Nadszedł czas, w którym Iza naprawdę musiała nauczyć się pracować.
Nigdy nie myślała, że obieranie ziemniaków — czynność raczej codzienna i jakoś mało wymagająca — okaże się aż taka trudna. To Nastka wtajemniczała ją w kolejne tajniki gotowania i początkowo pojmowała niewiele, o czym świadczyły jej mocno poranione i zaczerwienione palce, ale mimo wszystko całkiem polubiła to zajęcie. Nie sadziła, że tak się stanie, ale z każdym kolejnym dniem szło jej coraz lepiej, a ona już coraz mniej bała się ubrudzić, jakby była już z tym wszystkim oswojona.
Nastka załatwiła jej też nową robotę, dzięki czemu mogła coś na siebie zarobić. Zajmowała się czwórką dzieci u Borowskich i choć pociechy te, ciche i raczej niezbyt psotne, opieki nie wymagały, Borkowska bała się i o nie się zamartwiała.
Była na nogach już od rana i kroczyła teraz przez miasto, nucąc coś do siebie. Szare i brzydkie kamienice już wcale nie wydawały jej się takie złe, szczególnie, że musiała obcować z nimi na co dzień. To samo mogła powiedzieć także o ludziach, których codziennie mijała. Już się ich nie bała, a czasem nawet bardziej niż powinna zastanawiała się nad ich losem.
Jak zauważyła, pogoda była dziś trafna, ale dość deszczowa i patrząc w niebo, od razu wywnioskowała, że może dziś wieczorem trochę popadać.
Przeszła żwawym krokiem i udała się do Borkowskich. Już przy wejściu zawołał ją stróż, a ona przywitała się z nim nieśmiało, dziwując się, że w ogóle mu na to odpowiada.
W mieszkaniu jej chlebodawców jak zawsze z rana panował jeden wielki miszmasz. Łucja Borkowska biegała w tę i z powrotem i rusz co odganiała od siebie jakieś dziecko, a to poganiała męża, aby ten wreszcie wyszedł już do urzędu i z woli Boga przestał się obijać.
Gdy kobiecina wpuściła ją do środka, Iza akurat się z nim minęła. Miał okropną mordę, zakrapianą codziennie alkoholem, a problem ten pogłębiał się z każdym kolejnym dniem. Czasem miała wrażenie, że jakoś dziwnie jej się przypatruje, ale ignorowała to, wiedząc doskonale, że gdy tylko wyjdzie, już się z nim nie spotka.
— Dobrze, że przyszłaś, Izia — powiedziała uradowana od ucha Borkowska. — Nicponie mi już od rana żyć nie dają... A Mania to już szczególnie! Tomaszu, moje słońce, czemuż ty jeszcze nie wyszedłeś pracować? — zapytała urażona, zwracając się do męża.
Ten jedynie odchrząknął i znów dziwnie spojrzał na Izę, a rozczarowana żona zaczęła poprawiać mu krawat. Młoda panna stała tak i się w nich wpatrywała, nie wiedząc co powiedzieć. Miętosiła w dłoniach rączkę od koszyczka, w którym przyniosła ciastka dla dzieci — zrobione przez Nastkę oraz jej matkę.
— Izia, co tam masz? — Mania uwiesiła jej się u spódnicy i zaczęła wpatrywać się w nią rozmarzonymi oczyma. Maciuś i Adaś gonili się akurat po całym salonie, a mała Asia przysypiała na kanapie — z nich wszystkich Iza właśnie najbardziej lubiła Manię. Gorsza sprawa była natomiast z chłopcami, bo ci mieli takie pomysły, jakich mało, a już szczególnie Maciuś.
Borkowska tymczasem popchnęła męża w stronę drzwi, a ten ponownie odkaszlnął i pożegnał się delikatnym skinieniem, po czym umknął szybko na miasto.
— Maniu! Ja cię tyle już uczyłam, że nie można być takim ciekawskim, bo to jest zachowanie bardzo nieładne, a panna Iza się obrazi i nie będzie już więcej do ciebie przychodzić! — zwróciła się do córki Borkowska, a Mania natychmiast ukryła się za spódnicą swojej opiekunki. — Panno Izabelo, ja tak bardzo panią przepraszam! — próbowała usprawiedliwić się kobiecina. — Pani wie, jak to jest... A za Maciusia też mi tak dalej przykro, bo pani sobie kiedyś prawie rękę złamała... Dobrze, że przyszłam w porę!
CZYTASZ
pozytywka, czyli magnetyzm serca » lalka
FanficKobieta, która wyklęła swój własny stan. Mężczyzna, który miał już nigdy nie wrócić. I ona - upadła zakonnica, która za wszelką cenę starała się odzyskać swoją własną tożsamość. Wiosna 1880. Przed świętami Wielkiej Nocy panna Teofila Jagodzińska u...