Panna Izabela jeszcze nigdy nie czuła się tak okropnie znieważona, jak za dnia, gdy po raz pierwszy wstępowała w mury klasztorne. Tylko imaginacja w jej głowie, myśl o poprzednim życiu dawała jej otuchę w tym świecie. Stojąca w ciepłych promieniach słońca, aż gorących, z narzędziami ogrodniczymi w ręce, teraz też o tym utraconym świecie myślała.
Żyła nim.
— Siostro Małgorzato!
Wzdrygnęła się na te słowa. Już nie była z niej żadna panna Izabela, a zwykła siostra zakonna, nie nowicjuszka, ale w pełni wyświęcana zakonnica. Malinowe swe usteczka wykrzywiła w znaczącym grymasie, ale pokazać po sobie tego nie chciała i skryta za ciemnym habitem, o krzyżu złocistym przepasanym przez szyję, natychmiast przystąpiła do działania. Wilgotna ziemia potrzebowała pomocy rąk ludzkich i siostry wyszły dziś pracować na świeżym powietrzu, a ich miejsce znalazło się w przyklasztornym ogrodzie. Z pozoru zadanie to było proste, gorsze rzeczy robili wszakże ludzie, ale dla niej to zadanie wydawało się wprost uwłaczające.
— Siostro Małgorzato!
Do ogrodu wleciała zabiegana, jak zawsze, siostra Gertruda. Izabela była wręcz pewna, że chce ją upomnieć, ale tak się nie stało. Inne siostry dookoła spojrzały na nią ze zdziwieniem. Nowicjuszki o welonie białym, czystym nieskazitelnie, zaczęły szeptać o czymś między sobą, a ona nie lubiła być obgadywana.
Siostra Małgorzata otrzepała dłonie.
— Czy coś się stało? — zapytała delikatnie. Czuła, że wszystkie ich oczy wpatrują się tylko i wyłącznie w nią, była najdziwniejszą ze wszystkich swych towarzyszek, panną dawną o przeszłości barwnej, dramatycznej, tragicznej w skutkach, była to kobieta porzucona — było dla niej niczym największa zmora. I z tym też bolesnym piętnem tu funkcjonowała.
— Siostro Małgorzata, ten... — Ta kobieta nigdy nie umiała się porządnie wysłowić. — Matka przełożona was woła...
Wśród młodych nowicjuszek dało się usłyszeć jakieś lekkie westchnięcie. Spojrzenie siostry Gertrudy na okoliczne jednak towarzystwo w miarę to wszystko uspokoiło, było to spojrzenie twarde i gorzkie, wzrokiem swoim kazała reszcie jej towarzyszek Jezusowych powrócić do przerwanej pracy, a siostrę Małgorzatę od nich odciągnęła. Zaczęły rozmawiać oddalone, szeptem.
— O co chodzi? Czy coś się stało? — siostra Małgorzata była nawet więcej niż zdziwiona. Czuła wręcz, że przełożona, siostra Edmunda, nie była z niej w pełni zadowolona, widoczne to było, w różnych jej gestach to widziała, że jest jej niechętna i że nie lubią jej tu wcale. Choć towarzystwo to było święte — zakon szarytek wiedeńskich się kłania! — towarzystwo to różne było i z różnych kobiet stworzone.
Siostra Gertruda spojrzała na nią zamroczona, widać było, że nic nie wiedziała.
— Nic mi o tym nie wiadomo, siostro Małgorzato, ale lepiej jednak, abyś tam teraz do niej poszła, ona nie może czekać...
Młoda kobieta skinęła jej głową na znak potwierdzenia. Spuściła głowę pokornie i cichutko jej podziękowała, po czym ogród pełen wpatrzonych w nią spojrzeń opuściła. Ruszyła ciemnym korytarzem, gdzie ciężkie świeczniki oświetlały całą jej sylwetkę, tak wątłą i biedną, że aż nieprzyjemną w swym wyglądzie. Nie ma co, panna Izabela zmizerniała, ale tu, w klasztorze, uroda nie była wcale taka najważniejsza. Nie była ważna wcale.
Ciemne, zimne korytarze klasztorne przerażały pannę Izabelę, teraz już oczywiście mniej, ale gdy za pierwszym razem tu stąpała, bała się i nieumyślnie o przeszłości myślała, że utraciła to, co piękne i świetlane i że teraz to jest dla niej więzienie, ot, tak o tym wszystkim myślała! Starała się ominąć te myśli i szybko przebiegła korytarzem we wskazane miejsce. Byle tylko odciąć się od byłych myśli, w jej sercu nadal tak żywych, wcale nie związanych z Bogiem...
CZYTASZ
pozytywka, czyli magnetyzm serca » lalka
FanfictionKobieta, która wyklęła swój własny stan. Mężczyzna, który miał już nigdy nie wrócić. I ona - upadła zakonnica, która za wszelką cenę starała się odzyskać swoją własną tożsamość. Wiosna 1880. Przed świętami Wielkiej Nocy panna Teofila Jagodzińska u...