Nowy

239 21 19
                                    

Pov. Jefferson

Przeglądam dokumenty dotyczące nowego śledztwa. Prawdę mówiąc, jest tego całkiem sporo. Ciekawa sprawa, zniknęła cała rodzina. Rozwiązać mam to z kimś, kogo przydzieli dzisiaj Pralka. Lubię swoją pracę, ale czasami denerwują mnie ludzie. Muszę przyznać sam przed sobą, że "najgorsi" są ci, którzy mają rację, gdy to ja się mylę. Może to trochę samolubne, ale cóż...prawdziwe. Mam oprowadzać dzisiaj jakiegoś nowego pracownika. Jakby nie było od tego innych osób...Oby nie sprawiał problemów.
Nagle otwierają się drzwi mojego gabinetu. Już mam zamiar ochrzanić kogoś za brak pukania gdy zauważam kogoś nowego. To nie może być nowy pracownik. Jest za młody. Niewiele młodszy ode mnie ale raczej niepełnoletni. Ma ciemne włosy do ramion. Nie oszukujmy się, widać, że jest niski. Oczywiście to nic nie znaczy. Spoglądam na jego czekoladowe oczy. Zauważam, że się we mnie wpatruje. Odwracam wzrok. Zaraz spoglądam spowrotem. Chłopak przerywa niezręczną ciszę.

- Alexander Hamilton, dziś zaczynam tu pracę. Thomas Jefferson jak się nie mylę? - Aha, czyli to ten nowy. Ciekawe... Staram się ukryć zaskoczenie.

- Owszem, nie myli się pan. O ile wiem mam Pana oprowadzić po firmie... - odpowiadam głosem udającym znudzenie.

- Jeśli tak, to im szybciej to zrobisz, tym szybciej będziemy mogli pracować. - Co on powiedział?

- Czy przeszliśmy na "ty"? - odpowiadam chyba trochę za ostro.

- Lepiej mnie po prostu oprowadź i dajmy temu spokój, co? - Kurczę, dzieciak ma rację. Nie znoszę kiedy ktoś inny niż ja ma rację.

- Mhm... Chodź za mną. - Mówię chociaż w środku jestem zawstydzony, że chłopak młodszy ode mnie powiedział coś tak prostego, a jednak mądrzejszego niż ja.
Wychodzimy razem z mojego gabinetu. Zamykam drzwi. Pokazuję Hamiltonowi wszystkie miejsca warte uwagi. Szczególną uwagę, chłopak zwraca na ekspres do kawy. Dopiero teraz zauważam cienie pod jego oczami. Czyli albo już wcześniej się przepracowywał, albo nie spał w nocy że zdenerwowania. To pierwsze jest raczej mało prawdopodobne jak na kogoś w jego wieku. Właściwie to ile on ma lat? Muszę spytać Washingtona. Właściwie to co mnie to interesuje? Wydaje się dosyć ciekawy. Nie wiem co w nim takiego jest. Mam nadzieję, że uda mi się nawiązać z nim lepszą relację, chociaż czasem mam problemy z nawiązywaniem takowych. Po prostu czasem nie potrafię pohamować emocji i mówię to czego nigdy nie chciałbym powiedzieć.

Gdy kończę oprowadzać Hamiltona idziemy do Washingtona, żeby przydzielił chłopakowi biuro. Po cichu mam nadzieję, że będzie pracował ze mną, bo w moim biurze jest jeszcze jedno miejsce, którego nikt jeszcze nie zajął. Właściwie to czuję się w nim samotny. Od jakiegoś czasu mam nadzieję, że szef przydzieli mi kogoś do biura.

Gdy chcę zapukać do gabinetu Georga, lecz Alexander wchodzi do środka bez pukania jakby nasz szef był jego starym znajomym. O dziwo Washington, gdy widzi chłopaka uśmiecha się i mówi :

- Jesteś, synu! - Synu?! Jeżeli to jest syn mojego szefa to tłumaczy jego wiek i to czemu już tu pracuje. - Trochę wam to zajęło... - O, chyba mnie zauważył. Co mam odpowiedzieć?! Boże, czemu ja się tak stresuję?! Na szczęście Hamilton mnie uprzedza, zanim palnąłbym coś głupiego.

- Nie nazywaj mnie synem. Trochę spóźniłem się przez śnieg. - ten chłopak nie ma za grosz szacunku do starszych.

- Jak mniemam, przyszedłeś żeby dowiedzieć się w którym gabinecie będziesz pracować, synu. - Washington zaakcentował ostatnie słowo jakby droczył się z Alexandrem.

- Tak, właśnie po to przyszedłem, więc nie ma co zwlekać. Wystarczy, że to powiesz. - odpowiedział lekko zdenerwowany chłopak.

- Będziesz w gabinecie z...Laurensem - odpowiada Washington, a ja próbuję ukryć rozczarowanie. Niestety szef chyba to zauważa.

- Idź synu. John Laurens to bardzo miła osoba, myślę, że się zaprzyjaźnicie. Pokaże ci twoje biurko. Thomas, ty zostań na chwilę. Chcę z tobą porozmawiać. - mówi Washington. Gdy Alexander wychodzi z pomieszczenia, szef odwraca się do mnie.

- Thomas, widzę, że czujesz się samotny w tym biurze. Chciałem przydzielić Alexandra do ciebie, ale on potrzebuje doświadczenia w tej pracy. Gdy już się przystosuje do otoczenia, prawdopodobnie przeniosę go do ciebie. Musisz poczekać. Poza tym, uprzedzam twoje pytanie. Nie jest moim synem. To ze względu na jego wiek...po prostu nie mogę się powstrzymać przed mówieniem tak do niego. Przyjąłem go tu do pracy, bo naprawdę on jest geniuszem. Co z tego, że ma 20 lat? Takiej szansy nie wolno zaprzepaścić. Myślę, że nam się przyda. - mówi a ja nie ukrywam zaskoczenia gdy odpowiada na wszystkie moje niewypowiedziane pytania. Mój szef gdy zauważa moją minę, delikatnie się śmieje. Lekki uśmiech pojawia się na mojej twarzy. Za to właśnie lubię mojego szefa. Nie rządzi się, zawsze potrafi poprawić humor, a w dodatku jest świetny w tym co robi.

- och... - tylko to potrafię powiedzieć w tym momencie.

- Chcesz pewnie wiedzieć z kim masz rozwiązywać sprawę tej rodziny, co? Zrobisz to z Jamesem Madisonem. Przyjaźnicie się, prawda? - pyta ciągle trochę rozbawiony.

- Tak, James to mój przyjaciel. Dziękuję szefie. - odpowiadam

- Możesz iść, Thomas.

- Miłego dnia, szefie. - odpowiadam po czym wychodzę z gabinetu.

Po drodze do "siebie", spotykam Madisona.

- Cześć, James! Dobrze, że na ciebie wpadłem, bo mamy razem sprawę. - witam się z przyjacielem.

- Witaj, Thomas! Dawno nie dostaliśmy niczego razem. Pokażesz mi dokumenty?

- Jasne - odpowiadam - możesz teraz przyjść do mojego gabinetu?

- Tak, właściwie to szedłem po kawę, ale jak mamy robić to razem to zaraz do ciebie przyjdę. Najpierw idę zrobić ten napój. Przynieść ci?

- Nie, dzięki James. Nie trzeba.

- To widzimy się za 10 minut u ciebie. - mówi, po czym odchodzi w kierunku kuchni.
Ja wracam do swojego gabinetu i zastanawiam się, co zrobić zanim przyjdzie tu mój przyjaciel. Chcę coś posprzątać, ale najwyraźniej już to zrobiłem. Teraz przynajmniej będzie tu ktoś oprócz mnie. No tak, trzeba przygotować te dokumenty.

Otwierają się drzwi mojego gabinetu. To nie może być James bo on puka i ogólnie jest kulturalny. Więc kto? Chyba się domyślam, ale Hamilton nie jest jedyną osobą, która tak robi. Poza tym, po co miałby do nie przychodzić?

- Jefferson. Podobno teraz ci podlegam, a mam jedno pytanie, więc przyszedłem ci je zadać. - a jednak. To Hamilton. Z kawą w ręku, czyli musiał się widzieć z Madisonem.

- Po pierwsze : pukaj. Po drugie : Tak, słucham?

- Po pierwsze : nie będę pukał. Po drugie : Czemu nie dostałem jeszcze żadnej sprawy? - odpowiada chłopak z przekąsem. Ukrywam zirytowanie.

- Jeśli tak ci zależy na pracy to mam tu parę spraw, które mogę ci dać. Oczywiście pojedynczo. Nie są za trudne. Można powiedzieć, że to będzie trochę test sprawdzający twoje umiejętności. 

- Wydaje mi się, że skoro się tu dostałem to nie potrzebuję testów sprawiających...

- Chodziło mi o to, że dzięki temu będę wiedział, jakie zadania ci przydzielać w późniejszym czasie.

- Rozumiem. Dostanę te sprawę czy nie?

- Trzymaj - podaję mu dokumenty - tu masz wszystko zapisane. Przyjdź do mnie jak już to rozwiążesz. Nie mówię, że dzisiaj. Do widzenia.

- Do widzenia. - mówi chłopak, bierze papiery i wychodzi.

To teraz czekam na Jamesa.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Hej, mam 1108 słów. W poprzedniej części było 455, więc to chyba jakiś postęp. Fajnie by było gdyby ktoś to przeczytał.

On zabrał moją kawę! [Jamilton]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz