Rozdział 25

1.2K 42 1
                                    

 — Nie mogę jej powiedzieć, przecież ona mnie zabije. 

— Eve, musisz to zrobić. Ja przyjąłem to spokojnie, myślę, że twoja mama tym bardziej. Na twoim miejscu bardziej bym się przejmował reakcja Luizy. 

— Od razu mnie zabij, wiesz? — rzuciłam ironicznie. 

Odkąd Luck dowiedział się o tym całym spotkaniu się z Gwen, zaczął na mnie naciskać, żebym powiedziała mamie i Luizie. Miał rację i powinnam była to już dawno zrobić, ale tak cholernie się boje. Swoją drogą, jak udało mi się ten fakt ukrywać przez sześć lat i nikt o nic nie pytał, a potem przyszedł taki Luck i wszystko zepsuł. Mogłabym pewnie dalej brnąć w zaparte i okłamywać wszystkich dookoła, jakimiś beznadziejnymi wymówkami, które śmierdzą na kilometr. Jak oni wszyscy mogli się dać nabrać? 

— Dzisiaj wieczorem powiem mamie i mam do ciebie prośbę — spojrzałam mu prosto w oczy — schowaj wszystko, czym mogłaby mnie zabić. 

— Łatwiej będzie cię schować — odparł ze śmiechem. — Albo wiem, zawinę cię w folię bąbelkową i nakleję nalepkę: „NIE RZUCAĆ”. Będziesz bezpieczna. 

Kto jak kto, ale on potrafił poprawić mi humor, tymi swoimi debilnymi żartami. Chociaż tym razem to był jakiś pomysł. Moją mamę jednak nic nie powstrzyma, dlatego się bałam, ale nie mogłam już dłużej tego przed nią ukrywać, zwłaszcza, zwłaszcza że był to już koniec i taka papla jak Luck by jej wygadał przy pierwszej lepszej okazji. Lepiej, żeby usłyszała to z moich ust. 

Pożegnałam się z Luckiem i z myślami na temat jak jej powiedzieć, ruszyłam do pracy. W drodze do samochodu zadzwoniłam do mamy, żeby umówić się na kolację. Chciałam od razu zaprosić Lu, żeby upiecz dwie pieczenie na jednym ogniu, ale był to zbyt ryzykowny plan. Szczerze, nie wiem czyjej reakcji boje się bardziej. Obie kobiety są nieprzewidywalne i niebezpieczne. Bezpieczniej będzie dla mnie, jak załatwię je osobno, bo we dwie miałby większą moc. 

Dzisiejsza zmiana w szpitalu zapowiadała się spokojnie, ale nigdy nie chwali się dnia przed zachodem słońca, bo nie wiadomo co może się jeszcze zdarzyć. 
Nigdy nawet nie pomyślałam, że mogłabym zostać lekarzem. Do dziś nie mieści mi się to w głowie, jak mogłam podjąć tę decyzję. Sama nawet nie wiem kiedy moje plany się zmieniły, a ja skończyłam tutaj. Kiedyś myślałam, że będę żałować tej decyzji i faktycznie tak na początku było, ale potem pokochałam to, co robię. Uwielbiam każdy dzień spędzony w pracy, żeby pomagać i ratować życia innych. 

— Eve, co się dzieje? — spytał Gabe, wychylając głowę znad papierów. 

— A co ma się dziać? 

— No właśnie ciebie o to pytam. Od pięciu minut mówię ci o twoim nowym pacjencie, a ty myślisz o niebieskich migdałkach. 

— Przepraszam — spuściłam wzrok. 

Właściwie Gabe, też przecież nic nie wie o moich wypadach, a jest częścią rodziny. Całkowicie o nim zapomniałam, kiedy zastanawiałam się jak powiedzieć o tym mamie i najlepszej przyjaciółce. 

— Opowiem ci wszystko na lunchu, ale zostaw wszystkie ostre narzędzia. — Zaśmiał się, ale kiedy zobaczył moją poważną minę, spojrzał na mnie pytająco. 

— Nie gadaj, że jesteś w ciąży i masz zamiar nas zostawić. 

— Co? Nie! Czemu w ogóle tak pomyślałeś? 

— Nie wiem, tak jakoś — wzruszył ramionami i wręczył mi teczkę z danymi pacjenta. — Do zobaczenia za godzinę — dodał i wrócił do swojego gabinetu. 

Myślę, że dobrym pomysłem jest powiedzieć mu. Doskonale znał tę historię, bo oprócz tego, że był oficjalnie moim przybranym bratem, był też moim najlepszym przyjacielem, oczywiście zaraz po Luizie. Na pewno nie zareaguje jakoś strasznie, jak spodziewam się tego po mamie i Lu, ale z Gabem nie będzie to też miła rozmowa. 
Czas do lunchu minął bardzo szybko. Wydawało mi się, jakby minęło pięć minut, a nie godzina. Zresztą w pracy tak już miałam i nim się obejrzałam, byłam już w domu, wtulając się w tors Luck'a. Tym razem jednak czekałam na stołówce dla personelu na Gabe, który jak zwykle się spóźniał na każdy umówiony ze mną lunch. Nie winiłam go o to, w końcu nasza praca czasami nawet wymaga, przekładania życia i komfortu kogoś innego, nad nasze własne. Najgorzej mieli chirurdzy. Wiecznie było coś do roboty, a oni czasem mieli nawet 72-godzinne zmiany. W ich gabinetach zwykle znajdowało się łóżko polowe, na którym mogli zdrzemnąć się na krótko. Zawsze mieli dużo roboty i pamiętam kiedy ja byłam na ich oddziale jako rezydent, prawie nie wyrabiałam z tempem pracy. Te trzy miesiące, które tam spędziłam, były prawdziwym wyzwaniem i już wtedy zdecydowałam, że nigdy tam nie wrócę, bo to zwyczajnie nie dla mnie. Każdy oddział, na którym byłam, miał swoje wady, ale zdecydowanie mniej niż chirurgia. Za dwa miesiące miałam podjąć decyzję, jaką wybieram specjalnie, ale wciąż nie wiedziałam, co wybiorę. Zastanawiałam się nad onkologią albo nad kardiologią, to są dwie dziedziny, które najbardziej mnie zainteresowały przez cały okres rezydentury. 

Nie mogę Cię mieć ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz