Mikołajki, cz. II

292 31 53
                                    

Manwë przyszedł pod Telperion i Laurelin dość wcześnie. Połowy Valarów jeszcze nie było, chociaż prezenty wszystkie leżały na stosiku między świecącymi drzewami. Śnieg leżał na ziemi, przykrywając ją całkiem pokaźną warstwą. Misy Vardy były jednak zupełnie rozmarznięte, nie pokryte nawet najcieńszą warstewką lodu. Mimo tego, iż okolica wyglądała na iście zimową, nie było tam zimniej niż zazwyczaj. Niebo było jasne, a Srebrne Drzewo świeciło zimnym światłem. Drugie z drzew już zgasło.
Między oboma drzewami widziała sterta prezentów, zapakowanych w kolorowe papiery. Do każdego z nich była przyczepiona kartka, dla kogo jest on przeznaczony.
— Cześć Manwë, cześć Varda! — Przywitała się z nimi Yavanna, wesoło machając ręką. Obok niej stał Aulë, ubrany we flanelową koszulę w kratkę, zaraz za nim Tulkas w dresie, Nessa, Oromë i Vána. Każde z nich wyglądało na ucieszone, chociaż przodował w tym oczywiście ten-co-pokonał-Melkora-dwa-razy.
— Witajcie — kiwnęła im głową Varda, rozglądając się.
— Jak widać, musimy czekać — stwierdził Manwë, szacując, ile jeszcze będą musieli stać, zanim reszta się pozbiera. Jego obliczenia zostały jednak brutalnie przerwane; ktoś szarpnął go do tyłu za kołnierz, że aż zatoczył się, starając się odzyskać równowagę i ślicznie nie wychrzanić w śnieg na oczach innych. Kiedy już jakoś się pozbierał, odwrócił się, chcąc nakrzyczeć na tego, który to zrobił. Został w tym jednak uprzedzony.
— Witam wszystkich zgromadzonych — powiedział Ulmo, patrząc na wszystkich. W jego wzroku, jak z resztą zawsze, było coś dziwnego. Varda przewróciła oczami.
— Cześć Ulmo. Kto by się spodziewał, że to nie ty będziesz tym ostatnim? — Zapytała z pewnym chłodem w głosie.
— Na przykład ja — rozległ się jeszcze jeden głos. Od północy nadeszła grupa pięciu Valarów. Trójka z nich była ubrana na czarno i dosłownie roztaczała mrok wokół siebie. Przed nimi szedł Irmo, a obok niego zaspana Estë.
— Heej — mruknęła, ziewając jednocześnie. Ona, w odróżnieniu od reszty, nie była ubrana w ciemne kolory, ale miała na sobie jasnofiołkową sukienkę. Lórien szedł w szaro-niebieskim płaszczu. Námo wyglądał niemalże jak sam Władca Ciemności, w zupełnie czarnej bluzie, z kapturem nasuniętym na głowę na tyle, żeby jego twarz pozostawała zupełnie niewidoczna. Vairë miała na sobie szary sweter, Nienna natomiast również sukienkę, jednak ciemnogranatową. Podsumowując, Estë robiła z jedyny jasny punkt w tej grupie, ale to i tak nie rozpraszało wrażenia mroku, przyciągniętego najprawdopodobniej prosto z Mandosu.
— Od razu weselej się zrobiło — powiedział Ulmo sarkastycznie, lustrując przybyłych wzrokiem. Irmo wzruszył ramionami.
— Narzekasz, jak zawsze, dziadygo jeden — prychnął. — No więc wracając, spodziewałem się, że to my będziemy ostatni, ponieważ... — Zerknął na swoją żonę, która dalej nie wyglądała na zbyt przytomną. Wręcz przeciwnie. Uśmiechnęła się przepraszająco.
— Noo, wiem, wyciągnięcie mnie gdzieś nie jest zbyt proste. Przepraszam was wszystkich. No ale skoro już wszyscy się zebrali, możemy chyba zaczynać, nie? — Zapytała. Manwë pokiwał głową.
— Niech każdy odpakowuje po kolei, żebyśmy wszyscy widzieli, co dostali inni — zaproponował nagle Ulmo, rozglądając się po reszcie i sprawdzając, czy aprobują jego pomysł.
— Ej, wiesz co? To nawet nie jest takie głupie — stwierdził Tulkas po chwili namysłu. — Komuś nie pasuje? — Zapytał. Nikt nie zgłosił sprzeciwu. Zazwyczaj nikt nie sprzeciwiał się Tulkasowi, głównie dlatego, że żaden z Valarów nie miał ochoty tracić miesiąca na składanie się do kupy w ogrodach Lórien po oberwaniu od tego konkretnego osobnika prawym sierpowym prosto w nos czy szczękę. Ulmo kiwnął głową i popatrzył na Vardę ze miną dobrze znaną każdemu jako tak zwany "lenny face".
— Niech piękna władczyni Amanu czyni honory i jako pierwsza otworzy prezent — powiedział. Varda uniosła brwi, ale nic nie powiedziała i podeszła do sterty. W tym samym czasie Irmo, chichocząc, zwrócił się do Ulma, jednak na tyle głośno, że cała reszta i tak go słyszała:
— Ulmo, przestań zdradzać Salmara. Vardy nie poderwiesz, a chyba nie chcesz od niej oberwać! — Wypowiedzi Lóriena towarzyszył śmiech innych Valarów, mordercze spojrzenie ze strony Manwëgo i prychnięcie ze strony Vardy. Sam Ulmo wzruszył tylko ramionami i nie odezwał się. Ciągle nie potwierdził tego, że jego i jego Majara COŚ łączy, ale Irmo zdawał się być dosłownym shiperem i próbował z pana wód wyciągnąć coś przy każdej okazji, jaka się tylko nadarzyła.
— Oj, zamknijcie się, ciołki — syknęła na nich Yavanna, patrząc na Vardę, która odwiązała ozdobną wstążkę. Irmo przewrócił oczami, wyglądając na niezadowolonego.
— Ja tu tylko dbam o to, żeby Salmar nie został zdradzony! — Zaprotestował, ale już więcej nic nie powiedział.
W paczce dla Vardy znalazło się ładnie zrobione etui na telefon z wieloma detalami, przedstawiające galaktycznego kota. Oprócz tego były tam również pierniczki, jako zupełnie normalna i dosłownie obowiązkowa część prezentu. Dodatkowo dołączona do tego była obroża dla kota ze srebrnym dzwoneczkiem*. Varda rozejrzała się po odpakowaniu paczki. Jej wzrok padł na Aulëgo.
— Dzięki, Aulë! — Powiedziała ze szczerą radością. Jak widać nie potrzebowała więcej do szczęścia. Mistrz rzemiosła uśmiechnął się do niej.
— Proszę bardzo. I, mam jedno pytanie. Aż tak łatwo było się domyślić, że to ode mnie? — Zapytał. Varda przewróciła oczami.
— Och, nie, wcale. Kto zajmuje się takimi rzeczami? — Powiodła wzrokiem po reszcie, udając, że się zastanawia. Aulë zaśmiał się. Widać było, że ulżyło mu, kiedy Valierze spodobał się prezent.
— Dobra, kto teraz? — Zapytał Manwë.
— Panie przodem, Manciu. Niech Yavanna otworzy — powiedział Ulmo. Manwë wzruszył ramionami, Aulë przyglądał się panu wód spode łba, a Irmo... Starał się zachować twarz. Skończyło się to na tym, iż wybuchnął po chwili śmiechem tak gwałtownym, że oparł się na nic nie spodziewającym się Námo i oboje runęli w śnieg. Teraz Irmo zaśmiewał się jeszcze głośniej, nie wyglądając na chętnego do wstania. Jego brat nie wyglądał na tak wesołego. Podniósł się, przeklinając przy tym i posyłając wiązanki w stronę Lóriena, który w ich akompaniamencie został podniesiony przez litościwego Tulkasa, który również śmiał się do rozpuku. Po chwili dołączył do niego Oromë z Nessą i Váną, potem Aulë i wreszcie wszyscy, oprócz Mandosa i Nienny, śmiali się i sypali docinkami w stronę młodszego z braci Fëanturi. Kiedy ten otrzepał się ze śniegu, podniósł wzrok.
— No tylko się wywalić i jak wam wesoło od razu — powiedział, starając się brzmieć jak osoba urażona, co zupełnie mu nie wyszło. Ulmo machnął ręką.
— Jak widzę, moja osoba bardzo cię śmieszy, panie Lórien. Dobra, nie ważne — stwierdził. Yavanna zabrała się za odpakowanie prezentu. Po chwili wydała z siebie oburzony okrzyk:
— Oromë! - Popatrzyła na mężczyznę, który zaczął się lekko śmiać. Yavanna trzymała w ręku skórzaną kurtkę z kapturem z futra jakiegoś zwierzęcia. Valarowie znów wybuchnęli śmiechem.
— Gratuluję pomysłu, Oromë — wyszczerzył się do niego Irmo, a Tulkas klepnął myśliwego w ramię. Kementári wyglądała na szczerze oburzoną, ale już nic więcej nie powiedziała, podgryzając pierniczka ze swojej paczki z naburmuszoną miną.
— Dobra, mogę teraz ja odpakować? — Zapytała młodsza siostra zirytowanej obrończyni przyrody ożywionej. Kiedy nie napotkała sprzeciwu, wygrzebała ze sterty prezent dla siebie. Wyjęła stamtąd ładną, błyszczącą się i najprawdopodobniej zrobioną ze złota spinkę do włosów, w kształcie dużego motyla. Była ślicznie wykończona. Valiera wpięła ją sobie we włosy i rozejrzała się.
— Uhm, które z was mi ją dało? Aulë, ty dawałeś prezent Vardzie, prawda? — Upewniła się. Wyglądała na nieco zdziwioną.
— Ale to nie ja ją robiłem — odpowiedział kowal, patrząc na zapinkę z podziwem. — Tylko w takim razie kto? — Zastanowił się, patrząc po reszcie. Każdy z nich po kolei oznajmiał, że nie ma pojęcia, chociaż Ulmo miał przy tym minę wszystkowiedzącego. Nic jednak nie powiedział. Vana wzruszyła ramionami.
— Ktokolwiek to był, to ślicznie mu wyszło — uznała, uśmiechając się.
— No dobra, mogę teraz ja? — Zapytała Nessa, lekko się niecierpliwiąc. Vana kiwnęła głową. Jej przyjaciółka po krótkich poszukiwaniach również znalazła prezent dla siebie. Z lekkim zdziwieniem odpakowała czarne słuchawki z długim kablem. Rozejrzała się po twarzach Valarów, oczekując jakiegoś wyjaśnienia. Niespodziewanie odezwała się Nienna, podnosząc głowę.
— Miałam dość, jak dosłownie ciągle słuchałaś metalu na całą głośność porządnych głośników. Może ci się słuchawki przydadzą — powiedziała z bladym uśmiechem. Nessa przez chwilę stała w osłupieniu. Dosłownie. Jak przysłowiowy słup soli, kołek w płocie, drzewce na naradzie, czy coś w tym stylu, i tak dalej, i tak dalej, po czym podbiegła do nic nie spodziewającej się Nienny i przytuliła ją mocno.
— Wow, Nien! Ale super prezent! Dziękujęęęę! — Zawołała. Druga Valiera przez chwilę stała sztywno, ale potem uśmiechnęła się nieco szerzej.
— Nie ma sprawy, cieszę się, że ci się podoba — powiedziała cicho i cofnęła się kawałek, żeby nikt nie widział, iż zaczęła płakać nawet z takiego powodu. Została jednak przez Nessę wyciągnięta.
— Teraz ty — powiedziała. Nienna wzruszyła ramionami i z opuszczoną głową zaczęła szukać prezentu dla siebie. Wyciągnęła i rozpakowała. W środku znajdował się robiony ręcznie, na szydełku szaro-niebieski sweter i takiego samego koloru szal. Spojrzenie kobiety skierowało się od razu na Vairë, która kiwnęła głową z uśmiechem.
— Moje dzieło. Mam nadzieję, że ci się przyda — Nienna kiwnęła głową, przytulając oba rękodzieła do siebie i wycofując się kawałek z niekłamanym wyrazem radości na twarzy. Nawet jeżeli oznaczało to tylko tyle, że wyglądała na trochę mniej smutną niż zazwyczaj. Vairë szturchnęła Estë, która wydawała się drzemać na stojąco, lekko opierając się o ramię stojącego grzecznie Irma. Wyglądało na to, że dla obojga było to zupełnie normalne. Lórien przestał reagować na otoczenie, żeby jego żona miała jak spać. Było to niewątpliwie dziwne, ale można też było to nazwać swego rodzaju uroczą rzeczą.
Valiera, szturchnięta przez swoją przyjaciółkę zamrugała, otwierając oczy. Kiedy zorientowała się, w czym rzecz, zerknęła na Vairë.
— A ty już wygrzebałaś prezent? — Zapytała. Oromë przewrócił oczami.
— Nie wierzę, można to wszystko tak po prostu przespać? Śpiąca królewna, kurde? — Rzucił pytanie w powietrze, nie spodziewając się odpowiedzi. A jednak ją otrzymał.
— Umm... Sądzę, że tak — mruknęła sama "śpiąca królewna". — Przepraszam was za to. Naprawdę — dodała, patrząc w ziemię i wyglądając na szczerze zawiedzioną własną postawą. Ulmo machnął ręką.
— Nie przejmuj się tym. Vairë, weź najpierw swój prezent, daj Śpiącej Królewnie trochę czasu, żeby mogła się obudzić — powiedział. Irmo zmierzył go niezadowolonym spojrzeniem.
— Łapska precz od mojej żony, glonojadzie jeden. Wracaj do swojego Skalmara — warknął. Zostało to znów skwitowane śmiechem innych Valarów. Sam "glonojad" wyglądał na lekko oburzonego, chociaż i tak na jego twarzy widać było głównie lenny face'a. Vairë podeszła do prezentów i wyszukała ten przeznaczony dla siebie.
— Wooow. Dzięki, Varda! — Powiedziała z podziwem, kiedy znalazła owinięte w papier nici i włóczki różnej grubości, ciemnogranatowe z połyskującymi, srebrnymi nićmi lub niezidentyfikowanymi punkcikami. Varda uśmiechnęła się.
— Wiedziałam, że coś takiego ci się przyda — stwierdziła tryumfalnie, a Vairë pokiwała głową. — Estë, dawaj, teraz ty — zaśmiała się, widząc, że dziewczyna wciąż nie do końca się rozbudziła.
Valiera podeszła jednak do zmniejszającego się stosiku prezentów i szybko znalazła ten dla siebie. Otworzyła go spokojnie i zajrzała do środka.
— Oh, dzięki Námo. Świetny kubek... — Mruknęła, widząc naprawdę duży kubek z ładnymi szarymi wzorami na sobie. — Dzięki za kawę, też... I za zieloną herbatę... Wow, zapas Mate już mi się jakiś czas temu skończył, przyda się... O, pierniczki! — Zaśmiała się. — Niezgorszy prezent, Námo — powiedziała do niego, uśmiechając się i wyglądając na rozbawioną tym, co dostała. Mandos wzruszył ramionami, chociaż potem według Irma przewrócił oczami i westchnął.
— No dobra, wszystkie dziewczyny już otworzyły prezenty, teraz kolej na nas — stwierdził Ulmo.
— Dobra, Manwë, panie władco Olimpu, zaczynaj — uznał Aulë, pokazując koledze, by jako pierwszy otworzył prezent. Wyglądał z jakiegoś powodu na bardzo zadowolonego.
Manwë zmarszczył brwi. Już obawiał się, co znajdzie w środku, ale ze stoickim wręcz spokojem rozerwał ozdobny, zielony papier i... wybuchnął śmiechem, wyciągając z wnętrza "Ekologiczną karmę dla ptaków". Varda wybuchnęła śmiechem zaraz po nim, Tulkas, Ulmo, Aulë, Oromë i cała reszta również. Irmo znów się wywalił w śnieg i przeklinając wstał, by otrzepać się z wody w stanie stałym. Był jednak tak bardzo rozbawiony, że bardziej już chyba się nie dało.
— Żebyś przypadkiem głodny nie chodził — rzuciła Yavanna. Było jasne, że to ona wręczyła Súlimo prezent i teraz zaśmiewała się z tego jak mało kto. Sam Manwë potrzebował chwili, by się trochę uspokoić, po czym wyciągnął jeszcze małą doniczkę z kaktusem i kartką z ładnym pismem.
— "Tylko go nie zasusz"... — Odczytał i znów zaczął się śmiać wraz z innymi. — Spróbuję, Yavuś, spróbuję — oznajmił ze śmiechem. — Świetny prezent... Wolałem soczek borówkowy — dodał,  ale widać było, że jest bardziej niż zadowolony... Po czy przez przypadek ukuł się kaktusem w rękę. — No kurde, to już się na mnie rzuca! — Zawołał z udawanym przerażeniem i oburzeniem.
— Nawet kaktus wyczuwa twoje słabości — stwierdził Ulmo. — Dobra, kto teraz? — Zapytał, a kiedy dosłownie wszystkie spojrzenia spoczęły na nim wzruszył ramionami. — Czemu nie?
Podszedł do prezentów i wyjął ten dla siebie. Rozpakował, a ze środka wyszedł... jak najbardziej żywy, czarno-biały ptak i kołysząc się dziwnie na krótkich nóżkach oraz wydając dziwne dźwięki poszedł w jakąś swoją stronę, zupełnie ignorując zbiorowisko Valarów, którzy przyglądali się temu z niekłamanym zdumieniem. Manwë zachichotał.
— Przygotuj się na lekką inwazję takich cosi na południu — powiedział do niego. Ulmo patrzył w ślad za dziwnym, ptakopodobnym stworzeniem, nie mówiąc ani słowa i unosząc wysoko brwi. Był zdecydowanie zaskoczony. — Nazwałem to pingwinem. Jest ptakiem, ale nie umie latać, a za to pływa. Pomyślałem, że może ci się spodobać, poza tym i tak planowałem ci dać trochę takich. No i nadarzyła się okazja — zakończył. Ulmo zaczął się śmiać.
— Wygląda świetnie. Będę musiał ostrzec Uinen i Ossëgo, żeby ich nie dotykali. Pocieszne stworzenia, doprawdy — uznał, po czym wyciągnął z paczki jeszcze kapcie-pingwiny oraz pierniczki. — Wow, no, nareszcie jakiś godny przeciwnik dla kapci-delfinków — stwierdził, śmiejąc się. Reszta Valarów przyglądała się temu biernie, bez jakiejś większej reakcji.
— No dobra, dobra, nie mam całego dnia, żeby tu sterczeć — przewrócił oczami Irmo, na którym wszystkie pomysły jego doprawdy kreatywnych kolegów zawsze robiły najmniejsze wrażenie. — Dawaj Aulë, zobaczymy co ci los dał. — Mistrz kowalstwa kiwnął głową, rozrywając opakowanie prezentu. Uniósł brwi, kiedy zobaczył zawartość. Wyciągnął przezroczystą butelkę, pokazał innym i zapytał:
— Ktoś mi wyjaśni, co to jest?
— Woda — powiedział najspokojniej w świecie Ulmo. — Tylko że tę wodę lubisz bardziej, bo to woda przez ó — dodał. Aulë zaczął się śmiać, pojąwszy o co chodzi.
— No nieźle, nieźle... — Skomentował Irmo, z zazdrością wpatrując się w doprawdy dużą butelkę "wody przez ó". Podobną minę w tym momencie miał również Tulkas. Lórien szturchnął Námo łokciem w podobny sposób, w jaki wcześniej Vairë budziła Estë.
— Cymbale, teraz twoja kolej — powiedział. Jego brat mruknął coś niewyraźnie, chociaż udało się innym wychwycić coś o "innym cymbale", "pustym czerepie" i "niskim współczynniku inteligencji". Irmo, nawet jeżeli to usłyszał, co było właściwie pewne, nie przejął się tym w ogóle. Najwyraźniej tego rodzaju docinki były u braci Fëanturi zupełnie normalne. Námo wygrzebał z papieru poduszkę i pościel o kwiecistym wzorze. Uniósł brwi.
— Dzięki, Estë... — Warknął, a Valiera zachichotała.
