Rozdział 30/Koniec

2.2K 68 16
                                    

Ostatnią część NMCM dedykuję mojemu staremu przyjacielowi Nerdowi. Najlepszego.

Za każdym razem, gdy już mogłam powiedzieć, że jest dobrze i jestem szczęśliwa, los postanawia odebrać mi to szczęście. Zaczynam myśleć, że nie mogę być szczęśliwa, żeby przypadkiem znów nie stracić kogoś ważnego. Najpierw straciłam ojca, później przez lata myślałam, że Gwen nie żyje, samobójstwo Alexy a teraz jeszcze raz muszę przechodzić przez ten sam cholerny ból. Ile jeszcze bólu? Co takiego zrobiłam ci wszechświecie, że znów odebrałeś mi kogoś, kto był ważny w moim życiu? 

Za niedługo nastanie zmrok, a ja siedzę na ławeczce z tego samego kamienia co grób naprzeciw mnie. Wpatrywałam się w zdjęcie na nagrobku. Łzy mimowolnie spływały po moich policzkach. Nie potrafiłam nad tym zapanować. Zaledwie miesiąc temu wszystko było dobrze,    a teraz? Teraz ukrywam wszystkie swoje emocje. Udaje, że nie boli, ale kiedy tylko patrzę na to zdjęcie, na te oczy, po prostu wybucha wulkan a lawa łez i pięknych wspomnień zalewa całe moje ciało. Udało nam się zacząć od nowa, przebaczyć i teraz wszystko umarło – dosłownie. 

— Co ja mam zrobić, skoro wszystko teraz przypomina mi o tobie? — spytałam, wiedząc, że na to pytanie nigdy nie uzyskam odpowiedzi. 

Spuściłam wzrok i zaczęłam bawić się palcami. Łzy spadały na ziemię. Obwiniałam się o to co się stało. Za każdym razem, kiedy o tym mówię, słyszę tylko: „to nie twoja wina; nic nie mogłaś więcej zrobić” — może mają rację, a może nie. Czułam się bezsilna, a tak bardzo nienawidzę tego uczucia. Ta scena wciąż nawiedza mnie w snach, te jej brązowe oczy, które z każdą minutą traciły swój blask... 

*** 

— Gary dzwoń po pomoc! — krzyknął Luck, wybiegając z auta. 

Uderzyłam się w głowę, kiedy Gary gwałtownie zahamował, żeby nie wjechać w pędzący naprzeciw samochód, który wjechał na nasz pas. Auto jednak nie zwalniało, jechało coraz szybciej i szybciej, aż z prawej strony skrzyżowania, uderzyło w nie drugie. Oba auta zaczęły koziołkować daleko w pole. Chwilę mi zajęło, żeby otrząsnąć się z tego szoku. Wysiadłam z auta niedługo po Lucku, czułam, jak krew spływa mi po policzku, miałam rozcięty łuk brwiowy. W tamtym momencie nie było to jednak ważne, musieliśmy pomóc poszkodowanym. Luiza stała przy aucie w ciężkim szoku, gdy obok niej Gary dzwonił na numer alarmowy. 

Pobiegłam za Luckiem i wtedy dostrzegłam, czyje auto wjechało w Fey. Luck pobiegł zobaczyć co z Fey, a ja pobiegłam do drugiego auta, w którym znajdowała się Gwen. Drzwi od strony kierowcy było mocno wklęśnięcie i nie dało się ich otworzyć. 

— Fey nie żyje — krzyknął Luck, po czym odszedł od jej ciała i przyszedł do mnie. — Nie miała zapiętych pasów, chyba skręciła kark. 

— Pomóż mi otworzyć te cholerne drzwi, żeby pomóc Gwen! — krzyknęłam na niego. 

Szarpaliśmy klamką, ale na nic. Bezsilna patrzyłam na jej pokiereszowane ciało, widziałam jak przez odłamek szkła wbity w tętnicę udową, powoli się wykrwawiała. Nie mogłam nic zrobić. Umierała na moich oczach, a ja nie mogłam jej pomóc, to tak jakbym zostawiała ją na pewną śmierć i łamała przysięgę, która składałam, kończąc studia i zaczynając staż. Miałam ratować życia, a nie patrzeć jak powoli ono ulatuje z czyjegoś ciała. Łzy powoli spływały po moich policzkach. Byłam wściekła przez tę bezsilność. Nagle pojawił się cień nadziei, kiedy w oddali usłyszałam wycie syren. Byli już blisko. 

Luck chwycił mnie za nadgarstek i odciągnął na bezpieczną odległość, żeby nie przeszkadzać ratownikom i strażakom w ich działaniach. Policja zabezpieczała miejsce zdarzenia i już przepytywali Luizę i Gary’go, co się stało. Strażacy przecięli metal, specjalnymi nożycami i otworzyli samochód. Stałam tam i patrzyłam, jak wyciągają Gwen z samochodu, była żywa. Ulga, jaką wtedy poczułam, była niewyobrażalna. Chciałam podbiec, przytulić ją, ale nie mogłam, bo bym przeszkodziła w ratowaniu jej życia. Dobrze, że był tam ze mną Luck i pilnował, żebym nie zrobiła nic, czego później mogłabym żałować. Serce stanęło mi w momencie kiedy położyli ją na szynach i jeden z ratowników coś wrzasnął. Wszyscy przybyli na miejsce, zaczęli kręcić się niespokojnie i biegać do ambulansu i z powrotem, niosąc coś w rękach. Jeden z ratowników przystąpił do resuscytacji, inny biegł z respiratorem pod pachą. Mijały sekundy, a potem minuty. Zamknęłam oczy i wtuliłam się w tors Luck'a, wiedziałam co teraz będzie. Ona odeszła. W tym momencie wszystko mnie przerosło i ostatnie co pamiętam, to krzyk Luck'a jak zza mgły. 

Nie mogę Cię mieć ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz