Chapter 6

13 3 0
                                    


Następnego ranka jestem nieco... Otumaniona. Nocna rozmowa z jakimś wrogiem moich dziadków wcale nie sprawiła, że czuję się lepiej. Wręcz przeciwnie — to dodatkowe uderzenie po przytłaczającej sytuacji z Benjaminem. Miałam być jego hybrydą. Zostałam zbiegiem poszukiwanym już zapewne na całym świecie, a moja rodzina jest gdzieś daleko i nawet nie wiem, gdzie. Mam tylko nadzieję, że wdając się w rozmowę z Jerry'm, nie wpakowałam się w żadne dodatkowe kłopoty.

— Czemu nie jesz? — chłodny głos babci wyrywa mnie z transu. Podnoszę szybko głowę i spoglądam z lekkim zaskoczeniem na kobietę. Jej przenikliwe oczy uważnie mnie obserwują i badają każdy ruch.

— Nie jestem głodna... Obudziłam się w nocy i... Byłam głodna, więc zjadłam trochę... — przełykam gorzko ślinę. Chyba nie powinnam była tego mówić. Wydaje mi się, że babcia coś sobie przypomina. Zerka niepewnie przez okno, potem z powrotem na mnie.

— Babciu, skończyły się płatki. — wtrąca nagle Jake. Chyba zorientował się, że w coś się wpakowałam i próbuje jakoś odwrócić ode mnie uwagę.

— To pójdziecie zaraz do sklepu... — mruczy, odrywając ode mnie wzrok. Clara posyła mi szybkie, nieufnie spojrzenie, ale nie mówi nic.

— Ale przecież nie możemy wychodzić. — Clara wygląda z niepokojem przez okno, bada zapewne okolicę.

To prawda, nie możemy wychodzić z posiadłości dziadków. Mamy tu zostać i czekać, aż sytuacja się zmieni albo uspokoi. To jedyne, co nam wolno.

— Spokojnie, w naszym miasteczku jest całkiem bezpiecznie. Nikt, kto trzyma z Benjamin'em, nie odważy się tu wejść. — zapewnia trochę dziwnym głosem. Nie ukrywam, że do mojej głowy dostała się masa podejrzeń. O co może jej chodzić?

— Dlaczego? — pyta Jake. On też zdaje się być niezbyt tego pewny.

Nastaje cisza. Na twarzy babci pojawia się jakiś nieodgadniony wyraz. Wygląda, jakby miała sobie za złe, że to powiedziała. Po chwili wstaje i zaczyna pospiesznie zbierać talerze, po czym zanosi je do zlewu. Przyglądam się, jak podchodzi do komody, wyjmuje szary portfel i wyciąga z niego dwie dyszki. 

- Kupcie płatki, mleko i chleb. Za resztę możecie sobie coś wziąć... - mówi, podając mi banknoty.

- Wystarczy na to wszystko? - pytam wątpliwie. Doskonale wiem, że mówiąc "płatki, mleko i chleb" ma na myśli trzy opakowania płatków, cały karton butelek mleka (lub opcjonalnie dwa...) i pięć bochenków chleba. Zawsze robi duże zapasy, żeby nie musieć zbyt często wychodzić z domu. 

- Jasne... Ale zamiast do supermarketu w centrum, idźcie do małego sklepiku za kościołem. Tylko o niczym nie mówcie rodzicom. - na jej twarzy pojawia się dziwny, usatysfakcjonowany uśmiech, wzrok ląduje na szmaragdowym pierścieniu na jej palcu.

- Teraz mamy iść?

- A na co czekać? Teraz, a ja muszę coś omówić z dziadkiem. Szybko idźcie.

~~~~~~~

Nie zatrzymujemy się, mijając żadnego z przechodniów, nawet nie oglądamy się, przechodząc przez ulicę - co naprawdę jest głupie. Staramy się ukryć nasze twarze i nie zmuszać nikogo do spojrzenia na nas. Przechodzimy obok supermarketu, ale nie wchodzimy do niego, tylko kierujemy się prostu, w kierunku kościoła. Widzę chrześcijan wchodzących jeden za drugim do drewnianego budynku, słyszę bicie dzwonów i rozbrzmiewające ze środka modlitwy. Niemal czuję wiarę tych ludzi i zazdroszczę im jej. Chciałabym mieć taką wiarę. Aby żyć spokojnie, każdy musi w coś wierzyć - to podstawa szczęśliwego życia. A ja sama nie wiem, czy w coś w końcu wierzę, czy nie... 

Blask Świtu: Książę Ciemności ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz