Rozdział VI - Oblicza Szczęścia

19 2 1
                                    

      Skinandi wyprostowała się i poczuła ból w krzyżu. Nie sądziła, że praca fizyczna tak szybko da jej we znaki. Ile była tutaj dni trzy? Cztery? Posłanie było twarde, ale nie chciała narzekać, bo Tsaona wraz z dziećmi wcale nie miała lepszych. Do tego musiała się przyzwyczaić. Dzieci na szczęście też były już w wieku, że same wykonywały najprostsze czynności przynajmniej wokół siebie. Między najstarszym, a najmłodszym była też spora różnica wiekowa, więc najstarsza córka pomagała matce we wszystkich obowiązkach. Samej niewiele brakowało, żeby być już dorosłą kobietą, patrząc na to, że tutejszy wiek sporo się różnił od tego, który obowiązywał u elfów. Kolejny był syn, który codziennie rano wybywał z domu, żeby chodzić na szkolenie. Chciał zająć miejsce swego ojca w osadzie i strzec wszystkich przed nieproszonymi gośćmi. Kolejni dwa synowie mieli kolejno dziewięć i osiem lat. Zazwyczaj trzymali się razem i na wszelkie sposoby próbowali uniknąć obowiązków. Myśleli tylko jak wymknąć się do kolegów, żeby móc się z nimi beztrosko bawić. Sześciolatek chciał iść w śladu starszego z braci i powaga wręcz biła z jego twarzy. Ostatnia była czterolatka, która nigdy nie widziała własnego ojca. Zginął, gdy Tsaona jeszcze nawet nie wiedziała, że jest w ciąży. Dziecko było słodko-gorzką niespodzianką, z którą musiała uporać się kobieta, gdy już została sama. Jednak mała szybko stała się oczkiem w głowie starszej siostry jak i matki. 
      - Ski! - Elfka obróciła się, gdy mała taurenka objęła jej nogę. Uniosła łeb i wyszczerzyła pożółkłe zęby.
- Ruva... Co tu robisz?
- Szukałam cię. - Modrowłosa uniosła brew przyglądając się dziewczynce. - No bo... - Cofnęła się o krok zakłopotana. - Bo ten...
- Możesz to wykrztusić z siebie?
- Nie masz podejścia do dzieci - stwierdził Ibwe podchodząc do nich.
- Szukał cię! - rzuciła taurenka i uciekła.
- Szukałeś mnie? - dopytała modrowłosa przyglądając się uważnie rozmówcy.
- Chciałem spytać jak sobie radzisz.
- Więc czemu nie spytasz Tsaony? Nie musiałbyś się fatygować aż tutaj - odpowiedziała biorąc kosz z praniem i ruszyła w stronę domu. Wół przewrócił oczami i wypuścił powietrze przez nos. Ruszył za nią zastanawiając się, po co tu właściwie przyszedł. Od kiedy odprowadził ją do taurenki nie miał okazji wpaść na nią. Po co specjalnie fatygował się właśnie dziś? 
- Bo chciałem usłyszeć prawdę - powiedział, gdy dorównał jej kroku.
- A jaka jest prawda? - dopytała, a ten zabrał jej kosz z rąk. - Dam sobie radę.
- Dasz, ale widziałem jak się krzywisz przy podnoszeniu go. - Elfka zmrużyła powieki.
- Nie chce litości.
- To nie litość. Skoro idę w tą samą stronę, to mogę go ponieść. - Modrowłosa splotła ręce pod piersiami idąc obok mężczyzny. - Twoje dłonie... - Nie skończył, gdy dziewczyna schowała je za siebie. Jej palce wyglądały jakby od czubków palców aż do kostek, a nawet za nie w zależności od palca, były skryte w cieniu.
- To nie twój interes - powiedziała przez zaciśnięte zęby. Dobrze wiedziała, co się dzieje ze skórą na jej całym ciele. Ciemniała z dnia na dzień, a same dłonie przy twarz to było nic. Wieczory były dla niej najgorsze. Najpierw widziała swoje odbicie w tafli wody, a później obmywała dwukolorową skórę, która wręcz wywoływała łzy w jej oczach. 
- Nie cierpisz mnie za to, że chroniłem swój lud? - Widział jak nagle wyprostowała się, jakby jego słowa poparzyły ją niczym ogień.
- Tego nie powiedziałam. - Uciekła wzrokiem. - Ale nie myśl, że wierzę w twoją troskę. Po prostu mi nie ufasz i wolisz mnie pilnować.
- Spostrzegawcza jesteś. - Uniósł kąciki ust. Czy to nie był powód dla którego tutaj jest? Chciał być pewien, że nie zagraża jego ludziom. Nie miał zamiaru niańczyć jej jak białowłosy.
- Przestałam wierzyć w dobroduszność.
- Więc szukasz innych punktów zaczepienia?
- Więc szukam odpowiedzi, które pokryją się z prawdą.
- Jak uzasadnisz to, że Kidlat ci pomagał? - Zadał pytanie, które zadawał sobie od kiedy tylko tu przybyła. Znał trolla trochę i wiedział, że nie jest obrońcą uciśnionych. Wręcz zazwyczaj zostawał obojętny na kogoś krzywdę. Świata nie naprawi się jednym dobrym uczynkiem, a tylko można narobić sobie wrogów i ściągnąć na głowę jeszcze więcej kłopotów.
- Jego też nie spytałeś? - Posłała mu pojedyncze spojrzenie. Czego on od niej chciał? Czuła się jak na jakimś przesłuchaniu. Rozumiała, że był synem wodza, ale jak ona miała zagrozić jego ludziom? Przecież nawet dobrze noża nie potrafiła w ręce trzymać.
- Spytałem, ale lubię znać wersję dwóch stron.
- Ochronił mnie przed orkiem, więc poprosiłam go o pomoc.
- W zamian za co?
- Informacje o elfach, które będzie chciał znać.
- A jednak cię tutaj porzucił - zasugerował, a modrowłosa przełknęła ślinę.
- Tak. Uznał, że moje informacje nie są warte swej ceny.
- Mimo to przyprowadził cię tutaj, a nie porzucił na pustkowiach.
- Co teraz sugerujesz? - westchnęła.
- Nosisz obroże, ale nie zachowujesz się jak jego własność.
- Orkowie mieli myśleć, że do niego należę.
- Czemu nadal ją nosisz? - Skinandi stanęła i popatrzyła taurenowi w oczy. Nie znała odpowiedzi na pytania, które zadawał. Wręcz sama próbowała to wszystko poukładać sobie w głowie. Czemu Kidlat nie kazał jej ściągać obroży i czemu tego nie zrobiła? Sama chciała znać odpowiedzi na te pytania. 
- Powiesz mi, o co ci chodzi? - spytała wymijająco. Nie chciała, żeby dostrzegł jej niepewność i zwątpienie. Robiła coś, bo ktoś jej kazał, czy tym samym nie stawała się niewolnicą? Może o to chodziło trollowi, żeby bezwiednie wykonywała jego polecenia i naprawdę stała się jego własnością? 
- Chce wiedzieć coś o osobie, która jest między moimi ludźmi.
- Nigdy nikogo nie skrzywdziłam. Nie potrafiłabym zabić królika, choćby doskwierał mi głów. Nie mówiąc o ludziach, orkach czy taurenach. Życie jest czymś najcenniejszym co mamy i nikt nie powinien go odbierać. - Popatrzyła mu prosto w twarz. Skupiła wzrok na ciemnych tęczówkach, które błyszczały odbijając promienie słońca.   
- Wiesz co mnie zastanawia. - Odstawił kosz i stanął przed nią, a ich spojrzenia znów spotkały się. - Jak ktoś tak nieporadny jak ty, miał przedostać się przez ludzkie terytoria?
- Wykorzystałam do tego rodzinę z wozem. - Wół zdziwił się, gdy odpowiedziała niemal od razu. - Wcześniej uciekałam przed kimś, więc mój strój, w którym biegłam przez las, potwierdził moją wersję, którą trochę podkoloryzowałam. Strój kapłanki też zrobił swoje, więc nie wątpili w moje słowa. Przebyłam z nimi większość drogi, a później zdobyłam to. - Poruszyła płaszczem. - Kaptur i noc mi sprzyjały.
- Rozumiem. - Uniósł lekko kąciki ust. Czyli jednak nie była taką ofiarą losu jak na początku sądził.
- Czyli pójdziesz zająć się swoimi sprawami? - Wzięła kosz i ruszyła dalej, a mężczyzna odetchnął. Zaczął się zastanawiać jak Kidlat wytrzymał z tak upartym stworzeniem.
      Skinandi podeszła do sznurków tuż koło chaty i zaczęła rozwieszać mokre ubrania i materiały, które miały się nimi stać. Była wściekła i miała ochotę wygarnąć Ibwe parę rzeczy. Co on sobie myślał?! Nie dość, że patrzył na nią jakby był od niej lepszy, to jeszcze cały czas szukał powodów, żeby się jej stąd pozbyć. Może nie umiała za wiele i wszystko trzeba było pokazać jej palce, ale starała się pomóc Tsaonie jak tylko mogła. Czym sobie zasłużyła na takie traktowanie? Może nie była jedną z nich, może... Przecież nie była tylko problemem. Gdyby tak było to Kidlat nie przyprowadziłby jej ty.  
- Coś się stało? - spytała taurenka podchodząc do elfki. W jednej chwili widziała niemal pioruny w jej oczach, którymi pewnie rzucałaby, gdyby mogła, żeby po zaledwie chwili zobaczyć w ich miejscu smutek i niemal łzy. - Wyglądasz na zdenerwowaną.
- Bo jestem - mruknęła.
- Ktoś coś powiedział? - dopytała podchodząc do niej i kładąc rękę na ramieniu.
- Przestań proszę. - Spojrzała na nią. - Nie jestem twoim dzieckiem.
- Nie. - Uśmiechnęła się. - Ale nie pytam cię jako dziecka, tylko jak przyjaciółkę.
- Słucham? - zdziwiła się Skinandi. Czy ona nazwała ją przyjaciółką?
- Może jeszcze nie, ale miło mieć inną kobietę obok, z którą można porozmawiać.
- Mamo! - Chłopiec o brązowo-czerwonej sierści podbiegł do nich. - Mogę iść do Svosve? Tato zrobił mu proce i...
- Idź. - Wtrąciła się taurenka, a zadowolone dziecko uciekło. - Nie pamięta go - powiedziała ciszej. Modrowłosa patrzyła na chłopca, ale szybko przeniosła spojrzenie na kobietę. Było widać, że jest jej ciężko zajmować się wszystkim samej, ale robiła to dla dzieci, które były jej jedynym celem w życiu. Pomyślała o młodszej siostrze. Mówiła tylko o kapłankach, którą pragnęła zostać. Gdy nie wybrano jej płakała całymi nocami.
- Tsaona... - Złapała jej dłoń, a ta zacisnęła palce. Pociągnęła nosem, po czym przeniosła spojrzenie na dziewczynę.
- Powieśmy to pranie i zajmijmy się obiadem - zaproponowała z lekkim uśmiechem, a elfka przytaknęła. Nigdy nie widziała tak silnej kobiety, która wzięłaby wszystko na swoje barki. Która uśmiechała się przez łzy, tylko żeby dzieci nie dostrzegły jej smutku. Straciła ukochanego, męża i ojca swoich dzieci. Sama musiała zająć się domem, ogródkiem i zwierzętami, które teraz trzymała u sąsiadów, bo jej mała obora już się do tego nie nadawała. Była sama i miała tak niewiele, a mimo to potrafiła z uśmiechem dziękować Bogom, za to co ma. Elfka wręcz podziwiała ją za to. Potrafiła znaleźć radość wśród trosk, obowiązków i problemów, którymi obdarowywało ją życie. 
      Hovu Nhem stał przyglądając się dwóm tak różnym kobietą. Mocno ściskał palce na długim kiju, który pomagał mu w poruszaniu się.
- Co tu robisz ojcze? - Podszedł do mężczyzny młody tauren.
- Patrzę na naszą gąsienicę.
- Gąsienice? - zdziwił się.
- Ona się przepoczwarza. - Oparła ciężar na obolałej nodze, ale szybko musiał ją zmienić. - O ilu elfach słyszałeś, którzy wyrzekli się własnej rasy? O ilu istotach, które to zrobiły?
- Przestań odpowiadać pytaniami. To wcale nie pomaga - westchnął dobrze znając ojca i jego zagrywki.
- Ona nie wie kim jest. Czego pragnie czy nawet co może zrobić, a co nie. Zawahała się. - Ibwe przeniósł na nią spojrzenie. - Nie wiedziała czy powinna zareagować czy nie, gdy Tsaona była bliska płaczu.
- Po co mi o tym mówisz?
- Bo ty byłeś tak samo zagubiony jak ona, mój synu. Kidlat pomógł jej, bo też to dostrzegł. Ona nie wie kim jest, a naszym zadaniem jest jej pomóc.
- Masz na myśli mnie? - Przeniósł wzrok na ojca. Najpierw białowłosy, a teraz jego własny ojciec chciał, żeby trzymał się blisko kobiety, którą miał ochotę udusić po wymienieniu zaledwie kilku słów. 
- Nie mogę prosić nikogo innego. Zainteresowanie ze strony innych taurenów uznałaby jako zaloty. Ty masz dobry powód, żeby pojawiać się obok.
- Jest uparta i uważa, że ją szpieguje - odpowiedział chcąc uniknąć tej odpowiedzialności. Nie miał zamiaru się z nią użerać. W to ojciec go nie wrobi.
- A nie robisz tego? - zaśmiał się stary wół i zaczął iść w stronę domu.
- Czemu ty i Kidlat tak pchacie mnie w jej stronę? - spytał wyrównując z nim kroku. Miał dość tych gierek.
- Bo obaj wiemy, że tylko ty możesz ją zrozumieć. Z Kidlatem nie przybywała długo, a potrafili zrozumieć się bez słów. Dopuściła go do siebie, więc i ciebie zaakceptuje.
- Mnie i Kidlata popatrzył ogień.
- Więc dowiedz się co było jej płomieniem.
- Jeśli zostanie na tych ziemiach, to poczuje prawdziwy ogień. - Hovu Nhem stanął na jego słowa.
- Więc chroń ją i nie pozwól, żeby ją dosięgnął.
- Więc moim głównym zdaniem nie jest znalezienie sobie żony i spłodzenie dzieci? - spytał wypuszczając zły powietrze przez nozdrza. Czemu znowu wszystko lądowało na jego barkach?
- Nie pogodziłeś się jeszcze ze stratą. Widzę to, choć wykonujesz swe obowiązki sumiennie. - Uśmiechnął się lekko przyglądając się synowi. - Pomóż jej i sam sobie przypomnij kim byłeś. Wtedy wrócimy do rozmowy o moich wnukach. - Klepnął ręką w ramię syna i odszedł. Ibwe odetchnął i spojrzał za siebie. Był już za daleko, żeby zobaczyć elfkę. Czy tylko on nie dostrzegał w niej czegoś, co widzą jego ojciec i Kidlat?

Oju PlatinumOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz