Rozdział 4

372 22 201
                                    

Był wtorek

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Był wtorek.


Znów było zimno, choć nie aż tak jak ostatnio. Elena szła chodnikiem w rozpiętej kurtce, ale wciąż owinięta szalem i zmierzała w kierunku Katedry Nauk Społecznych. Umówili się z profesorem, to znaczy z Damonem — jak teraz miała się do niego zwracać — na konsultacje dwa razy w tygodniu. We wtorki i czwartki, zatem zgodnie z umową szła właśnie na jedną z nich. Planowała kupić po drodze kawę. Zastanawiała się, czy kupić ją tylko dla siebie, czy może też dla profesora, to znaczy dla Damona.

Pomyślała, że to mógłby być miły gest na zakopanie topora wojennego, ale gdy zatrzymała się w kawiarni i była już przy ladzie stwierdziła, że samo przejście z profesorem na „ty" jest wystarczająco krępujące i kupowanie mu kawy byłoby przesadą. Zwłaszcza, żę ich znajomość zaczęła się od niefortunnego flirtu. Mógłby sobie pomyśleć, że mu się podlizuje, albo znów, że z nim flirtuje, dlatego kupiła jedno latte tylko dla siebie i pognała w kierunku wiktoriańskiego budynku, w którym mieścił się gabinet profesora. To znaczy Damona.

To było trochę dziwne dla Eleny, zwracać się do niego w ten sposób, ale było też dla niej niesamowicie ekscytujące. Nigdy z żadnym wykładowcą nie była na ty, prócz Alaricka rzecz jasna, ale on był wpisany w jej życiorys, był jej ojcem, wiec to się nie liczyło.

Wdrapała się na czwarte piętro po schodach i zapukała znów — jak w ostatni czwartek — w ciemno-brązowe drzwi. Zupełnie tak samo, jak poprzednim razem, nikt jej zza drzwi nie odpowiedział. Sięgnęła do tylnej kieszeni jeansów i wyciągnęła telefon. Zerknęła na wyświetlacz, sądząc, że może coś pomyliła, ale była dokładnie siedemnasta. Wtorek. Tak się umawiali, ale... umawiali się też, że gdyby zdarzyło się, że profesora, to znaczy Damona, by tu nie zastała, ma wejść i poczekać, a drzwi miały być tym razem otwarte. Tak mówił. Że zostawi je otwarte.

Trochę ją to przerażało.

Niby jak to tak? Miała wejść? I co dalej? Poczekać? Czy umyć okna? — zadrwiła sama z siebie.

Niepewnie wyciągnęła rękę, ale nie chwyciła klamki. Stwierdziła, że zapuka raz jeszcze, a kiedy to zrobiła, wciąż zza drzwi nikt nie odpowiadał. Wtedy powoli położyła rękę na klamce. Była metalowa i zimna. Rozejrzała się szybko na lewo i prawo, bo czuła się jak złodziej, ale nie mogła się oprzeć.

Nacisnęła.

Drzwi otwarły się lekko, a jej oczom ukazał się ten sam widok co ostatniego czwartku. Sama w sumie nie wiedziała, niby czego innego miała się spodziewać, ale odetchnęła z ulgą, gdy znów zobaczyła kwadratowy pokój z kominkiem, dwoma sofami, stolikiem i biurkiem w prawym jego rogu. No i oknami. Tymi wielkimi, wielgaśnymi dwoma oknami.

Przekroczyła próg niepewnie, ale animuszu dodawała jej myśl, że przecież miała pozwolenie, więc nie miała się czego bać i weszła do środka już pewniejszym krokiem. Zamknęła za sobą drzwi, a potem szybko usiadła na sofie tam gdzie ostatnio. Torbę ze świeżo wydrukowanym, nowym skryptem, położyła obok siebie, a kubek z kawą na stoliku. Skrzyżowała dłonie na piersi i... czekała.

To czekanie było tak głupie, że sama się zastanawiała, co ona tu robi. Czuła się obserwowana, jakby w pokoju były zamontowane kamery, a profesor — znaczy się Damon — ją przez nie obserwował.

Za dużo filmów z Netflixa — pomyślała i zaśmiała się głupkowato. Jej śmiech przeciął ciszę i ucichł tak samo szybko, jak zabrzmiał.

Rozejrzała się wokoło, jakby faktycznie wypatrywała kamer, a potem zatrzymała wzrok na biblioteczce. Książki jako pierwsze przyciągnęły jej wzrok, to było wręcz naturalne w jej przypadku. Przygryzła palec i zerknęła na drzwi. Profesora, to znaczy, Damona wciąż nie było, więc... pomyślała, że może mogłaby, chociaż przyjrzeć się książkom?

Wstała i podeszła do półek. Zaczęła przeglądać tytuły. Niektóre były interesujące, a niektóre zupełnie nie. Większość była popularnonaukowa, ale były też takie, które z nauką miały mało wspólnego. Elena wiedziona ciekawością przesuwała się coraz to bardziej na prawo i czytała kolejne tytuły z przekrzywioną na prawo głową, aż natrafiła na tę z najbardziej wytartym grzbietem. Był tak zniszczony i dosłownie wyświechtany, że tytuł był zupełnie nieczytelny.

Musiał ją często czytać — pomyślała, a jej ciekawość się wzmogła i dosłownie paliła ją pod skórą.

Przystanęła.

Wyciągnęła rękę w stronę książki z wytartym grzbietem, ale zatrzymała ją wpół drogi. Cofnęła. Przygryzła znów zgięty wpół palec wskazujący i zastanowiła się krótko, czy powinna wyciągać książkę z półki. Ta jednak hipnotyzowała ją niczym profesor, znaczy się Damon, tymi swoimi niebieskimi oczami i ciekawość była silniejsza.

Szybkim ruchem, zanim zdecydowałaby się zrezygnować, wyciągnęła książkę i położyła sobie na drugiej ręce. Była stara, zniszczona, gruba i ciężka. Otwarła ją na stronie tytułowej.

„Przeminęło z wiatrem".

Oczy otwarły się jej szeroko. Czytał „Przeminęło z wiatrem"? — zapytała sama siebie w myślach i spojrzała na dedykację napisaną ładnym, kształtnym pismem.

Dla kochanego Damona...mama.

Damon tymczasem stał w drzwiach i obserwował zafascynowaną Elenę jego książkami i mało nie parsknął śmiechem, gdy widział, jak przygryzała palec skonfliktowana ze swoją ciekawością.

Polubił ją taką. Sprzeczną ze wszystkim, czego zazwyczaj szukał w kobiecie. Za tą dziewczęcą urodę, ubiór chuligana w wersji damskiej i tak po prostu, za ten jej niecny charakterek, który teraz widać było jak na obrazku, że niej aż emanował.

Pomyślał, że chętnie oglądałby ją częściej, taką niczego nieświadomą i zastanawiał się, jak sprawić, żeby ją tu na dłużej zatrzymywać, aniżeli na godzinę dwa razy w tygodniu, a potem szybko z tego zrezygnował. Nie miał prawa dziewczyny zmuszać do swojego towarzystwa tylko dlatego, że mu się spodobała. Nie mówiąc o tym, że nie miała mu się prawa podobać, ale był wobec tego bezsilny. Podobała mu się i tyle. Wcale przecież nie musiał jej tego okazywać.

— Ekhm — odchrząknął, a ona nabrała gwałtownie powietrza do płuc i prawie wpadła plecami na regał.

Szybko podniosła książkę do góry i prawie wrzuciła na półkę.

— Dzień dobry, yyyy to znaczy, cześć, albo.... jednak dzień dobry? — zaczęła plątać się w słowach.

— Może być cześć, a może być i dzień dobry, wszystko jedno, tobie zostawiam wybór — odpowiedział jej i wciąż wsparty o futrynę, uśmiechał się do niej, lub właściwie to śmiał z niej.

— Przepraszam, że dotykałam książek — wytłumaczyła mu się i odsunęła od regału.

— Nie są na wystawę, tylko do czytania — powiedział najzwyczajniej w świecie. — Nie jestem nietykalski — dodał, ale pożałował. To brzmiało dwuznacznie.

Zachichotała, a on to usłyszał i skarcił ją spojrzeniem.

— Wiem, mam nie drwić — wyrecytowała, udając jego ton głosu.

— Dokładnie! — potwierdził i mrugnął do niej okiem.

Odepchnął się od futryny.

I po co to było? To mrugnięcie? — znów skarcił się w myślach, idąc w kierunku biurka — Opanuj się człowieku. Ta dziewczyna robi ci wodę z mózgu! Ty stary pajacu.

Dla Eleny jednak wcale nie był starym pajacem. Wydał się w tej chwili taki bardzo ludzki i przystępny. Zupełnie nie taki, jakim go poznała w pubie i spodobał się jej taki jeszcze bardziej. Ten gburowaty był seksi, ale temu Diabłu w ludzkiej skórze, też niczego nie brakowało, zwłaszcza że znów stał przed nią ubrany cały na czarno, jak tamten gburowaty, tyle że wreszcie się uśmiechał. I to zadziornie!

EVER AFTEROpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz