Chapter 2 "Rusteze"

177 16 1
                                    

Dookoła słychać było wiwatujących i cieszących się ludzi, na niebie strzelały fajerwerki, a ja? Ja wracałem wściekły z podium mamrocząc pod nosem. Mechanicy pakujący samochody do przyczepy patrzyli się na mnie ze strachem jak kogoś paranoika. No, ale nikt mi nic nie powie, bo jestem przecież prawie mistrzem. No właśnie!

Ale nadal mogę to zmienić. W ciągu tygodnia mają się odbyć zawody w Californi na których rozstrzygnie się finał. Teraz tylko trzeba się dostać jak najszybciej do Californi i bajerować Dinoco! 

Doszedłem do miejsca w którym stała przyczepa i chciałem się o nią oprzeć ale omal się nie przewróciłem, kiedy okazało się, że jej tam nie ma. Na miejscu stał tylko czerwony tir z logiem Rust-eze. Teraz mocno zacząłem się zastanawiać co Maniek z nią zrobił. Zdenerwowany podszedłem do okna i zajrzałem do środka. Co robił mój kochany przewoźnik? Siedział w najlepsze słuchając radia, popijając przy okazji Coca Colę z puszki. Zapukałem w szybę, na co on prawie się zachłysnął. Dopiero kiedy zobaczył mnie, odstawił puszkę i wyskoczył z kabiny. 

- Szefie! - Przywitał się jak zwykle uśmiechnięty. - Ale szef dał dzisiaj pokaz! - Dodał na co wywróciłem oczami.

Czy dzisiaj wszyscy muszą mi o tym przypominać? Mam okropną ochotę czasami rzucić to wszystko w cholerę i zrobić sobie przerwę, ale sezon to sezon. Nie mogę go przerwać, chociaż przynajmniej teraz został już tylko jeden wyścig do końca. Nie mam na myśli tego, że nie lubię tego co robię, a wręcz przeciwnie. Kocham samochody, szybką jazdę i wyścigi, ale czasami nadmiar stresu i frustracji jest nie do zniesienia. Ale na szczęście tak jak już wspominałem, to już ostatni wyścig.

- Nie chce o tym rozmawiać - Powiedziałem, chcąc szybko zmienić temat. - Gdzie przyczepa i Chevrolet?

- Odstawiłam do przyczepy sponsora - Powiedział spokojnie i dodał po chwili. - Masz dzisiaj występ.

- Nie - Omal nie krzyknąłem ze strachu i zmęczenia. - Nie, nie, nie, nie, nie!

Absolutnie o tym zapomniałem. Kontrakt obejmował nie tylko reklamę, ale także występy na żywo. W moim przypadku widownią byli starzy ludzie z jeszcze starszymi samochodami. 

- Jednak tak szefie! - Roześmiał się widząc moją reakcję. Spoglądając na mnie z góry, poklepał mnie po plecach i wspiął się z powrotem do kabiny po Colę. 

Właśnie, z góry. Cóż niestety w mojej ekipie jestem najniższy. Mam zaledwie 179 wzrostu i nie żebym szczególnie jakoś na to narzekał, ale przy Mańku czuję się jak dziecko. Jest ode mnie wyższy o jakieś piętnaście centymetrów.

- Szefie to już! - Zawołał do mnie Maniek, wyskakując z kabiny.

Westchnąłem i wywróciłem oczami.

- Nienawidzę tych starych zardzewiałych gratów i dziadów które w nich jeżdżą - Warknąłem, nie zwracając uwagi na to, że w tym momencie ich obrażam. - Robią mi złą opinię.

- Ale to dzięki nim szef się wybił - Powiedział lekko zszokowany, chyba przyzwyczajony do moich odzywek Marian.- Nie zapominaj o kontrakcie - Dodał biorąc kolejny łyk napoju.

- Nie przypominaj mi o tym - Mruknąłem.

W końcu po wyścigu w Californii złapię porządnego sponsora czyli Dinoco. Trochę jest mi szkoda, kiedy o tym myślę. Głównie ze względu na Mańka - W pewnym sensie to jemu zawdzięczam to, że tutaj jestem. Oprócz tego mimo mojego charakteru wytrzymał ze mną i nadal mnie dobrze traktował. Prawie jak syna.

Ale teraz nie czas na smutki bo muszę się dostać niezauważony na scenę i wygłosić jakąś mowę. Nagle wpadł mi do głowy pewien pomysł.

- Życz mi szczęścia - mruknąłem na odchodne do Mańka. - I idź już lepiej doczep tira i odpalaj silnik.

- Po co szczęścia? - zapytał zdezorientowany Maniek, ale posłuchał mnie i odszedł za namiot.

Wślizgnąłem się po cichu do namiotu i ukryłem się za jedną z nich kartonowych podobizn. Ostrożnie wyjrzałem zza kartonu, sprawdzając czy nikt mnie nie zobaczył. Na szczęście, wszyscy byli zwróceni w stronę Cześka i Wieśka - moich sponsorów. Delikatnie podniosłem karton do góry i powoli zacząłem posuwać się dookoła ludzi, kierując się w stronę sceny. Im bliżej byłem sceny, tym bardziej ten pomysł wydawał mi genialny. Na moment, jednak straciłem czujność i poczułem, że kartonowa podobizna wypada mi z rąk.

- Cholera. - Syknąłem zaserwowany, kiedy karton upadł na ziemię i wywołał niemałe zamieszanie.

- O, jest nasz prawie mistrz! - Usłyszałem donośny krzyk sponsorów i w tym momencie wszystkie oczy zwróciły się na mnie. Po chwili widownia wybuchnęła gromkim śmiechem.

Spojrzałem z wyrzutem na sponsorów, jednak oni tylko zaprosili mnie ruchem ręki na scenę nadal się śmiejąc. Starając się zachować spokój, zacząłem przeciskać się przez tłum. 

- Panie McQueen! - Zatrzymał mnie nagle jeden z dziadków. Odwróciłem się i zobaczyłem przed sobą niskiego człowieka ubranego w starą zieloną flanelowa koszulę, bez jednego zęba na przedzie. Z trudem powstrzymywałem się, żeby się nie odwrócić, bo jego widok był co najmniej odrażający. - Ja jestem Pana wielkim fanem!

- Dziękuję e.. - Spojrzałem z powrotem na niego i zobaczyłem plakietkę z imieniem - Fred, tak dziękuję.

Zrobiłem sztuczny uśmiech i czym prędzej ruszyłem dalej, byle by się dostać na scenę. Kiedy tam w końcu dotarłem, stanąłem między Cześkiem i Wieśkiem i spojrzałem na widownię. 

- Świetny wyścig - Powiedział do mnie Czesław - teraz jeszcze tylko trzeba Chevroletowi reflektory zamontować.

- Chcesz powiedzieć że nie ma reflektorów? - Od razu zapytał go Wiesław. Przewróciłem oczami i dalej wysłuchiwałem ich za iście ciekawej rozmowy. Jako moi sponsorzy, obydwoje doskonale wiedzieli jak wygląda mój samochód, ale pozwoliłem im dalej kontynuować tę rozmowę.   

- Chce i mówię - Zaśmiał się. 

- Ale Panowie, nie potrzeba mi reflektorów bo na torze jest zawsze jasno - Powiedziałem ze znużeniem.

- Powiedziała babcia i wpadła pod kapcia - Zaśmiał się Wiesław, a razem z nim cała widownia. 

- Panie i Panowie - Krzyknęli podstawiając mi mikrofon pod nos. - Przed Państwem Zygzak McQueen!

Westchnąłem i zacząłem mówić:

- Ekipa z Zadoluksu w sztyfcie z kulką zrobiła dziś dobrą robotę, wystarczy kropla - I bardzo dużo szczęścia, dopowiedziałem w myślach. - I każdy błotnik może lśnić! - powiedziałem z udawanym przekonaniem w głosie, a na twarzy starałem się przybrać jak najbardziej prawdziwy uśmiech.  

- Jesteś genialny - Powiedział z entuzjazmem Czesiek. Tak, na pewno. Powoli zacząłem się już wycofywać w stronę naczepy. 

- W przyszłym sezonie też będziemy Cię sponsorować! - Dodał z identycznym entuzjazmem Wiesiek. 

Wycofywałem się dalej, póki nie poczułem za sobą samochodu. Usiadłem na czerwonej masce i jedną ręką sięgnąłem do mechanizmu zamykającego drzwi. Odnalazłem odpowiedni guzik i wcisnąłem go.  

- Nie jedź jak mój brat! - Usłyszałem jeszcze ich krzyki - Ani ja..

Wypowiedź urwała się w połowie przez zamknięcie klapy. Poczułem szarpnięcie, na znak że nareszcie ruszyliśmy. 

- Żebyś się nie zdziwił - Mruknąłem jeszcze i osunąłem się na podłogę. 

- To jak? California nadchodzimy? - Nagle zapytał mnie Marian przez radio. Mimowolnie uśmiechnąłem się, pozwalając sobie na poprawę humoru. 

- Dinoco, Nadchodzimy!

Hejka
To jest drugi rodział tej książki i mam nadzieję że się spodoba:)
Tak wogóle to chwała Tym którzy to W ogóle czytają :))

Z góry uprzedzam że tekst może się różnić od tego w filmie bo oglądam po angielsku;))

Find Yoursefl - Cars Pixar AUOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz