W jej domu panował wielki chaos.
Nie posprzątała. Nie spodziewała się wizyty, a teraz została jej chwila, żeby ogarnąć salon. Żeby ogarnąć siebie.
Zbiera wszystkie porozrzucane ubrania i wrzuca je na łóżko do sypialni - i zamyka drzwi. Puszki i opakowania po słodyczach zgarnia w pierwszą reklamówkę, jaką znajduje pod ręką. Włącza telewizor i zostawia niezłożony koc, żeby nie wydało się, że dopiero co wstała.
- Kurde. Kurde, kurde.
Słyszy dzwonek do drzwi i zaczyna panikować, ale wie, że nie ma dużo czasu.
Zdążyła tylko przepłukać usta miętowym płynem.
- Hej! - wita się ze swoim chłopakiem. - Wejdź.
Zamyka za nim drzwi i uderza się otwartą dłonią w czoło. Zakłada dłonie na biodra i idzie za nim, starając się zweryfikować, czy ocenia ją za bałagan.
- Zaparzyłam nam kawy.
On się uśmiecha. Mówi, że już pił, a jej rzednie mina.
W nerwach zaczyna łapać się za kieszenie i szukać zapalniczki. Widzi ją na blacie w kuchni i szybko do niej dobiega.
- Nie przeszkodzi ci, jeśli zapalę?
On sam pali, ale dużo mniej niż ona. Kiedy wie, że ma gdzieś iść, odpuszcza sobie, żeby nie przynieść za sobą nieprzyjemnego zapachu. Ona o to nie dba.
- Mam gorszy czas - tłumaczy. Wbija wzrok w ziemię i mija go, żeby usiąść na kanapie. Opiera głowę na dłoni i czuje, że powoli zaczyna puszczać jej zapora. - W sensie... No, wiesz... Przepraszam, że nie dzwoniłam.
- Hope...
Siada obok niej, ale zachowuje przy tym dziwny dystans.
- Wiem, że jest ci ciężko. Masz depresję, wiesz o tym?
Zazwyczaj się o to z nim kłóci, ale kac nie daje jej tej możliwości. Kiwa tylko głową.
- Dopiero wyszłaś ze szpitala.
Wydmuchuje z ust dym i drapie się po głowie. Dalej wpatruje się w panele.
- Coś ci się posypało i nie pomogę ci tego pozbierać, bo mnie odsuwasz - wyznaje. - Nie dzwonisz, a kiedy ja dzwonię, nie odbierasz. Wiem, że nie śpisz. Siedzisz przed telefonem i czekasz aż przestanie wibrować. Jaki w tym sens?
Wzrusza ramionami.
- Hope, przyszedłem bo... bo powoli wariuje - mówi pod nosem, bardzo cicho. - To ty masz problem, a czuję co najmniej połowę tego ciężaru. Wciąż myślę czy żyjesz, a mieszkam zbyt daleko, żeby codziennie cię sprawdzać.
- Obiecałeś, że tym razem nam wyjdzie - szepcze dziewczyna. Kręci głową i przez ułamek sekundy patrzy mu w oczy. - Pisaliśmy codziennie, a ty codziennie obiecywałeś że ze mną będziesz. Choćby nie wiem co.
- Nie mam już siły, Hope.
- T y nie masz siły - mówi to prześmiewczo. Nieco ironicznie. I znów zaciąga się papierosem. - Ja przy tobie byłam. Nawet jak sama nie miałam siły.
- Wiem, Hope. Wiem.
- Złamiesz obietnicę?
Chłopak wzdycha. Opada na kanapę i chowa twarz w dłonie.
- Musiałbyś mi w takim razie obiecać, że już nigdy nie wrócisz, bo wtedy bym ci wybaczyła. A to niewybaczalne.
- Nie chcę odejść - mówi. - Ale nie wiem, jak mam ci pomóc.
Hope wstaje. Odpala kolejnego papierosa, choć nie skończyła jeszcze poprzedniego.
- Wiesz jak to jest, Adam? - pyta. - To jest jakby ktoś codziennie pociągał za sznurki w twojej głowie. I kazał ci się usunąć, bo wmawia ci, że wszystkim będzie bez ciebie lepiej. I usuwasz się. Żyjesz we własnym cieniu, nie chce ci się nawet odsłonić rolet. - Drży jej głos. - I tak. Robię to wszystko. Patrzę na telefon i czekam skulona aż przestaniesz dzwonić. Przepraszam, że nie wiem co powiedzieć, kiedy tego ode mnie oczekujesz.
- Chciałem, żebyś powiedziała cokolwiek.
- Czasami nawet "cokolwiek" to za dużo, Adam.
Popiół spada na dywan. Na szczęście go nie przypala.
- Nie wybrałam sobie tego.
- Wiem.
- I nie pasuje mi, że w tym wszystkim tak bardzo mi na tobie zależy. Bo muszę się sama porozstawiać po kontach, żebyś nie brał mnie za wariatkę kiedy nie odpisuję ci na wiadomości.
Zauważa, że zaczyna podnosić głos. Dlatego robi chwilę przerwy.
Podchodzi do blatu i wylewa obie kawy do zlewu.
- Dlatego może będzie ci lżej, jeśli odejdę.
- Nie odchodzisz dla mnie, tylko dla siebie! - Kubki wpadają do zlewu, tłukąc się. To jej ulubiony, ten niebieski we wzorki świąteczne. - Masz mnie dość. Po prostu spisałeś mnie na starty.
- Nieprawda...
- Albo jest ktoś inny.
- Hope.
- Dlaczego to przytrafia się mnie?! - krzyczy. Łapie się za głowę i zaczyna chodzić po salonie. Po drodze kopie swoje buty. - Nie wiem, jak mam dalej żyć. Ja już przeżyłam to co miałam przeżyć. Powinnam zniknąć.
- Nie, Hope, nie powinnaś.
- Powinnam. - Na jej policzkach pojawiają się łzy. Kiwa głową, samą siebie uświadamiając, że to na pewno prawda. Że rzeczywiście powinna.
Adam podchodzi do niej i choć ona się odsuwa, nie rezygnuje.
- Nie wybaczyłbym sobie, gdybym wyszedł zostawiając cię w takim stanie.
- Więc nie wychodź - błaga. Opiera się czołem o jego tors i pozwala się przytulić. Tak bardzo brakowało jej bliskości.
- Posłuchaj mnie, okej? To jeszcze nie koniec. Naprawdę. Teraz masz wrażenie, że świat cię nienawidzi. To nieprawda. Słyszysz? - Odsuwa ją i spogląda jej prosto w oczy. Dłonie trzyma na jej policzkach i wyciera jej coraz nowsze łzy. - Będziesz szczęśliwa. Potrzebujesz jeszcze czasu, ale pozbierasz się w całość i wyjdziesz z tego domu. Poznasz chłopaka, który cię pokocha, a po drodze spotkasz pewnie kilku innych podobnych do mnie. Dupków, czy jak wolisz to nazwać. Założysz rodzinę, tak jak zawsze chciałaś. Właśnie, że tak. Nie kręć głową. Wiesz, że będziesz dobrą matką - zapewnia. - I będziesz miała duży dom z kwiatami, gdzieś daleko stąd. I podziękujesz mi, że pokochasz kogoś inną miłością niż tą, którą kochasz mnie. To będzie coś większego.
- Adam...
- To będzie jak fajerwerki. I w końcu ci się uda.
Znów opada na jego tors. Nie wierzy w ani jedno słowo. Nie widzi się w wizji, którą jej przedstawił.
- Nie odchodź - prosi. - Proszę cię, nie zostawiaj mnie.
Całuje ją w czoło, długo i czule. Już nie krzyczy, nie błaga. Czuje, jak ulatuje z niej cała siła, kiedy widzi, że naciska klamkę.
Posyła jej ten uśmiech. I gdyby nie ten uśmiech, pewnie jakoś by to zniosła.
CZYTASZ
kawa i papierosy
Cerita Pendek7 opowiadań - 7 osób z różnymi poglądami i problemami. wszystkie rozmowy odbywają się przy kawie i papierosach. inspirowane filmem "kawa i papierosy" (2003)