— Nie ma sprawy, wiedziałam, że będziesz przeszczęśliwy — powiedziała. Námo prychnął, a ona szturchnęła palcem swojego męża. — Bierz to — nakazała mu. Irmo z szerokim i zadowolonym z siebie wyszczerzem na twarzy chwycił szybko paczkę dla siebie. Wyciągnął z niej karteczkę.
— Co oznacza "talon na balon i wodę w proszku"? — Zapytał, wyglądając na dość zbitego z tropu, co rzadko się w jego przypadku zdarzało.
— To znaczy "Nie wiem co ci dać, więc możesz mnie oświecić teraz". Wtedy dam ci coś w zamian — odpowiedziała mu Vána. Irmo uniósł brwi, lekko się śmiejąc.
— No dobra, brzmi jak świetny plan. Czemu sam na to nie wpadłem...? — Zastanowił się, po czym machnął ręką. — Dobra, panie myśliwy, teraz ty — spojrzał na Valara.
Ulmo zmarszczył brwi, powstrzymując Oromëgo ręką od wzięcia prezentu dla siebie.
— Ej, nie pasuje mi tu coś — syknął, wpatrując się zmrużonymi oczami w pozostałe trzy paczki. — No bo patrzcie, jest nas czternaście razem. Myślałem wcześniej, że się myliłem w szybkich obliczeniach, ale tego jest piętnaście. Znaczy było. Zostały trzy zamiast dwóch — powiedział. Manwë uniósł brwi.
— O kurde, faktycznie.
— Myślicie, że bezpiecznie będzie otwierać tę jedną pozostałą? — Zapytała Varda, mordując jedną wzrokiem. Aulë wzruszył ramionami.
— Czemu nie? Melkor nie miałby najmniejszych szans tu wejść — przypomniał, a Elentári kiwnęła głową. Tylko Námo wyglądał na jakiegoś niezbyt chętnego do przyznania racji, ale nikt i tak nie zwracał na niego uwagi.
Oromë znalazł w swojej paczce kuszę z ilomaś strzałami. Nie wyglądał ani na zaskoczonego, ani też na zawiedzionego.
— Dzięki siostra — powiedział spokojnie, rzucając jej jednego pierniczka od siebie. Nessa wzruszyła ramionami.
— Nie ma sprawy, brat — odpowiedziała równie spokojnie jak on.
Ostatnią wiadomą paczką była ta dla Tulkasa. Valar otworzył ją i zaczął się śmiać.
— "Przepis na bimber z porzeczek" — przeczytał głośno i, przekrzykując głośny śmiech reszty, dodał. — Dzięki Irmo, wiedziałem, że można na ciebie liczyć.
— Jak zawsze stary — wydusił jakoś mimo wielkiej wesołości Lórien.
Kiedy wszyscy już uspokoili się na tyle, by móc dyskutować, Ulmo znów zabrał głos:
— To co robimy z tą ostatnią paczką? — Zapytał, wskazując na dość duże... coś... zawinięte w papier.
— Jak dla mnie to trochę tykająca bomba — przyznał Irmo. Nessa przewróciła oczami.
— Ojeju, ojeju. Zabieracie się za to jak pies do jeża — prychnęła i najzwyczajniej w świecie podeszła, rozrywając papier. Oczom zebranych ukazało się...
— No nie wierzę... Prezenty w prezencie — jęknął Irmo, który najwyraźniej chciał stąd jak najszybciej nawiać. W papier było zawinięte czternaście innych paczek i kartka. Nessa podniosła ją ze śniegu i przeczytała, mając w pewnych momentach nawet problem z odszyfrowaniem tak bardzo ozdobnego pisma.
— "Kilka prezentów również od bardzo drogich wam przyjaciół... przepraszamy, że nie wszyscy dos... dostali..." — Uniosła brwi. — Jakiś pomysł od kogo to? — Zapytała niepewnie. Aulë kiwnął głową.
— No ja mam pomysł. Być może od naszych Majarów — powiedział. Wszyscy popatrzyli na niego z lekkim zaskoczeniem.
— Ej, to jest możliwe — stwierdziła Varda po chwili, kiwając głową. Skoro Varda potwierdziła logikę tej tezy, nikt nie zamierzał się z nią spierać. Nessa rzuciła Manwëmu, Vardzie, Ulmowi, Oromëmu, Yavannie i Tulkasowi paczki przeznaczone dla nich, po resztę chciała sięgnąć, ale powstrzymał ją Námo.
— Zaczekaj — syknął do niej cicho. — Dawajcie, otwórzcie to najpierw — powiedział. Súlimo wzruszył ramionami i podobnie jak reszta otworzył. I wtedy zdarzyło się kilka rzeczy na raz.
Po pierwsze Manwë zaczął kaszleć, kiedy chmura mocno czarnego dymu wyleciała mu prosto na twarz. Wiadomo, Manwë. Ten od powietrza. Od czystego powietrza. On by się nawet azotem udusił, jakby miał okazję. Cofnął się kawałek z lekko załzawionymi oczami.
— To chyba jednak był Melkor — stwierdził po chwili.
Po drugie Varda wydała z siebie wściekły i jednocześnie zrozpaczony wrzask.
— ZABIJĘ TEGO KRETYNA! — Trzymała w rękach ogon swojej kotki. — ZABIJĘ GO, JAK ERU KOCHAM! MAM GDZIEŚ TO, ŻE NIE DA SIĘ ZABIĆ VALARA! JA DAM RADĘ!
Po trzecie Ulmo syknął lekko, miażdżąc w dłoni coś galaretopodobnego, co, najprawdopodobniej będąc za życia meduzą, chociaż ciężko stwierdzić po obecnym stanie, próbowało go poparzyć.
Po czwarte rozległ się, równie wściekły co ten wydany przez Vardę, krzyk Tulkasa.
— POPIERAM CIĘ, ZNAJDZIEMY GO I ZABIJEMY RAZEM! — Z jego ręki zwieszał się całkiem spory wąż, który aktualnie wybrał sobie za cel dłoń Valara. Mieśniak wyrwał go i zmiażdżył mu głowę, ale teraz jego ręka była cała poszarpana przez kły węża. — PRZEKLĘTY MELKOR, SKURWYSYN JEDEN PIERDOLONY! — Dodał.
Po piąte rozległ się płacz Yavanny, trzymającej w dłoni dwie całkiem spore gałęzie Telperionu i Laurelinu, do tego lekko zwęglone do połowy.
— Jak on mógł?! — Wydusiła z siebie wreszcie.
A po szóste...
— Ej, a co miał za zadanie kij? — Zapytał Oromë z zaciekawieniem, przyglądając się dziwnie wygiętemu kijowi. Po chwili wzruszył ramionami i go rzucił. — No, chyba jednak ja niczym nie oberwał- — ŁUP! "Kij" powrócił sam z siebie i trzasnął myśliwego prosto w głowę. Valar stracił równowagę i upadł na śnieg. Nie było mu zdecydowanie do śmiechu. — Melkor, żebyś zdechł, dziadygo — syknął przez zaciśnięte zęby i podniósł się z trudem z ziemi. Námo pokiwał głową z miną jasnowidza, zrzucając wcześniej kaptur z twarzy.
— A do diabła z nim — warknął Manwë. — Proponuję spalenie tego w kuźni u Aulëgo i tyle — dodał, wskazując na resztę.
— To ma sens — stwierdził Aulë. — Mikołajki chyba możemy uznać za zakończone — powiedział, rozglądając się po reszcie. Każde bez wyjątku kiwnęło głową.
— No to do zobaczenia później, na obławie na Melkora — pożegnał się Irmo, po czym wziął Estë za rękę i zaczął iść w stronę północy. Reszta Valarów także zaczęła się rozchodzić, planując jakąś zemstę na Władcy Ciemności.

*Owszem ludzie, wiem, że kotom nie należy zakładać obroży z dzwoneczkiem, spokojnie.

Wesołych Mikołajek, ewentualnie Annatarek. Mam nadzieję, że podobają Wam się Wasze prezenty c:

I dziękuję mojemu Zbawcy, który pomógł mi wymyślać to coś, co nazywa się specialem na Mikołajki, za ewentualne błędy natomiast bardzo pokornie przepraszam, ponieważ czytałam to w ramach korekty tylko raz i coś mogło się ostać 

Chat ValarówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz