Mikołajki, cz. I

305 32 24
                                    

Gdyby jakiś inteligent chciał mi zadać pytanie, CZEMU Valarowie organizują całe Mikołajki dzień przed, spieszę z odpowiedzią:
VALARAMI. Wystarczy im DZIEŃ czasu na ZROBIENIE prezentu, ponieważ są LEPSI niż istoty naszego LUDZKIEGO gatunku, które potrzebują TYGODNIA do KUPIENIA prezentu innym, a do ZROBIENIA często WIĘCEJ NIŻ TYGODNIA. DZIĘKUJĘ ZA UWAGĘ!


Manwë obudził się piątego grudnia i spojrzał za okno. Jak zgadywał, godzina była dosyć wczesna. Obstawiał jakąś dziewiątą. Na zewnątrz leżał śnieg, chociaż Yavanna bardzo protestowała kilka dni wcześniej, mówiąc, że to zniszczy jej rośliny. Została jednak przekonana przez Aulëgo i Manwëgo, że ten śnieg nie będzie tak niszczycielski, jak śnieg będący dziełem Melkora. Po prawdzie potem Súlimo z Ulmem mieli niezłą zagwozdkę, jak zrobić ten cały biały puszek z wody, ale ostatecznie wyszło im całkiem nieźle.

Varda oczywiście już nie spała, co stwierdził po tym, iż nie leżała obok niego. Najpewniej coś knuła, ewentualnie bawiła się z Tosią. Po chwili zastanowienia musiał przyznać, że tej nocy spało mu się wyjątkowo dobrze — kochany kitku jego żony nie wskakiwał na niego pięć razy, jak zazwyczaj. Jakby się nad tym dobrze zastanowić, to chyba w ogóle nie pałętał się po pokoju, a może nawet i po całym domu. Nie słychać było żadnego łoskotu, który zazwyczaj towarzyszył wielkiej energii kuli z futra, kiedy biegała po całym domu i przewracała jakieś przedmioty, o których istnieniu Manwë nie pamiętał, dopóki nie musiał podnosić ich z podłogi.
Ostatecznie Valar wstał z łóżka, wkładając na nogi puchate kapcie-sowy i postanowił pójść przebrać się ze swojej piżamy w kolibry w coś choć trochę normalniejszego. Kiedy już to zrobił poszedł do kuchni z nadzieją na jakieś dobre śniadanie. Spotkał go jednak bardzo bolesny zawód — Eönwëgo nie było, śniadania też. W takiej sytuacji Manwë uznał, że należy zastosować drastyczne środki.

— Vardaaaaaa! — zawołał i czekał na odpowiedź.

— COOOOO?! — wrzasnęła Varda, najprawdopodobniej gdzieś z piwnicy tego domu. "Ciekawe co tam robiła" — zastanowił się Súlimo, ale postanowił odłożyć te rozważania na później.

— Gdzie jest Eönwë?! — zapytał, ale nie doczekał się odpowiedzi. — Vardaaaaa?! Gdzie jest Eönwëëë?! — Ponowił próbę skontaktowania się ze swoją żoną.

— CO TY MYŚLISZ, ŻE JA PRZEZ CAŁY DOM BĘDĘ SIĘ DO CIEBIE DARŁA?! — Varda, o ironio, wydarła się przez cały dom. Po chwili stanęła w drzwiach kuchni, ubrana w czarne jeansy i uroczy, fioletowy sweterek z golfem, zrobiony przez Vairë. — No i czego się tak darłeś? — zainteresowała się, rozglądając się po pomieszczeniu i oczekując czegoś niecodziennego, co mogłoby spowodować gwałtowną reakcję jej męża.

— Wiesz może, gdzie jest Eönwë? — zapytał, czym wywołał lekki gniew Valiery.

— A co ja jestem, kamera na osiedlu?! Nie, nie wiem — prychnęła. — A do czego ci on potrzebny? — powiedziała już spokojniej. Manwë wzruszył ramionami.

— Nie chce mi się robić samemu śniadania — stwierdził z rozbrajającą szczerością, przez którą Varda zaczęła się śmiać.

— Nie umiesz sobie śniadania zrobić, Manciu? — zapytała. Valar pokręcił głową.

— Oczywiście, że umiem. Po prostu mi się nie chce, no ale nic z tym nie zrobię — uznał z lekkim zrezygnowaniem i zaczął przygotowywać sobie tosty — po prawdzie jedyne jedzenie, które zrobić faktycznie umiał. Nawet nie zdarzało mu się za bardzo zwęglić chleba!

Kiedy zaczął jeść, uświadomił sobie, że nie wziął z góry, czyli z sypialni, swojego telefonu. Niezadowolony wstał, wiedząc, że nikt mu go nie przyniesie, skoro Eönwë tajemniczo zniknął. Wchodząc po schodach wciąż zastanawiał się, gdzie poszedł jego sługa. Podszedł do szafki, na której leżał, podłączony wciąż jeszcze do ładowania, telefon. Warknął coś niezrozumiałego pod nosem — kabel znów musiał nie działać jak powinien, bateria była naładowana tylko do połowy. Włączył internet.

Chat ValarówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz