-Rozdział 23-

2.4K 104 8
                                    

Weszłam na stołówkę dokładnie w momencie, w którym Logan wszedł na jeden ze stołów i zaczął ogłaszać, że jego dziewczyna (od kilku tygodni spotykał się z Sandrą Morris, dziewczyną o pięknych, rudych lokach, należącą do drużyny siatkarek) zgubiła na poprzedniej przerwie portfel i że nagrodzą tego, kto go znajdzie, dwiema dyszkami. Nie to, że coś, ale jeśli w tym portfelu było dużo więcej pieniędzy, raczej mało kto zgodziłby się go oddać.

Nałożyłam sobie na talerz dwa paluszki rybne, trochę frytek i, oczywiście, ciastka cytrynowe. Zostało tylko pięć, więc wzięłam resztę, ubolewając w duchu, że nie było więcej. Mogłam przyjść wcześniej. Ruszyłam do stolika w akompaniamencie braw, które bili Loganowi uczniowie za jego opiekuńczo-bohaterską postawę wobec Sandry. W końcu te dwie dychy z pewnością wykładał ze swojej kieszeni.

— Cześć, młoda — przywitał się ze mną Simon, gdy siadałam.

Przewróciłam oczami.

— Jestem od ciebie tylko dwa miesiące młodsza.

— To już uprawnia mnie do mówienia do ciebie „młoda".

— Jak sobie chcesz, stary. — Posłałam mu krzywy uśmiech.

Zaśmiał się i wepchnął do ust resztę swojej kanapki z indykiem.

— Jak tam sobotnia kolacja, Eileen, hm? Twój tata nie zabił Cole'a wzrokiem? — zapytał Alex. Dziewczynom mówiłam już o przebiegu spotkania mojego chłopaka z rodzicami, ale szatynowi jeszcze nie miałam okazji.

— Nie, na szczęście nie. Cole śmiał się z żartów taty, to wystarczyło, żeby tata go polubił — odparłam.

— Znowu o lekarzach? — domyśliła się Lindsey.

— Mhm. — Nie nabijałyśmy się z mojego taty. Po prostu każdy, kto chociaż raz miał z nim do czynienia, musiał od niego usłyszeć co najmniej jeden tego typu żart. Można powiedzieć, że to był jego znak rozpoznawczy.

— To super, że znowu wam się układa — powiedziała blondynka. — Wreszcie jesteś pełna życia.

— Tak — przyznał Alex — zombie-Eileen wreszcie zniknęła.

— Dzięki — prychnęłam. — Nie było ze mną tak źle.

— Było — odpowiedzieli chórem.

Chciałam przewrócić oczami, ale chyba mieli rację. Po rozstaniu z Cole'em czułam się, jakbym nie była sobą. Właściwie, jakbym nie była nikim. Miałam wrażenie, jakbym stała się wrakiem człowieka, ciałem bez duszy, czymś, co nie miało sensu istnieć. Okropne uczucie. Nie sądziłam, że można naprawdę można czuć się tak beznadziejnie. Teraz wreszcie było inaczej. Doceniałam każdą chwilę życia, bo zwyczajnie czułam się szczęśliwa.

Zadziwiające jak obecność drugiego człowieka lub jego brak może na nas wpływać.

— Bec, coś ty taka cicha? — spytałam siedzącą na przeciwko mnie rudowłosą, tym samym zmieniając temat. Dziewczyna znajdowała się przy stoliku razem z nami, ale nie uczestniczyła w rozmowie. Obracała jedynie kubek w dłoni, spoglądając na swoje kolana z obojętną miną.

Na dźwięk swojego imienia dziewczyna uniosła wzrok. Miała nieobecne spojrzenie.

— Co jest? — zapytałam zmartwiona.

— Pytałam o to samo, jeszcze zanim przyszłaś — powiedziała Lindsey. — Nie można z niej nic wydusić.

— Hej, Bec. — Złapałam ją za dłoń, którą trzymała na kubku. — Spójrz na mnie.

Pod osłoną nocyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz