4. - Niesprzyjające okoliczności

117 15 0
                                    

Jechali w ciszy czarnym, drogim samochodem z przyciemnianymi szybami. Kierowca był odgrodzony jedną z nich, także ciemną.

Cyntia siedziała wciśnięta w prawy róg pojazdu opierając się o jego zablokowane drzwi. Uspoķoiła już bicie serca, oddech też stał się w miarę równy. Chcą ją żywą, może nie będzie tak źle. Zsasz rozsiadł się na drugim końcu auta i mogła zachować od niego możliwe komfortową odległość.

W samochodzie przez ciemne szyby wpadało niewiele światła, a te promienie które przedostawały się do wnętrza były niebieskie i tłumiły każdy inny kolor.

Cyntia nie wiedziała gdzie podziać wzrok. Głównie wpatrywała się w fotel przed sobą albo swoje dłonie, od czasu do czasu zerkała tylko na Victora Zsasza. Bawił się bronią. Przewracał pistolet w dłoniach, rozkładał go na części, potem składał z powrotem, wyjmował magazynek, a następnie szybko wsuwał go na miejsce. Cyntia czułaby się pewniej gdyby kierowca nie znajdował się za szybą.

Broń kliknęła, była naładowana. To wyrwało ją z rozmyślań, i obserwacji swoich splecionych dłoni. Podskoczyła na fotelu i nabrała głośno powietrza.

Zsasz spojrzał na nią spod jednej uniesionej brwi, ale nic nie powiedział. Nadal ją obserwując wyjął nabój i schował do kieszeni marynarki, a potem wrócił do rozbrajania pistoletu na nowo.

Kiedy na miejscu kierowca otworzył jej drzwi o mało przez nie nie wypadła. Musiał podać jej rękę żeby złapała równowagę. Victor wysiadł raźno z drugiej strony i trzasnął drzwiami odchodząc od nich. Demonstracyjne zaczerpnął powietrza obchodząc samochód. Skinął głową na kierowcę, on odpowiedział skinięciem i wrócił do pojazdu. Zsasz podszedł bliżej niej, wciąż jednak zachowując spory odstęp. I tak by nie uciekła. Nie miała gdzie, z pistoletu trafiłby ją bez problemu.

- Panie przodem. - wskazał wzrokiem chodnik prowadzący do głównego wejścia rezydencji lekko unosząc brwi. Nawet jeśli mało prawdopodobne było że Cyntia spróbuje zbiec, warto było mieć sytuację pod kontrolą.

Ruszyła z miejsca ociężale i szła pierwsza. Nie oglądając się. Usłyszała odjeżdżające auto i czuła uważny wzrok na swoich plecach.

Dom był duży, ozdobny, budzący respekt. Ale nawet z otaczającą go zielenią pozostawał ponury. Ktoś otworzył jedno skrzydło drzwi wejściowych kiedy byli już blisko. W połowie schodów Cyntia zgubiła wzrok z pleców. Zsasz dogonił ją przeskakując po dwa stopnie i stanął w progu.
- W gabinecie. - mężczyzna nadal trzymający drzwi szepnął.

Teraz Victor szedł szybko obok Cyntii i narzucał tempo. Otworzył jedne z drzwi na koncu korytarza i wpuścił ją pierwszą, potem sam wślizgnął się do środka zamykając szczelnie gabinet.

Za masywnym biurkiem siedział oparty o wygodny fotel sam Carmine Falcon. Wstał kiedy tylko Cyntia podeszła nieco bliżej. Obszedł biurko i uśmiechnął się rozkładając ręce. Jego uśmiech nie był wesoły, raczej lekko dobrotliwy, budzący respekt, jakby witał dawno niewidzanego członka rodziny i cieszył się z tego, ale jednocześnie miał mu za złe, że nie dzwonił przez cały ten czas.

- Witaj, moje dziecko! - położył Cyntii dłonie na ramionach, po czym jedną z nich wskazał na drugi fotel na przeciwko biurķa. - Usiądź proszę.

Sam zajął z powrotem swoje miejsce.

Nie dawał Cyntii powodów do obawy o życie. Nie widać było żadnych oznak złości. Czuła się dziwnie komfortowo siedząc w fotelu w oko w oko z don Falconem. Mimo, że była lekko spięta, to wewnętrznie wiedziała, lub miała wielką nadzieję, że jest bezpieczna. Na razie.

