
I choć nigdy nikomu o tym nie mówił, to właśnie nieznajomej jeszcze do tamtego ranka dziewczynie opowiedział o życiu, w którym każdy poranek był mroczny, a noc nie przynosiła oczekiwanego ukojenia. I to właśnie ta dziewczyna jako jedyna zrozumiała, dlaczego śnieg Siergieja jest czarny, po czym uczyniła go białym.
CZYTASZ
kałuże | one shots [dlr | cij | prg]
Fanfictionzbiór jednostrzałowych fanfiction do prac @AnOld-FashionedGal; głównie "Pod rosyjską gruszą" ☆☆☆ SPOILERY ☆☆☆ "De la Roche'owie", "Camille i Jean", "De Beaufortowie" i "Pod rosyjską gruszą" należą do @AnOld-FashionedGal.