5.

427 34 2
                                    

(Rozdział przejściowy)

Wrzaski. Krzyk, który w pierwszej chwili nie miał żadnego sensu. Skąd brał się ten hałas?

Victoire starała się skupić i przypomnieć sobie, co się stało. W końcu poznała głos matki, która postanowiła dać upust swojej złości, wykorzystując do tego swój rodzimy język. Blondynka znała go dość dobrze, by ją zrozumieć

- Jak ta podła dziewucha mogła to zrobić!?

Chcąc się dowiedzieć, co się dzieje, otworzyła oczy. Pierwsze, co zobaczyła to twarz Teddy'ego, który siedział tuż koło niej, trzymając jej zdrową rękę. Jego granatowe włosy były przeplatane przez czerwone pasma. Victoire wiedziała, że miesza się w nim gniew i troska, jednak, gdy chłopak zobaczył jej błękitne oczy, jego fryzura stała się biała niczym śnieg. Blondynka nie widziała nigdy wcześniej by jego włosy przybrały tą barwę.

- Wyglądasz jak śnieżynka- chłopak zaśmiał się nerwowo, przeciągając wolną dłonią po włosach.- Skąd się tu wzięła moja mama?

- Jak tylko dostała wiadomość o twoim wypadku, przyleciała i teraz wrzeszczy na opiekuna Krukonów i na McGonagall. Jest wściekłą przez to, co zrobiła ci Lucy. Pielęgniarka powiedziała, że jeśli się szybko nie wybudzisz...

- Już nie śpię, tylko wszystko mnie boli. Połamałam żebra?- skinął głową.

- To moja wina, ja cię do tego namówiłem...

- Dobrze zrobiłeś Teddy. Miałeś rację, tak dług się chowałam, że inni zaczęli mnie traktować jak śmiecia. Teraz już się nie cofnę, a to miejsce w drużynie mi się należy.

- W takim razie, Rebeka kazała ci przekazać, że masz przyjść do niej jak tylko stąd wyjdziesz żeby mogła ci dopasować strój- na twarzy dziewczyny pojawił się blady uśmiech.- Trochę rozwścieczyłem Gryfonów. Boją się Weasleyów na miotłach.

- Nie macie z nami szans- zaśmiała się, kierując swój wzrok na parawan, którym odgrodzono ją od reszty szpitala.- Idź im powiedz, że się obudziłam, może to uspokoi moją mamę.

- Ty chcesz mojej śmierci- nie chciał jej zostawiać, ale nie tylko on się o nią martwił.- Ciociu, Victoire się obudziła.

Ta wiadomość rzeczywiście uspokoiła kobietę, która od razu pojawiał się przy córce razem z pielęgniarką. Teddy wyszedł razem z dyrektorką, a tuż przed nimi umknął opiekun Krukonów, który nie chciał znów wpaść na panię Weasley. Lucy zaatakowała jej córkę z całą świadomością swojego czynu. Było już po wyścigu i ten atak nie mógł jej już pomóc w zwycięstwie, to było osobiste zagranie, a nie element Quidditcha.

- Panie Lupin, czy coś podobnego miało już miejsce? Czy Lucy dręczyła Victoirę?

- Nie wydaje mi się. Wiem tylko, że niezbyt za sobą przepadały. Może Ann, ich współlokatorka, będzie potrafiła powiedzieć coś więcej, chociaż Victoire nigdy mi o czymś takim nie wspominała, a znam ją tu najlepiej

- Będę musiała z nimi porozmawiać, takie ataki nie będą tolerowane w Hogwarcie. Dobrze, że panna Weasley obudziła się tak szybko. Znam jej matkę od lat, ale nie sądziłam, że stać ją na taką... agresję.

- Bo nie była pani u nich nigdy na obiedzie. To nie Bill tam rządzi.

- Wierzę- westchnęła.- Idę się zająć tą Krukonką.

- Tylko niech pani nie odejmuje im punktów, bo to by było niesprawiedliwe względem ofiary.

- Coś wymyślę, dbam o uczniów tej szkoły od bardzo wielu lat. Wracaj do siebie.

Teddy pożegnał się z dyrektorką i ruszył w kierunku wieży Gryfonów, licząc, że uda mu się tam nieco uspokoić. Victoire się obudziła, a w obecnej sytuacji to było najważniejsze. Wiedział jednak, że nigdy nie zapomni tamtej chwili. Tych kilka sekund zdawało się trwać wiecznie. Dziewczyna nawet nie krzyknęła. Uwolniła jedynie znicz, który opadła wraz z nią by zawisnąć tuż nad jej nieprzytomnym ciałem. Przez kilka sekund jego serce zamarło, myślał, że zginęła. To był najgorszy moment w jego życiu.

Nie do końca świadom tego, co robi, zboczył z pierwotnego kursu, w czego konsekwencji dotarł do Korytarza Poległych. W tamtej chwili, bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, pragnął pomówić z rodzicami. Nie mogąc tego uczynić, usiadł przed ich portretami. Wiedział, że tym razem Victoire do niego nie dołączy, musiała najpierw wyzdrowieć.

Podobnie jak dyrektorka i Weasleyówna, zastanawiał się, co sprawiło, że Lucy aż tak jej nienawidziła by pragnąć jej śmierci. Victoire zawsze była cicha i spokojna, nigdy nikogo nie uraziła ani nie wywyższała się, wręcz ukrywała czyim jest dzieckiem. Teddy nie wiedział, co spowodowało tą niechęć.

- Co z nią?- Gryfoni najpierw spojrzeli na Finna, a później na Teddy'ego, który wszedł do ich dormitorium.

- Nic jej nie grozi, wyjdzie ze szpitala jak tylko zrosną się jej kości.

- To dobrze. Rebeka już ogłosiła, kto dostał się do drużyny. Vici, jako szukający spowodowała niemałe zaskoczenie.

- Jeśli przez to spadniemy w tabeli to radzę ci uważać Ted- ostrzegł go Tom, jeden z jego współlokatorów.- Prawie każdy członek tej rodziny był w drużynie, ale wtedy wszyscy należeli do Gryffindoru. Przegrana może się innym nie spodobać.

- Damy sobie radę, jesteśmy niepokonani od czterech lat. Trochę wiary, poza tym u nas też gra jedna z Weasleyów, jak byście zapomnieli to jej siostra.

- Szkoda, że nie grają na tej samej pozycji, to by był dopiero widok. Może się zrobić ciekawie, gdy więcej Weasleyów i Potterów trafi do Hogwartu.

- Tylko nie zapomnij, że nas już tu wtedy nie będzie.

- Ja pozostanę wierny, Godrykowi Gryffindorowi!- oznajmił im z dumą Finn, co spowodowało śmiech wśród jego współlokatorów.- Ich rodzina jest tak duża, że mogliby założyć własną drużynę.

- Wtedy żaden dom nie miałby z nimi szans.

Chociaż skompletowanie takiego składu było niemożliwe i tak zaczęli dyskusję na temat potencjalnych starć. Teddy był nieocenionym źródłem informacji. Najlepiej znał całą rodzinę Weasleyów i Potterów i nie raz grał z nimi w Quidditcha. Dzięki tej rozmowie udało mu się w końcu zapomnieć o upadku dziewczyny. Żyła i lada dzień miał stanąć do walki przeciwko innych drużynom Hogwartu.

Teddy i Victoire- od przyjaźni...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz