VII

195 10 1
                                    

- Dziadzia nie jest taki fajny, jak go sobie wymarzyłam. - powiedziała smutno Soo.

- A jak go sobie wyobrażałaś słońce? - zapytała delikatnie Dahyun.

- Że będzie taki... No fajny i miły.

- Może po prostu się zestresował? - próbowała pocieszyć dziewczynkę, choć wiedziała, że mężczyzna wcale nie robił dobrego wrażenia.

- Może tak. - wzruszyła ramionami i poszła się dalej bawić, a po dwóch godzinach mężczyźni wrócili do domu.

- Słońce, chcesz pomóc mi robić kolację? - zaproponowała dziewczynce, gdyż zbliżała się ta pora, a jak na razie wolała trzymać małą blisko siebie lub jej taty, niż żeby miała ieć kontakt ze starym Jeonem.

- Tak, a co będziemy robić?

- Cześć. - Jungkook objął kobietę od tyłu, dając jej całusa, gdy pojawił się za nią.

- Hej, jak było? I co chcesz na kolację, bo będziemy robić z Soo - przytuliła go na przywitanie.

- W porządku i naprawdę mi to obojętnie.

- To Soo, słońce, ty decyduj co jemy - spojrzała na malutką.

- Pizzę!

- To zrobimy taka pyszną domową pizzę w takim razie. - uśmiechnęła się kobieta, biorąc dziewczynkę do kuchni.

- Dobra!

- Ja idę zrobić opłaty, przyjdę na obiad - poinformował Jungkook, znikając na piętrze.

- No dobrze. To chodź słońce. Zagnieciemy ciasto.

Na piętrze młody lekarz patrzył z przerażeniem na rachunki, a potem zamówił jeszcze drogie leki i butle z tlenem, potrzebne jego córce, po czym westchnął i ruszył do kuchni.

- Chcesz nam troszkę pomóc? - zapytała Kim, widząc go w kuchni, kiedy kroiła paprykę, co chwila zerkając na Soo, która tarła ser, czy wszystko w porządku i nic sobie nie zrobiła w trakcie.

- Świetnie sobie radzicie. - wyjął szklankę i lód, po czym poszedł do barku, wyciągając jego ulubione whisky.

- Słońce, sprawdzisz czy Cooky nie potrzebuje spacerku? - zapytała kobieta, zwracając się do dziewczynki, nim odeszła od blatu, zmartwiona zachowaniem mężczyzny - Co się stało? - zapytała, lekko masując mu ramiona.

- Nic, jestem po prostu zmęczony. - przetarł twarz i uśmiechnął się wymuszenie.

- Przecież widzę, że to nie tylko to. Mi możesz powiedzieć. Poczujesz się wtedy lepiej, uwierz, jestem tu dla ciebie.

- To naprawdę nic, Dahyun. - dopił do końca zawartość szklanki, po czym lekko się skrzywił, kiedy gorzka ciecz obmywała jego gardło brunatną barwą, w której widział w tej chwili pomóoc.

- No dobrze - westchnęła cicho, kładąc głowę na jego ramieniu i tuląc go chwilę od tyłu, nim wróciła do gotowania, kolacja się w końcu sama nie zrobi.

- Pozwalasz mu na zbyt wiele, moja droga. Trzeba go trzymać krótko, ja ci mówię - rozległ się za nią chrapliwy głos.

- To nie pana sprawa, jak się wzajemnie traktujemy. - odpowiedziała kobieta, starając się zachować spokój.

- Ja ci tylko mówię. Ma charakter okropny, jak matka, aż się dziwię, że mogę być jego ojcem.

- A może dlatego, że nie umiał pan do niego dotrzeć? Próbował go pan kiedykolwiek zrozumieć? Cokolwiek?

- Ma zbyt paskudny charakter, żeby do niego docierać.

- Ja to widzę inaczej.

- Niby jak?

- Jest kimś ciepłym i kochanym, kto potrzebuje tego samego. Trzeba jedynie mieć nieco cierpliwości i zrozumienia, by zobaczyć jaką jest wspaniałą osobą.

- Żeby był jakąś sierota życiowa?

- A czy nią jest? Nie sądzę.

- To się okaże.

- Już się okazało. Świetnie sobie sam z wszystkim radził. Jest odpowiedzialny, nie tylko za siebie, ale też za Soo i wszystkich jego pacjentów, pan nie powinien się na ten temat wypowiadać, skoro nie było pana przy nim przez te wszystkie lata.

- Nie wiesz co się stało, jestem wspaniałym ojcem.

- Jakoś tego po panu w tym momencie nie widać.

- Masz coś konkretnego na myśli?

- Na przykład pana nieustanna, bezpodstawna krytyka.

- Bezpodstawna? Chcę, żeby wyszedł na ludzi - oburzył się mężczyzna.

- Wyszedł.

- No czy ja wiem..

- Ale ja wiem.

- No jak tak uważasz.

- Nie jest pan przekonany. Ale taka jest prawda.

- Może jakby bardziej się starał. Źle też wychował moja wnuczkę.

- Niby jak źle? Jest jednym z najlepszych ojców jakich w życiu spotkałam.

- Tak? Jest chora.

- To nie jest niczyja wina. Ani jego, ani matki, ani małej.

- Jasne... Idę się przespać.

- Proszę bardzo. Ale może być pan pewien, że każdy inny lekarz, powie panu to co ja przed chwilą. Nie może pan winić rodzica, za geny jakie przekazał dziecku. Bo czy pan nie jest wtedy równie winny? Sam przekazał mu pan sporo genów. - rzuciła jeszcze.

Mężczyzna wyszedł bez słowa, chociaż raz robiąc coś, co sprawiło, że domownicy poczuli się lepiej. Im mnie jego komentarzy tym lepiej.

Fᴀᴛʜᴇʀ || DᴀʜKᴏᴏᴋOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz