Minya Viresse

243 28 98
                                    

Manwë wstał z łóżka, wyglądając jak śmierć. Znaczy właściwie zawsze tak wyglądał, chociaż Námo ani Melkora nigdy nie pobił. Mógł być takim pomniejszym Śmiercią... Na przykład Śmiercią gołębi. Albo szczurów. A nie, Śmierć szczurów był zajęty. Ostatnio Mandos go adoptował. A więc Śmierć gołębi.

Postanowił zejść na dół i zrobić sobie kawę. Nasypał dwie łyżeczki proszku do kubka z napisem #BestKingOfArda, dolał gorącej wody i nasypał cukier. Usiadł na kanapie z zamiarem wypicia kawy w spokoju. Miał nadzieję, że ukochany kiciuś Vardy tym razem okaże mu łaskę.

Opluł kanapę kawą.

— Czemu ten cukier jest solą, do cholery?! — zawołał.

---

Aulë, będąc w świetnym humorze, wszedł do kuźni. Miał świetny i produktywny pomysł na spędzenie wolnej od Yavanny, swoich Majarów i czegokolwiek innego (na przykład denerwujących Noldorów) chwili. Chwycił za młot i z werwą podniósł, a raczej chciał podnieść, go z miejsca. Poskutkowało to zrzuceniem dosłownie wszystkich narzędzi na podłogę z wielkim hukiem i po chwili jeszcze głośniejszym krzykiem Aulëgo:

— KTO TO DO CHOLERY SPINA MI NARZĘDZIA TRYTYTKAMI?!

---

Yavanna weszła do swojego pokoju, całego udekorowanego na zielono i zamarła przy wejściu. Jakoś nie do końca potrafiła powiedzieć, dlaczego każdą wolną powierzchnię pokrywały grzyby, na które zdążyły powchodzić już ślimaki, ale była pewna, że sprzątnięcie tego bez widocznej szkody dla organizmów żywych będzie ciężkie i pracochłonne.

— Kurde, to nie jest śmieszne...! — mruknęła oburzona.

---

Vairë podniosła wielkie pudło z mulinami i położyła je na stole. Otworzyła fioletowy karton i zaklęła pod nosem:

— Do kurewnej nędzy, kto mi te muliny tak poplątał? — zapytała zrozpaczona, trzymając w rękach jeden, wielki, kolorowy kłąb mulin, po czym metodycznie zaczęła wybierać cienkie nitki.

---

W tym samym czasie Oromë jeszcze smacznie spał, nieświadom zagrożenia zbliżającego się do jego osoby o tyle powoli, co nieuchronnie. I wtedy zaczął się całkowity harmider. Oromë wrzasnął w tym samym momencie, w której zaczęły drzeć się koty pod jego oknem, co z kolei spowodowało, że jego psy myśliwskie zupełnie oszalały. Valar wyskoczył z łóżka jak oparzony.

— CO TO MA BYĆ?!

---

W tym samym czasie Vána siedziała w czymś, co można było uznać za dom i spokojnie plotła wianek z kwiatów. Nic dziwnego, że dostała zawału, kiedy coś wleciało w szybę jej okna z impetem. Podskoczyła.

— Co jest?! — zawołała, podchodząc do okna. Pod nim leżał oszołomiony ptak, który nie wyglądał na tak głupiego, żeby samemu wpaść na szybę.

---

Námo nie mógł znaleźć swojej igły do haftu. A zawsze ją odkładał na miejsce! Zawsze! Śmierć szczurów siedział na jego ramieniu i bacznie się rozglądał.

— PIP! — pisnął w końcu, zwracając pyszczek w kierunku pudełka z igłami. Pod nim leżała karteczka. Námo podniósł ją i przeczytał na głos, aby Śmierć szczurów również mógł zrozumieć.

— Pochowaliśmy twoje rzeczy po całym Mandosie, miłego szukania... — mruknął.

— PIP — uznał Śmierć szczurów.

— MIRIEEEEEL! — zawołał Valar. Elfka wychyliła głowę zza drzwi. — To ty mi to wszystko pochowałaś? — zapytał, nieco rozgniewany.

— Ja nic nie wiem — odpowiedziała nieco zbyt poważnie, żeby zaraz zniknąć z powrotem za rogiem. Námo nie był pewien, czy przypadkiem nie usłyszał, jak się śmiała.

Chat ValarówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz