3. - Nie w porę

124 16 1
                                    

Informacje płynęły wartkim strumieniem. Cobblepot opowiedział o wszystkim, każdej błachej sytuacji, nie skąpił szczegółów ani nazwisk. Cyntia odwołała dwie wizyty aby wysłuchać opowieści. Nie musiała zadawać pytań, a dowiedziała się aż nadto; o jego ustawionym zabójstwie, o usługiwaniu jako chłopiec od parasola, o przekrętach, zatargach, romansach, przemocy, o Gordonie, umowie z don Falconem, byciu kapusiem. Cyntia wiedziała dużo. Nie była pewna ile z tego było czystą prawdą, a ile zwykłym koloryzowaniem.

Po skończonej sesji Oswald Cobblepot stwierdził, że czuje się dobrze i wyszedł nie mówiąc nic wiecej.

Siedziała teraz zdezorientowana w fotelu i pisała w notatniku tak szybko na ile była w stanie. Bazgrała na kolanie krzywe litery, których części potem z pewnością nie rozczyta. Zapisywała wszystko co tylko pamiętała z rozmowy, a kiedy już skończyła wydawało jej się jakby nadal coś pominęła.

Albo gość jest patologicznym kłamcą, albo rzeczywiście wplątał się w piekło.

Cobblepot przyszedł kilka dni potem kolejny raz. Znów zawitał do gabinetu podczas przerwy na lunch. Cyntia właśnie wyszła do baru na przeciwko poradni. Wracając wstąpiła do Dan, podrzuciła jej bajgla i kawę, wymieniły kilka zdań po czym Cyntia z na wpół zjedzonym lunchem wróciła do gabinetu. Nie zamykała drzwi jak wychodziła, bo nie było nigdy takiej potrzeby. W budynku był personel, a kartki wywieszone przy wejściu wyraźnie informowały o przerwie.

Cyntia nacisnęła klamkę łokciem. W jednej ręce trzymając nadgryzionego bajgla, w drugiej końcówkę kawy. Pchnęła drzwi barkiem i stanęła w progu. Gwałtownie wstrzymała oddech; miała wrażenie jakby jej serce nagle się zatrzymało, a po chwili zabiło kilka razy szybciej niż powinno. Na kanapie w jej gabinecie siedział Oswald Cobblepot w tej samej pozycji co ostatnio, z dłońmi na kolanach i uśmiechał się.
- Chyba nie masz mi za złe, że wszedłem żeby zaczekać. - zamrugał kilka razy, ale nie otrzymał odpowiedzi więc rozejrzał się ostentacyjnie. - Naprawdę masz tu ładnie... Widzisz, okazało się, że rozmowa z kimś, kto cię rozumie jest bardzo pomocna.
Cyntia tak samo jak ostatnio podeszła powoli do fotela i usiadła.
- Sprawy ostatnio idą bardzo dobrze. Powiedziałbym, że wspaniale. Widzę szansę, dużą szansę...
- Psychoterapeutka już wróciła. - rzeczywiście jedna z terapeutek pojawiła się wczoraj w pracy w świetnym humorze po długim urlopie.
- Nie polecają zmieniać lekarzy. - Cobblepot zacmokał i pokręcił głową. - Tym razem poważnie potrzebuję porady lekarskiej. Chodzi o ptaki.
Mimo wpojonej zasady "nie dziwić się niczemu" Cyntia uniosła brwi.
- O ptaki?
- O kurczaki dokładnie. Widzisz, mam... przyjaciela, który ostatnio mocno się nimi interesuje. Opieką nad nimi. Nie jest już młody. Twierdzi, że to odgania stres. - posłał jej spojrzenie jakby oczekiwał od niej jakiegoś komentarza.
- Coż... - Cyntię zbiło z tropu nieme pytanie. Wygląda jakby oczekiwał diagnozy, ale równie dobrze mógł też czekać na gwiazdkę z nieba. Co ona ma mu powiedzieć? Raczej ciężko skomentować fakt, że znajomy Cobblepota lubi kurczaki. Westchnęła, pobłądziła jeszcze trochę wzrokiem i kiedy znowu spojrzała na niego cisza zdecydowanie trwała już zbyt długo. - Niektórzy rzeczywiście troska o zwierzę może łagodzić stres...
- Pytanie brzmi, czy to możliwe, że mięknie na starość?
- Nie mam pojęcia, nie mogę stawiać diagnozy na podstawie tak niewielu informacji, dodatkowo nawet nie znając twojego przyjaciela. - starała się jak mogła. Chciała grzecznie zamknąć temat, który i tak nie miał sensu.
Cobblepot zaśmiał się i machnął ręką.
- No trudno, nieistotne. Takie tylko pytanko... - jego twarz stężała wyrażając teraz lekko naciągany żal i współczucie. - Muszę poradzić się w jeszcze jednej sprawie. Chodzi o moją matkę...

Cyntia przyjęła do swojego gabinetu Oswalda Cobblepota jeszcze trzy razy. Przychodził co kilka dni zawsze w porze lunchu. Zaczęło robić się to rutyną na tyle, że na trzeciej sesji pozwolił jej notować. Jednak nawet jeśli stwierdziła u niego różne, lżejsze czy też mocniejsze zaburzenia, z każdą jego wizytą zaczynała coraz bardziej wierzyć w to co mówi. Po pierwszej wizycie uznała go za kogoś nadającego się tylko ma bajkopisarza. Ale wszystko co powiedział jej o Arkham sprawdziło się, po niewielkim rozeznaniu doszła także do wniosku, że ani jedna wymieniona osoba nie była zmyślona. Cyntia zaczynała uświadamiać sobie jak dużo wie o jakich ludziach. Nigdy nie pisała się na takie coś. Nigdy nie chciała spowiadać nikogo ze zbrodni całego półświatka. Nawet nie była terapeutą! Jak bardzo żałosne było jej położenie, jak wielu osób tajemnice znała. Obawiała się o siebie.

Minęły cztery dni od ostatniej wizyty Cobblepota i Cyntia oczekiwała zobaczyć go już w krótce. Wejdzie do gabinetu i ujrzy go siedzącego na swoim miejscu z rękami na kolanach. Jednak on nie pojawił się.

Cyntia przekręciła klucz w zamku i pchnęła drzwi gabinetu. Dzisiejszy poranek był nieco mglisty więc lekko spóźniła się jadąc wolniej niż zwykle. Przekroczyła próg, ogarnęła wzrokiem pomieszczenie i aż podskoczyła ze strachu kiedy spojrzała na swój fotel.

Czy to już? Egzekucja odbędzie się tak szybko?

"Potrzebuję psychologa" pomyślała Cyntia i nogi lekko ugięły się pod nią. Miała ochotę krzyczeć, uciekać, błagać o litość, a jedyne co robiła to stała prawie nie oddychając i gapiła się na mężczyznę w fotelu. Czytał jedną z książek z biblioteczki obok. Założył luźno nogę na nogę. Nie podniósł na nią wzroku, nawet nie drgnął kiedy weszła.

Cyntia odzyskała oddech i teraz głęboko wdychała i wydychała powietrze. Mężczyzna nie zwracał na nią uwagi. Nie miała pojęcia co ma zrobić. Biec? Płakać? Ustawić się do egzekucji na kolanach, tyłem i z workiem na głowie?

Przyjrzała się mu raz jeszcze. Wyglądał jak szkielet w czarnym garniturze. Zamrugała kilka razy aby upewnić się rzeczywiście istnieje, a potem spojrzał na nią. Szeroko otwartymi oczami. Jego jeden kącik ust drgnął do góry.

- Zabawne, - wskazał na książkę "Patologie psychiczne w życiu społecznym" i wstał. - zdiagnozowałem u siebie kilka.

Cyntia wrosła w podłogę. Przeklinała, prosiła, przekonywała siebie żeby ruszyć się teraz, bo zaraz może być za późno.

- Victor Zsasz, przyjemność po mojej stronie pani doktor. - powoli poruszał się w jej kierunku, nie wydając nawet najmniejszego odgłosu, jakby stał w miejscu. - Don Falcone chce Cię żywą, więc grzecznie do niego pójdziesz.

Stał metr od niej i wskazywał drzwi gestem jakim zwykle robi to lokaj. Cyntia nie odezwała się. Chcą ją żywą. Żywą. Żywą, nie martwą. Zrobiła pierwszy chwiejny krok, zawahała się sekundę, i przeszła przez próg. Zaraz za nią jak cień podążył Victor Zsasz.

Zsasz || Gotham FanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz