Część 3

198 8 0
                                    

Z bijącym sercem weszłam do mieszkania i usiadłam na sofie lekko dysząc. Nadal to do mnie nie docierało. Czy na prawdę ten JOAQUIN PHOENIX właśnie zaprosił mnie do NOWEGO JORKU? Jak widać tak. To nie był żart.

- Słuchaj, jest sprawa... - zaczął nagle mój chłopak który pojawił się nie wiadomo skąd.

Spojrzałam na niego lekko nieprzytomnym wzrokiem.

- Słucham? - zapytałam.

- Muszę ci coś wyznać... - zaczął niepewnie.

- Ja w sumie też - odpowiedziałam z bijącym sercem.

No bo jak wytłumaczyć facetowi, że wylatuję jutro do Stanów...

- Ty zacznij - powiedział nagle.

Zwróciłam uwagę, że głos lekko mu się łamie.

- Nie... Ty zacznij - powiedziałam, mając ochotę odwlekać swoją nowinę w czasie jak najdłużej się dało.

- No dobrze... - odparł, przełykając ślinę - nie układa się nam... - te słowa sprawiły, że otrzeźwiałam w sekundę.

- Jak to nie układa? - spytałam wbijając w niego wzrok.

- Nie czuję tego... Wybacz... Chyba miłość się wypaliła - dodał.

Jednocześnie zwróciłam uwagę na walizkę stojącą w przedpokoju, której wcześniej nie zauważyłam.

- Ale... Jak to? Tak nagle.... - poczułam się całkowicie zbita z tropu.

- Wyprowadzam się... Ta decyzja kiełkowała we mnie dłuższy czas. Żegnaj - dodał, łapiąc walizkę i wychodząc.

Przez moment nie wiedziałam co właśnie się wydarzyło. Mój chłopak ze mną zerwał. Wyprowadził się. Ale ja... Nie czułam żalu. W zasadzie nie czułam niczego, poza podnieceniem związanym z wylotem do USA. Chyba więc miał rację, że coś się wypaliło.

Podeszłam do szafy i zaczęłam się zastanawiać, co powinnam zabrać na tą wystawę. Niby nie było dress codu, ale zapewne każdy przyjdzie ubrany elegancko... Więc wszelkie casualowe stroje odpadały. Postawiłam na małą czarną. Klasyka zawsze jest w cenie. Dopakowałam jeszcze potrzebne rzeczy. Nie wiedziałam ile dni zostanę w Nowym Jorku, ale dla bezpieczeństwa postanowiłam zabrać rzeczy na tydzień.

Zarówno noc jak i kolejny ranek spędziłam jak na szpilkach, odliczając w myślach sekundy do wylotu. Kiedy w końcu moje stopy dotknęły pokładu samolotowego, odetchnęłam z wyraźną ulgą.

- O to pani... - wydusiła stewardessa, widząc mój bilet - zapraszam panią do strefie biznes plus - dodała, kierując mnie w wyznaczone miejsce.

Okazało się, że manager Joaquina faktycznie zarezerwował dla mnie najlepsze możliwe miejsce. Miałam do dyspozycji rozkładany jak łóżko, wygodny i miękki fotel, obsługę all inclusive i pakiet filmów, dlatego też lot minął mi bardzo przyjemnie.

Wypoczęta stanęłam na amerykańskiej ziemi, gdzie przywitała mnie pogoda podobna jak w Polsce.

- Jestem już na lotnisku - wystukałam na klawiaturze telefonu wiadomość do Joaquina, ponieważ tak właśnie się z nim umówiłam, zanim wyleciałam.

- Jestem na parkingu obok wejścia. Jak wyjdziesz z hali przylotów to spójrz w lewo. Jestem w żółtym camaro - wiadomość pojawiła się bardzo szybko.

Serce zabiło mi bardzo niespokojnie. A więc już za chwilę miałam GO zobaczyć. Miałam spotkać się z JOAQUINEM PHOENIXEM we własnej osobie. Kurcze jak miałam zareagować, co powiedzieć... Nie miałam pojęcia ! Na nogach niczym z waty wyszłam z hali przylotów i spojrzałam w lewo. Od razu zobaczyłam jego auto. Żółty kolor rzucał się w oczy z daleka. Z niepewną miną ruszyłam w kierunku pojazdu. Joaquin musiał obserwować mnie we wstecznym lusterku ponieważ nagle otworzyły się drzwi samochodu i wyszedł z nich... ON.

To na prawdę był ON.

JOAQUIN.

JOAQUIN PHOENIX we własnej osobie.

Spojrzałam na niego z lekko zszokowaną miną.

- Eee cześć. To ja - wydusiłam w końcu, na co on się zaśmiał.

Od razu zwróciłam uwagę, że na żywo wyglądał jeszcze bardziej podobnie do Arthura Flecka. Jego ciało było nadal wychudzone, po kręceniu tej ciężkiej roli. Włosy, lekko przyprószone siwizną ale w dalszym ciągu tej długości co postać Jokera.

- Miło mi cię wreszcie poznać osobiście - powiedział, podchodząc do mnie i wyciągając dłoń - jestem Joaquin.

- Justine - odpowiedziałam, odruchowo podając francuską wersję swojego imienia.

- Masz ochotę odpocząć w hotelu, po locie? - spytał, biorąc moją walizkę i wkładając ją na tylne siedzenie.

- W zasadzie to lot minął bardzo przyjemnie. Miałam wygodne łóżko i przespałam większość podróży - odpowiedziałam.

W tym momencie Joaquin otworzył przede mną drzwi swojego auta i zaprosił mnie do środka.

- To się cieszę, bo nie wiem jak ty, ale ja mam ogromną ochotę na wegańskiego burgera. I będzie mi bardzo miło, jeśli zechcesz mi towarzyszyć - dodał wsiadając na miejsce kierowcy.

- Jasne, bardzo chętnie - odpowiedziałam, nie wierząc we własne szczęście.

Za chwilę miałam zjeść obiad z moim ukochanym aktorem. Kątem oka obserwowałam jego twarz, nie chcąc być zbyt nachalna. On jednak to dostrzegł i zaśmiał się głośno.

- Czemu mnie tak obserwujesz? - spytał ze śmiechem. Jego spojrzenie było takie samo jak Arthura. Z tą różnicą, że on na prawdę był zadowolony.

- Przepraszam - zarumieniłam się lekko - po prostu jeszcze chyba w to nie wierzę...

- W co? - zaśmiał się z przekorą. Wiedziałam, że tylko się ze mną droczy.

- No wiesz, nie jestem przyzwyczajona do przebywania w tak bliskiej odległości od znanego aktora. Nie chcę wyjść na psychofankę, ale... Zdajesz sobie chyba sprawę, że uwielbiam twoje role?

- Bardzo mi to schlebia - odparł - a którą najbardziej?

- Commodus, twoje role w filmie "Ona" i "Mistrz". No i oczywiście Joker. A tak między nami, dlaczego nie zmieniłeś fryzury od kiedy zagrałeś Arthura ? - zebrałam się na odwagę, by o to spytać - zwykle miałeś krótkie włosy.

- W zasadzie nie wiem - odparł dość tajemniczym tonem - po prostu jeszcze nie przybrałem na wadze i jakoś mi to wszystko pasowało. Ale nie martw się robię wszystko by trochę przytyć - dodał ze śmiechem - jakbyś się martwiła o mój los.

Jego głos był niesamowicie męski i prawdziwą radość sprawiało mi słuchanie jak się śmieje. To wszystko było znacznie lepsze niż sobie wyobrażałam.

Po chwili dotarliśmy do typowo amerykańskiego lokalu z jedzeniem. Usiadłam na czerwonej, skórzanej sofie i zajrzałam do menu.

- Polecam ci szczególnie tutejszego wegańskiego burgera. Smakuje świetnie - powiedział Joaquin, patrząc na mnie z uśmiechem. Zdecydowałam się więc na to co mi proponował. Burger, który po chwili pojawił się na stole, okazał się rzeczywiście przepyszny.

- Justine - spojrzał na mnie, gdy skończyliśmy jeść - nie będziesz miała nic przeciwko, jak teraz zabiorę cię do hotelu? Jutro wystawa, muszę jeszcze przygotować kilka rzeczy i... poza tym chciałbym zabrać tam twój obraz... Jeśli ci to oczywiście nie przeszkadza - dodał szybko.

- Jasne, przecież po to tutaj jestem - odpowiedziałam.

- Może, jak już skończę, to podjadę do ciebie? Tak koło 20. I wyskoczymy na drinka... - zaczął, patrząc mi prosto w oczy. Wyczułam w jego głosie lekkie napięcie.

- Bardzo chętnie - odpowiedziałam bardzo szybko.







Bardzo dziwna sytuacja - Joaquin Phoenix / Joker / Arthur Fleck FanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz