Niedziela była jedynym dniem wolnym Mabel. Mogła leżeć cały dzień w łóżku i nie robić nic lub wyjść z przyjaciółkami do centrum. Dzisiaj jednak nie miała pojęcia co będzie robić. Nie miała ochoty leżeć cały dzień, wstała więc i ubrała się w bordowy sweterek i ciemne jeansy, związała włosy w warkocz, i wyszła z chaty. Zamierzała iść na jakieś lody lub coś podobnego. Raven miała jakiś niespodziewany wyjazd, zaś Grenda spędzała też dzień ze swoim chłopakiem. Westchnęła, kopiąc jakiś kamyk.
Kiedy już trzymała w dłoni truskawkowe lody z czekoladową posypką zauważyła coś bardzo dziwnego. Otóż Pacyfia Northwest siedziała samotnie na ławce z krwawiącym nadgarstkiem. Bez chwili zawahania się podeszła do niej, siadając obok. Blondynka uniosła wzrok na Mabel i ściągnęła brwi ze zdumienia. Zaraz jednak przyjęła na ostrą twarz znacznie pogodniejszy wyraz twarzy.
— Pines? Dawno cię nie widziałam. — Przywitała się, uśmiechając z lekkim dystansem. Mabel, jak to ona, wcale nie zauważyła jej wyraźnego spięcia i niechęci do rozmowy. Chociaż może inaczej. Po prostu miała to gdzieś.
— Co ci się stało? To mi wygląda na ugryzienie. — Złapała jej dłoń, którą ta od razu wyrwała. Syknęła z bólu, a kilka kropel krwi upadło na drewno.
— Durny pies sąsiadów. — Wyjaśniła sucho, odwracając wzrok. Wyjęła ze swojej torebki chusteczkę, którą przycisnęła do rany i westchnęła z irytacją, czując na pewno piekący ból.
— Był szczepiony? — Polizała swojego loda, machając nogami, jakby była sześciolatką, a nie szesnastolatką.
— Skąd miałabym o tym wiedzieć? Wolałabym ich unikać.
Przez dość długą chwilę trwała między nimi cisza. Mabel zdążyła zjeść swojego loda (kiedy zaproponowała Pacyfice, ta odmówiła) i wstała, wyciągając w jej stronę rękę.
— Co powiesz na dzień wolnego? Zróbmy coś, co poprawi nam nieco humor.
— Ty masz go aż za dużo — Mruknęła blondynka, mając oczywiście na myśli humor Mabel, ale westchnęła, przyjmując dłoń. — nie zamierzam jednak udawać, że dobrze się bawię.
— Zapewniam cię, że nie będziesz musiała udawać! — Pisnęła, trzymając dłoń Pacyfiki pewnie i delikatnie.
Kiedy szły tak przez ulice Gravity Falls Pacyfka nie mogła powstrzymać rumieńców, które wkradały się za każdym razem, kiedy Mabel uśmiechała się w jej stronę.
Dipper miał natomiast leniwy początek dnia. Leżał oparty o klatkę piersiową billa udając, że wcale nie czuje się tym zażenowany, a Bill udawał, że tego nie widzi. Podczas gdy zawstydzony Dipper odwracał wzrok, blondyn patrzył na niego bez skrępowania. Sami nie mieli pojęcia jak przerwać tę dziwną chwilę i nie mieli też pojęcia czy w ogóle chcą. Ostatecznie nie musieli wybierać.
Rozległ się głośny trzask, czyli alarm Billa. Oboje podnieśli się równocześnie, zbiegając na dół, a tam — po rozejrzeniu się wszędzie — weszli do salonu, gdzie zastali małe, puchate stworzenie podobne do fenka.
— Ooo, jaki słodziak! — Pisnął na głos Dipper, a po chwili zauważając wzrok Billa odkaszlnął. — znaczy ten, niegroźny chyba?
— Nie jestem pewny. Tym bardziej że nie wiem czym jest — Podszedł powoli do stworzonka, kucając. fenko-podobne-coś zamrugało i kichnęło nagle, a dym uniósł mu się nad noskiem. — uważaj!
Krzyknął, a pomieszczenie wypełniły płomienie. Zostały jednak stłumione przez błękitne, pochłaniające Dippera w całości. Zakrył twarz, czekając na ból, który nie nastąpił. Błękitny ogień nie palił, bynajmniej nie jego a fenka, którego skóra rozlewała się i pękała, jakby były to bańki. Wydał z siebie głośny skrzek, przechodzący do grubego w cienki, a jego postura zmieniała się, deformując jeszcze przed chwilą uroczy pyszczek. Raz był wielkim niedźwiedziem z króliczymi uszami, raz wężem z dwiema nogami konia, a kiedy mignęła mu ludzka twarz pokryta bąblami oparzeń krzyknął, cofając się gwałtownie i upadł. Zacisnął powieki, a ciepło płomieni zniknęło.
— Już możesz patrzeć — Usłyszał głos Billa. Niepewnie rozchylił powieki. Pomieszczenie wyglądało normalnie, jedynie nieco się dymiło, a pośrodku dywanu leżała kupka prochu. Bill opierał się o fotel ze zwieszoną głową, po czym upadł nagle na mebel.
— Bill? — Dipper siedział chwilę na podłodze, po czym poderwał się i podbiegł do Billa, sprawdzając jego stan.
Zasnął, a to oznaczało, że użył dość sporej dawki mocy. Ułożył go jakoś bardziej po ludzku i poszedł do kuchni po zmiotkę i worek. Pozbył się prochu i wywietrzył pomieszczenie, siadając niedaleko Billa i obserwował go z uwagą.
Sam nie widział co ma myśleć. Spędził z Demonem już tydzień. Bill był tutaj, troskliwy, wcale nie niebezpieczny i do tego tak... sam nie wiedział jak ma dokończyć. Kiedy patrzył na jego twarz czuł przyjemne ciepło w środku, zaufał mu i się zwierzył, nie musiał przy nim niczego udawać, ale jednak... bał się tego co czuł. I nie wiedział co czuje bill.
Jakby to nie było oczywiste.
Mabel wróciła do chaty dopiero pod wieczór. Zastała brata i Billa grających w rozbieranego pokera i tylko przez pierwsze dziesięć sekund zastanawiała się czemu Dipper się zgodził. Potem zobaczyła Billa bez koszulki i stwierdziła, że musi się koniecznie napić herbaty. W pomieszczeniu przesiadywał Sezam, który, kiedy tylko weszła podbiegł do niej, zaczął się strasznie łasić. Widocznie naprawdę brakowało mu uwagi. Wstawiła wodę i ucięła kawałek cytryny, siadając i biorąc zwierzaka na kolana. Uśmiechnęła się do siebie wspominając miniony dzień.
Dzień z Pacyfką Northwest, który okazał się być lepszy niż się spodziewała.
CZYTASZ
✓ | golden eyeᵇⁱˡˡᵈⁱᵖ-ᵇˣᵇ
Fanfictionzłote oczy patrzą za tobą wszędzie. gdziekolwiek byś nie poszedł, nie unikniesz tych emocji, które czujesz, wpatrując się w nie. „Bill ponowił ruch dłoni, ścierając łzy z zaróżowionych policzków szatyna, który nie miał pojęcia jak zareagować. Złote...