- Dziękuję. - usadowiła się głębiej w fotelu.
- Domyślasz się pewnie dlaczego kazałem cię tu przeprowadzić. Mam nadzieję, że podróż była przyjemna. - "Niezwykle", pomyślała. - Musimy omówić pewne sprawy i oczekuję, że nie stworzą one więcej kłopotów niż dotychczas.

Cyntia machnalnie skinęła głowa. "Wszystko będzie dobrze. Będziesz miała co opowiadać wnukom"

Carmine spojrzał na stojącego przy drzwiach Zsasza, który wyłapał jego spojrzenie.

- Możesz nas zostawić, Victorze. - Falcone każde zdanie wypowiadał nie dając szansy na sprzeciw.

Victor przeniósł wzrok z mężczyzny na Cyntię, i jeszcze raz na niego, wypuścił powietrze i wyszedł ociągając zamknięcie drzwi.

Dopiero kiedy byli sami, Falcone kontynuował.
- Obie strony znalazły się w niesprzyjającej sytuacji. Wierzę, że jesteś mądrą dziewczyną i rozumiesz, że nie możesz odejść w takich okolicznościach. - Carmine już nie uśmiechał się, ale mówił spokojnie. Patrzył Cyntii w oczy przez cały czas, musiał zobaczyć, że zrozumiała. - Jedno słowo i Victor mógłby usunąć problem. Oczywiście takie rozwiązanie nie byłoby najlepsze dla ciebie.

Cyntia poczuła jak truchleje. Przypomniała sobie mężczyznę bawiącego się bronią w drodze tutaj. Każdy skrawek jej ciała zastygł w miejscu. Przestała czuć się bezpiecznie, przez chwilę przestała czuć w ogóle.

Falcone wstał z fotela i podszedł do niej. Miała ochotę także wstać, ale nie była na siłach.

- Oswald prosił mnie jednak o litość nad tobą. Opowiedział mi o tobie. Chwalił. - nachylił się nad nią lekko jakby chciał się jej lepiej przyjrzeć. - Twierdzi, że jesteś dobrą terapeutką, a jak dotąd jeszcze nie zawiódł mnie fałszywymi informacjami...
"Patopsychologiem!", poprawiła go automatycznie w myślach, ale nie miała odwagi powiedzieć tego na głos.
Falcone wyprostował się i dotknął biurka opuszkami palców.
- Mam dla ciebie propozycję. Możesz oczywiście ją odrzucić i wybrać śmierć. - jego twarz znowu złagodniała. - Zostaniesz tutaj. - machnął ręką wskazując przestrzeń dookoła. - Będziesz służyć fachową pomocą. W zamian ja utrzymam cię przy życiu i zapewnię bezpieczeństwo. Plotki się roznoszą, a osoby mi wrogie tylko czekają na takie źródło informacji jak ty. To niebezpieczna waluta, o wiele niebezpieczniejsza niż pieniądze.

Umysł Cyntii pracował na pełnych obrotach. Zostanie. Jasne, że tak. Pośród morderców, socjopatów, psychopatów, marginesu społecznego, mafii i nie wiadomo czego jeszcze. Będzie terapeutką, którą nie jest i będzie wysłuchiwać historii o torturach i zabójstwach. Ale będzie bezpieczna. Nie chciała z początku przyjąć do sobie swojej sytuacji, ale Carmine Falcone ma rację. Ludzie plotkują, a ona wiedziała dużo. Może albo zginąć za te informacje, albo zostać i zagłębiać się w nie jeszcze bardziej. Odpowiedź wbrew pozorom była prosta. Cyntia bała się śmierci.

- Z czasem mam nadzieję staniesz się częścią rodziny, i wtedy musisz pamiętać, że dla rodziny robi się wszystko. Decyzja należy do ciebie.

Przez długi czas pomieszczenie wypełniała cisza. Falcone wyraźnie czekał, ale nie pośpieszał jej. Cyntia za to znała już odpowiedź, ale nie mogła przejść jej przez gardło.

Za oknem zaćwierkał ptak.

- Tak - wychrypiała. Zaschło jej w ustach. - Zgadzam się.

Zsasz || Gotham FanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz