Rozdział VI

400 28 15
                                    

     Jak zwykle obudził ją jeden z budzików w telefonie. Miała nastawionych ich parę, bo zawsze miała problem ze wstawaniem. Często było to spowodowane przesiadywaniem do późna bądź zwykłą niechęcią do kolejnego dnia męki. Nienawidziła wszystkiego co ją otaczało, ale udawała, że wcale tak nie jest. W końcu i tak nikogo to nie obchodziło.

     Czuła się tym bardziej paskudnie, ponieważ wieczorem poprzedniego dnia zerwał z nią chłopak. Zwyzywał, poniżył, a na sam koniec zostawił. Znienawidziła go za to, uczucie miłości też. Wcześniej dawało jej chwilowe ukojenie, spokój, a teraz również stało się takim samym piekłem jak dom, jej rodzina.

     Każdy dzień rozpoczynała od przemknięcia się korytarzem do łazienki, tak aby nikt jej nie zauważył. Żeby nikomu się nie ,,naprzykrzać". Codziennie ktoś do niej miał o to problem, więc żyła trochę jak szczur. Własna matka nie chciała jej widzieć w domu. Często zastanawiała się, dlaczego nie oddała jej do okna życia lub czegoś tym podobnego, skoro czuła aż taki wstręt, obrzydzenie oraz nienawiść w stosunku do swojej córki? Choć nigdy nie została przez nią tak nazwana, ,,córką".

     Jedyną osobą, która dobrze ją traktowała w domu, był jej ojczym. Nie miał do niej żadnych problemów, zawsze mogła liczyć na jego pomoc, gdy tylko potrzebowała. Nie był z nią spokrewniony, a był dla niej znacznie lepszy od najbliższych krewnych. Zastanawiała się, co to za ironia losu i dlaczego jak większość ludzi nie może mieć kochającej matki oraz rodzeństwa, które ją chociaż toleruje?

     To, że została poczęta w inny sposób nie powodowało, że jest gorsza, prawda? To nie była jej wina. Często żałowała, że jeszcze żyje, że tylko przeszkadza każdemu, że jest zwykłym ciężarem. Aczkolwiek wtedy też czuła delikatny promyk nadziei, że będzie lepiej. Kiedyś musiało się polepszyć. Wiązała takie przekonania z nadzieją na lepszą przyszłość, miała zaplanowane co chce robić, więc wystarczyło przeżyć te dwa lata.

     Jednak wracając, zawsze rano po toalecie, szykowała się jak najciszej do szkoły. Niemal bezgłośnie poruszała się po domu, jeśli zachodziła potrzeba.

     Kochała róż, pudrowy róż dokładniej rzecz ujmując. Codziennie czuła potrzebę założenia czegoś w tym kolorze. Często zakładała spódniczki, lubiła poczucie tej dziewczęcości. Choć szczerze powiedziawszy, podobała się jej także atencja, którą dostawała, gdy je nosiła. Co prawda były to zwykle spojrzenia na nią ukradkiem, ale i tak nie narzekała.

     Kiedyś nienawidziła nosić spódniczek przez swoje ciało. Była otyła, ale ocknęła się w porę, zaczęła systematycznie ćwiczyć i doszła do wymarzonej sylwetki. Dzięki temu przynajmniej dobrze czuła się w swoim ciele i nie bała pokazać trochę więcej. Sprawiło to też, że nie była tak załamana. Wiedziała dzięki temu, na co ją stać i że jeśli chce, to potrafi coś osiągnąć. Co prawda, jak każdemu zajmowało jej to trochę czasu, ale była z siebie dumna mimo wszystko.

     Po ubraniu się, siadała przy parapecie. Miała tam ustawione lusterko. Gdy już wygodnie się usadowiła, ustawiła odpowiednio lusterko, tak aby dokładnie widzieć swoje odbicie, wykładała także kosmetyki. Była dumna ze swojej kolekcji, niektóre palety były dosyć drogie, ale sama je sobie kupiła, więc nikt tak naprawdę nie miał nic do tego.

     Jeszcze przed makijażem, szybko wiązała włosy w niedbałego kucyka, w którym tak naprawdę wyglądała okropnie, ale się tym nie przejmowała. I tak potem wychodziła z domu w rozpuszczonych włosach. Zawsze też najpierw patrzyła się sobie w oczy. Podobał jej się ten kolor, były bladozielone. Dobrze komponowały się z blond włosami.

     — Wyglądasz cudownie jak co dzień — mówiła sobie codziennie rano z uśmiechem, aby przez resztę dnia czuć się dobrze.

     A potem zaczynała się malować. Niemal każdego dnia nieodłączną częścią jej makijażu były różowe bądź czerwone cienie do powiek, uwielbiała je, w dodatku uważała, że najlepiej do niej pasują. Tym razem jednak postawiła na żółty, wesoły kolor. Często również robiła kreski, wychodziły niesamowicie dobrze, można by powiedzieć, że wręcz idealnie. Zdarzało się też, że używała brokatowych cieni, aby trochę ,,dodać pazura". Na ustach za to najczęściej gościł zwykły błyszczyk. Były bardzo ładne same w sobie, więc nie musiała ich podkreślać, tak jak na przykład rzęs — które pomimo tego, że były bardzo długie — nie satysfakcjonowały jej.

Niszcząca obsesjaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz