rozdział ósmy

11 3 0
                                    

Pogrzeb Jaydena. Nie sądziłam, że kiedykolwiek tego dożyje, że kiedykolwiek będę w nim brać udział. Wszyscy otoczeni byli aurą rozpaczy. Włącznie ze mną. Mój ukochany Jay. Ale teraz moim celem jest dopaść jego oprawcę. Mowa, czymkolwiek jest, dopadnę to. Muszę pomścić moją przyjaciółkę i mojego Jaydena.
Nastał kolejny dzień. Coraz bardziej rozmyślałam nad tym, że może we mnie coś jest. Jakaś klątwa. Wszyscy z mojego otoczenia giną. Muszę koniecznie ostrzec Jake'a. Pewnie jest następny w kolejce. Mowa nie może go dopaść. Ubrałam się i wybiegłam z domu. Bez śniadania. To jest na tyle poważne, że nie mam czasu na taką głupotę, jaką jest jedzenie śniadania. Jake pewnie jest w swoim domu, więc tam się skierowałam.

-Dzień dobry, jest Jake?-spytałam się, gdy mama Jake'a otworzyła mi drzwi.

-Tak, siedzi u siebie w pokoju.

-Dziękuje-powiedziałam i pospiesznie wbiegłam na górę po schodach.

Zapukałam do drzwi Jake'a. Cisza. Znowu zapukałam. Cisza. Czy ktoś już go porwał? Wparowałam do jego pokoju.

-Rose, co ty robisz?-spytał się obejmując Marcelo.

-J..ja t..ylko muszę ci coś powiedzieć.

Chyba im przeszkodziłam. Źle się z tym poczułam, ale życie Jake'a jest ważniejsze.

-No to mów-widziałam, że Jake nie był zadowolony, w końcu siedział właśnie na łóżku z chłopakiem, który od dawna mu się podobał.

-To osobista sprawa-powiedziałam, kierując wzrok na Marcelo.

-To ja pójdę do łazienki-Marcelo uśmiechnął się i wyszedł.

-Co to za pilna sprawa, że przerywasz mi obściskiwanie się z najprzystojniejszym chłopakiem jakiego znam.

Widziałam, że Jake był mega podekscytowany. W końcu się odważył zaprosić Marcelo do siebie.

-Proszę tylko nie uznaj mnie za wariatkę.

-Już tyle z tobą przeszedłem, że ciężko żeby coś mnie zaskoczyło. Mów.

Streściłam mu historię o SMS-ach, o tym jak znalazłam Jaydena w śmietniku, opowiadałam o morderstwach i porwaniach w okolicy, o tym że ktoś mnie ciągle obserwuje i inne takie.

-Rose, na pewno dobrze się czujesz? Cała historia o SMS-ach brzmi dosyć niewiarygodnie-widziałam, że Jake próbował mi uwierzyć, ale coś jednak go trzymało przy jego wersji.

-Zobacz, mogę ci je nawet pokazać.

Weszłam w SMSy a tam nic. Żadnego od mowy. Kurwa. Jak to się stało.

-Nie, nie, nie-zaczęłam mówić panicznie przewijają wiadomości-Nie ma ich! Jake musisz mi uwierzyć na słowo.

-Chciałbym ci wierzyć, ale przez twoją chorobę masz skłonności do wyolbrzymiania i tworzenia różnych nieprawdziwych teorii.

-Ale tym razem jestem pewna. Naprawdę. Musisz na siebie uważać. Nie chcę żeby coś ci się stało. Jake, proszę.

-Dobrze, będę na siebie uważał. Ale ty lepiej idź już do domu, połóż się i najlepiej zadzwoń do dr Gandii. Pomoże ci sprawdzić, czy to co mówisz działo się naprawdę.

Nie wierzy mi. Kompletnie mi nie wierzy!

-Dobra. Idę do domu, bo i tak nic nie rozumiesz-byłam mocno poirytowana.

Wyszłam z domu Jake'a. Dlaczego on nie rozumie powagi sytuacji? Grozi mu niebezpieczeństwo. Zapomniałam powiedzieć mu o najważniejszym. Znowu wbiegłam do jego pokoju.

-Rose, możesz dać spokój?

-Mam jedno pytanie, czy wydzwaniał do ciebie ostatnio jakiś nieznany numer?

-Nie a co?

Uff. Jak dobrze.
W tym momencie ktoś do niego zadzwonił.

-Halo?-odebrał-Rose to chyba do ciebie.

-Do mnie?-byłam wyraźnie zdziwiona, ale wzięłam od niego słuchawkę.

-Halo?

-Zabije. Zabije. Zabije.

Po tych słowach usłyszałam jakieś szelesty i krzyk. Po czym rozmówca się rozłączył.

-Jake, to był morderca! To był morderca!-zaczęłam krzyczeć i płakać jednocześnie.

-Muszę zadzwonić do jej mamy, bo chyba ma atak-usłyszałam głos Jake'a.

Nie jestem wariatką. To naprawdę był morderca.

MowaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz