|Rozdział 18| Przed finałem.

33 3 3
                                    

Leanne nie spała. Siedziała przed wielkim oknem, które zajmowało całą ścianę od dołu do góry, typowym dla większości biurowców. Przed jej oczyma malowały się fundamenty budynków i tokijskie ulice. Wszyscy jeszcze spali, tylko ona całkiem sama szukała jakichkolwiek oznak życia w tym sztucznie stworzonym świecie. Bezsenność ją dobijała i nudząc się ze złudną nadzieją szukała chociażby Sophie, która aż do końca dnia była obiektem wszelkich myśli Loka. I nie chcąc sobie tego przyznać, szukała też dziadka i tak rzadko widywanej babci, których wcześniej spotkała. Wiedziała, że to miejsce się zmieniło, ale nadal łudziła się, że zobaczy ich twarze jeszcze raz i że tym razem nie będą grać w gierki, które miały ją zatrzymać.

Nigdy nie umiała się pogodzić z tym, że tak nagle straciła dziadka, a wczorajsze spotkanie bardzo mocno jej o tej stracie przypomniało. Na co dzień grała niewzruszoną, rzadko kiedy poruszała temat rodziny, bo sama wiedziała, że nic już nie mogła zrobić z jego śmiercią, ale dziadek znaczył dla niej wiele. Był jej mentorem, Eliasa też. To jemu zawsze najbardziej ufała i miała z nim lepsze stosunki niż z własną matką. Elias, ponieważ nie mógł wrócić do rodziców po zmienieniu się w Lizarda, zwracał się o pomoc tylko do niego i to on nauczył go wszystkich męskich rzeczy. Oboje żywili do tego mężczyzny ogromny sentyment.

Teraz rozmyślała wpatrzona w obraz Tokio i zrozumiała, że nie tylko dziadka, ale i babcię straciła. Przebywając w domu rodzinnym nie widywała jej za często, Henrietta chyba nie lubiła się z rodziną. Jedynie do niej była przychylna, nawet bardzo, ale Leanne zawsze dziwiła jedna rzecz kiedy tylko próbowała nawiązać jakąś dłuższą rozmowę, inną niż o dziecięcych bzdetach, Henrietta zaraz sama z siebie wycofywała się, nie wiadomo czemu. Właśnie przez to Lee ją straciła, przez jej niezrozumiałe oddalanie się. Ale o co mogło jej chodzić? Może po prostu miała jakieś problemy? Ale jeśli, to skąd, skoro dziadek nigdy nie zrobił nic złego? Może chodziło o mamę? Często się kłóciły, z tego co pamięta...

Dosyć. Dosyć miała tych przemyśleń. Nie lubiła rozmyślać, zawsze przyprawiało ją to o wyrzuty sumienia. "Im częściej okazujemy strach i smutek, tym bardziej przekonujemy siebie do tego, że nie można utrzymać emocji na wodzy" matka często jej to powtarzała, kiedy rozpaczała po dziadku, i te słowa zapadły jej w pamięć. Czy mówienie tego pomogło Lee? Sama nie była pewna, ale wiedziała, że matka na swój sposób się starała się ją pocieszyć. Nie miała jej tego za złe, chociaż po trochu wiedziała, że tymi słowami udało jej się tylko stłumić emocje. Same w sobie nadal gdzieś pozostawały i zaprzątały jej głowę. Jedyną słabością, przy której tak naprawdę rzadko kiedy czuła wyrzuty sumienia, było zamartwianie się o Eliasa.

~~~

Był wczesny ranek, niebo powoli stawało się jasne, ale nadal przeważał mrok. Leanne nadal nie spała. Zauważył to Den, który dopiero co się obudził. Przetarł oczy i spoglądał na nią przez dłuższy moment. Jej włosy delikatnie opadały na jej ramiona, dziś wyjątkowo niezwiązane w kucyk. Siedziała skulona przy oknie oplatając rękoma swoje nogi. Jej oczy, zmęczone od ciężkiego dnia, patrzyły smutno za okno i dawały mu do zrozumienia , że przyjaciółka nie czuje się dobrze. Odruchowo zaczął brać na siebie jej przygnębienie. Czuł do niej dużo sympatii. To on uratował ją przed garniturami i od tamtej pory w jego sercu pojawiła się chęć ochrony, tak jakby tamto zdarzenie połączyło ich losy. Może właśnie to Lok czuł do Sophie jako obrońca Casterwillów?

Przycupnął obok niej.

Nie spałaś?

Zaprzeczyła kręcąc głową. Nie spojrzała na niego, ciągle patrzyła się za okno.

Coś się stało?

Znów zaprzeczyła bezgłośnie. Nie miała ochoty rozmawiać, wolała siedzieć w ciszy. Ale Den był nachalny i nie rozumiał.

|HUNTIK| Nikkos znaczy zwycięstwo.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz