3

216 10 1
                                    

W sobotę odbywały się obchody początku września, związane z uczczeniem jesieni, zbiorów i tym podobnych. Przyznaję, że zaspałam nieco, ale ciocia skutecznie mnie wybudziła, wpadając do pokoju jak burza i budząc Pączka, który miaucząc z niezadowoleniem opuścił pokój.

- Alicjo, chciałabym, żebyś włożyła coś nieco ludowego, dobrze? – Ciocia powiesiła na szafie wieszak z sukienką ozdobioną muszelkami i wstążkami. Wstałam z łóżka, pościeliłam je nieco i przymierzyłam sukienkę. Była całkiem dobra na mnie, widocznie była po mamie albo cioci z dzieciństwa. Zeszłam na dół i obróciłam się parę razy w progu, prezentując się cioci.

- I jak? Pasuję? – Zapytałam. Ciocia się zaśmiała i pokiwała głową. Zjadłyśmy razem śniadanie i pomogłam jej zabrać jakieś przetwory, kompoty, ciasta i inne smakołyki na mały rynek, gdzie były rozstawione stoły. Wokół wisiało dużo ozdób, głównie imitujących fale i morze, krzątało się też dużo osób, kobiety układały potrawy, mężczyźni rozkładali atrakcje. Pomogłam cioci rozłożyć nasze potrawy na stołach, po chwili poczułam dźgnięcie w bok i zauważyłam obok Marka i Anię, również ubranych w stroje ludowe. Pożegnałam się z ciocią i poszłam z nimi przejść się wokół rynku.

- Nigdy nie chcieliście się przenieść gdzieś stąd? – Zapytałam ich. Ania zaśmiała się.

- Dokąd? Tu jest w porządku, nam tu dobrze.

- Byliście kiedyś w dużym mieście?

Oboje pokręcili głowami.

- Raczej nie wyjeżdżamy. – Wyjaśnił Marek. – Wszystko czego nam trzeba jest tu, miasta są... no wiesz. Wyścig szczurów. W mieście mój tata musiałby dostać się do jakiejś prywatnej kliniki i mocno namęczyć by nas utrzymać, a tutaj jest po prostu jedynym lekarzem i ma od razu szacunek. – Usiedliśmy przy jednym ze stołów. Ania wyraźnie czuła się lepiej w spodniach rybaczkach niż w ludowej sukience, ale wyglądała przeuroczo. Marek podał nam dwie szklanki z kompotem. – Nie umiem zrozumieć ludzi, których ciągnie do miasta. Na wsi jest ciszej, spokojniej i czyściej.

Wzruszyłam ramionami.

- W mieście jest też więcej możliwości, więcej zajęć. Trudno się tam nudzić, poza tym można się lepiej rozwijać, więcej ciekawych ludzi i miejsc.

- Za dużo. Od przybytku głowa jednak boli. – Uśmiechnęła się Ania. Marek dopił kompot i wstał od stołu.

- Panie wybaczą, ale konkurs łucznictwa właśnie się zaczął, więc muszę szybko zaznaczyć swoją przewagę.

- Idziemy z tobą! – Zawołała Ania, szybko dopijając swój napój. Zrobiłam to samo i popędziłyśmy za chłopakiem.

Ania dostała łuk pierwsza. Jej pierwszy strzał w ogóle ominął tarczę, drugi trafił w zewnętrzny krąg, a trzeci śmignął nad głową jednego z chłopaków pilnujących tarczy. Ogromnie nas to rozbawiło, więc nie przejmowała się przegraną.

Marek wziął łuk i wymierzył strzałą w tarczę. Puścił cięciwę niby od niechcenia, a strzała wbiła się niemal idealnie w centrum. Ludzie wokół zaklaskali mu. Puścił jeszcze dwa strzały, a jego łączny wynik wyniósł 27 punktów. Całkiem nieźle.

- Nauczysz mnie? – Zapytałam, podchodząc do niego. Podał mi łuk i stanął za mną.

- Noga bardziej do przodu. Plecy prosto. – Położył dłonie na moich ramionach. Przeszedł mnie lekki dreszcz. Czułam jego oddech na uchu i cichy głos. – Trzymaj pewnie łuk. Wyceluj... i puść.

Strzała wbiła się idealnie w środek. Ludzie wokół mocno mi zaklaskali. Marek spojrzał na mnie z uznaniem.

- Szczęście nowicjusza. – Wyjaśniłam z uśmiechem. Wycelowałam znów w tarczę i strzeliłam. Znów środek. A później podobnie.

Woda była tu pierwszaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz