Epilog

5.2K 302 1.1K
                                    

Zatańcz ze mną kochanie tak, jakby świat się kończył...

Przez chwilę widziałem tylko ciemność.

Nie przerażała mnie aż tak, jak to sobie dotychczas wyobrażałem. 

Było nieco zimno, lekko mrocznie, ale dało się to przeżyć.

Nigdy nie myślałem, że tak szybko tego doświadczę.

Lecz potem wszedłem do jasnego pomieszczenia. Wszędzie biegali ludzie, a ja czułem się jakbym był nie na miejscu. Oni mieli na sobie białe garnitury i sukienki, ja przyodziałem otaczający mnie mrok.

Kroczyłem powoli, bosymi stopami badając zimną, marmurową podłogę. Pomieszczenie wypełnione było wazonami, w których znajdowały się śnieżnobiałe róże, które od zawsze tak bardzo kochałem. 

Wszędzie porozstawiane były moje obrazy, które zacząłem malować pod koniec mojej terapii z psychologiem kilka lat temu. Przyjrzałem się dokładniej kilku z nich, nim znalazłem wolne krzesło w ostatnim rzędzie. Zająłem je i zawiesiłem wzrok na szalejącym za oknem świecie. Wszyscy jak zawsze pędzili przed siebie, jakby nie byli świadomi tego, że ich czas nieubłaganie ucieka razem z nimi.

Dążyli do kariery, sławy, pieniędzy, przyjemności i zapominali o swoich ukochanych osobach, które często potrzebowały jedynie dobrego słowa, lekkiego uścisku lub czułego pocałunku, które mogłyby zatrzymać je tutaj o jeden dzień dłużej.

On nigdy o mnie nie zapominał.

Zamrugałem szybko, słysząc jak gwar wypełniający salę w której się znajdowaliśmy cichnie. Wszyscy zajęli już swoje miejsca i oczekiwali na coś w milczeniu. W głębi serca czułem co nadchodzi, lecz dopiero wtedy, gdy ujrzałem go, wychodzącego po schodkach na niewielki podest zrozumiałem, że moje przeczucie się sprawdza.

Był piękny. Och, tak bardzo piękny. 

Wyglądał na kilka lat starszego, ale mimo tego jego mlecznobiała skóra nawet z odległości kilku metrów nadal wyglądała na niesamowicie błyszczącą i gładką, a jego kasztanowe loki sięgały już ramion. I te oczy...

Piękne, zielone oczy, w których zakochałem się lata temu.

Zatrzymał się przy mikrofonie i odetchnął głęboko. Denerwował się. Wiedziałem to, ponieważ widziałem jak jego żuchwa drży lekko, a klatka piersiowa unosi się nierównomiernie.

Nie denerwuj się skarbie, jeszcze tylko chwila.

Usiadłem prosto, by móc uważnie obserwować, jak jego smukłe palce otwierają ten obdarty i wysłużony już dziennik, który tak kochał od momentu, w którym go ode mnie dostał. Pogładził czule opuszkami swoich palców jedną z kartek, nim przeniósł wzrok na zgromadzoną publiczność. 

Nigdy nie znudzi mi się oglądanie go.

- Louis miałby dzisiaj czterdzieści jeden lat... – Uśmiechnąłem się szeroko, słysząc jego piękny, szorstki i głęboki głos, gdy wypowiadał moje imię. Kochałem, gdy śpiewał dla mnie w zaciszu naszego domu. Sposób w jaki przedstawiał mnie w piosenkach był nierealny i absurdalnie wyidealizowany, ale godziłem się na to, tak długo, jak obiecywał trzymać mnie blisko siebie do końca naszych dni. – Nigdy nie będę w stanie pogodzić się z tym co się stało. Każdego dnia modlę się, żeby było mu tam lepiej niż tutaj. Lepiej niż było mu z nami. – Jego głos zadrżał ponownie, a ja pokręciłem delikatnie głową, nie do końca rozumiejąc o czym mówił. Zawsze byłem najszczęśliwszy na świecie, gdy miałem obok jego i nasze dzieci. 

Dance with me baby, like the world is ending.. |larry stylinson pl|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz