VIII.

122 3 5
                                    

Odłożyłam gitarę w kąt i podeszłam do jednej z metalowych półek na której leżał stary piórnik. Stanęłam na palcach aby go dosięgnąć, i kiedy znalazł się on już w mojej ręce wyjęłam z niego żyletkę. Wróciłam z nią do jednego z kątów garażu, i uprzednio podwijając rękaw wbiłam sobie ostrze w lewy nadgarstek zostawiając na nim trzy rany, które następnie wytarłam chusteczką i owinęłam bandaną. Wyciągnęłam też z zamykanego na klucz metalowego pudełka małą plastikową saszetkę z białym proszkiem, którego część rozsypałam na blat szafki kuchennej. Za pomocą dowodu osobistego podzieliłam kupkę na 2 nieduże kreski, które zaczęłam wciągać nosem przez zwiniętą kartkę. Musiałam uciec się do tych prymitywnych sposobów, bo akurat nie miałam przy sobie karty kredytowej i banknotu. 

Ze względu na to że nie brałam tak ciężkiego towaru przez co najmniej kilka długich miesięcy, faza złapała mnie dość mocno i poczułam się po chwili wyluzowana, szczęśliwa i pewna siebie. W takim stanie doszłam do wniosku, że siedzenie samotnie będzie bez sensu, więc schowałam ostatnie dwa skręty do kieszeni, i wyruszyłam przed siebie od razu po zamknięciu garażu.

Cztery godziny spacerowałam po przedmieściach naćpana, śmiejąc się i gadając pod nosem jakieś bzdury jak jakaś wariatka. Czułam że schodzi mi faza i że potrzebuję natychmiast zażyć kolejne dawki narkotyku, albo stanę się agresywna. Zaczęłam kierować się w kierunku centrum miasta, aby opcjonalnie natknąć się na jakąś imprezę, bo wiem, że znalezienie jakiegoś dilera będzie ciężkie, poza tym nie mam hajsu. Szybko zaczęłam wątpić w szanse na wbicia się na jakąś grubą libację w klubie, bo jednak nie było nawet 17:00, a takie wydarzenia zaczynają się najwcześniej o 18, ale to też rzadko. Stawałam się coraz bardziej rozdrażniona, zmęczona i smutna. Moja depresja dobijała mnie teraz coraz bardziej. Czułam narastającą nienawiść do każdej omijanej osoby, do każdej kałuży i do każdego kamyka o który się potykałam.

Skończyłam leżąc oparta o jakąś wyrzuconą, wilgotną kanapę pomiędzy dwoma kamienicami, jak bezdomni w filmach. Wyjęłam jednego blanta i zapalniczkę. Zapaliłam jointa, i paliłam go powoli miętoląc go w palcach. Czułam że się staczam. Czułam się jak największa porażka ludzkości. Nienawidzona przez wszystkich, wykorzystywana, bezużyteczna naćpana gówniara. Nastolatka z depresją którą każdy opluje, bo teraz głupie dziewczynki udają tą chorobę aby zyskać atencję. Umrę sama. Jak nie tu, to w tym garażu pełnym żyletek, dragów i wspomnień zgniłej przeszłości. Albo sama, w swoim pokoju. W pokoju w którym wypłakałam litry łez przez moje toksyczne otoczenie. Tak naprawdę nigdy nie byłam przez nikogo kochana. Jestem po prostu niepotrzebna. Jeżeli umrę w każdej chwili nikt nawet tego nie dostrzeże. Moja przyjaciółka okazała się fałszywą świnią. Nie czuję wsparcia z żadnej strony. Wszyscy wydają się tacy fałszywi.

Take me, away from here
Everybody so fake
Everybody so fake, I swear
But I don't wanna go back there
Everybody so fake
Everybody act like they care

Nuciłam pod nosem piosenkę, która w ostatnim czasie oddaje moje wszystkie emocje. Z jakiegoś powodu najbardziej płaczę na Please don't cry, baby, life ain't fair.

Wiele razy kłóciłam się z samą sobą czy ze sobą nie skończyć. Jeżeli tak to co bym wybrała? Kulka w łeb? Zatrucie dragami, lekami? Skok z budynku? Powieszenie się? Podcięcie sobie żył? Nie wierzę, że ktokolwiek lub cokolwiek byłoby w stanie mi pomóc.

𝕊𝕦𝕚𝕔𝕚𝕕𝕖 𝔾𝕚𝕣𝕝 - 𝕃𝕚𝕝 ℙ𝕦𝕞𝕡Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz