Nieprzytomnego, zakrwawionego mężczyznę znalazł jeszcze przed wschodem słońca biegacz, który jak co dzień wybrał się na jogging przed pracą. Zapewne by go przegapił, gdyby nie zatrzymał się przed koszem na śmieci, do którego zamierzał wyrzucić gumę do żucia. Oczywiście, jak przystało na porządnego obywatela, natychmiast zadzwonił na numer alarmowy. Zgodnie z poleceniami zbadał funkcje życiowe mężczyzny, a potem czekał na przyjazd służb.
Dwie godziny później na komendzie, która miała pod opieką ten rejon, pojawił się człowiek twierdzący, że może znać napastnika. Był młodym, przystojnym mężczyzną. Policjantowi, który go przyjął, przypominał jednego z tych specjalistów, jakich można było zobaczyć na bilbordach i ulotkach różnych prywatnych przychodni medycznych, czy gabinetów medycyny niekonwencjonalnej i estetycznej. Jasne, gęste włosy miał zaczesane do tyłu. Jego zdrowa, pozbawiona przebarwień skóra na policzkach była gładko ogolona, a jego zęby, choć na pewno prawdziwe, były tak proste i białe, że przypominały protezę.
Mężczyzna nazywał się Sebastian Czerniecki i wyemigrował do Szwecji trzy lata temu. Pracował jako optyk w jednym z lokalnych zakładów okulistycznych.
– Czer... – zaczął policjant, próbując odczytać nazwisko z dowodu osobistego, ale już w trakcie wiedział, że nie uda mu się poprawnie go wymówić. Uniósł więc wzrok na swojego petenta, a w jego spojrzeniu kryła się niema prośba o pomoc.
– Czerniecki – podpowiedział Polak, uśmiechając się przy tym przyjaźnie.
– Tak. Zgłosił się pan, ponieważ uważa, że może znać człowieka, który napadł na... – Policjant spojrzał na monitor. – Na Hansa Knutssona. Skąd pan w ogóle wie o tym incydencie? Na lokalnych portalach internetowych nie zamieszczono jeszcze żadnych informacji.
– Rano minąłem się w klatce schodowej z Larsem, moim sąsiadem. To on zadzwonił na policję. Opowiedział mi o tym, co się wydarzyło, a ja po opisie skojarzyłem, że to może być Hans. Był wczoraj u mnie w nocy. W celach towarzyskich.
Policjant zachwycił się płynnością, z jaką mężczyzna posługiwał się szwedzkim. Świat byłby o wiele prostszy, gdyby wszyscy imigranci, a szczególnie ci z Afryki, tak łatwo się asymilowali, pomyślał. Tą uwagą nie mógł podzielić się z nikim głośno.
– Skąd się panowie znają?
– Pracujemy razem. Po pracy zaprosiłem go do siebie. Wyszedł trochę po północy. Miał iść pieszo do swojego mieszkania. Mieszka niedaleko, za parkiem.
– Od tamtej pory, gdy opuścił pańskie mieszkanie, kontaktował się z panem w jakiś sposób? Dzwonił albo pisał?
– Nie.
– A słyszał pań coś po jego wyjściu? – dopytał policjant. – Na przykład krzyk?
– Nie, nic takiego nie słyszałem.
– No dobrze. Dlaczego uważa pan, że może znać napastnika?
Polak wyraźnie się spiął. Jego idealnie białe zęby przestały oślepiać policjanta, gdy zacisnął wargi. Poprawił się na krześle.
– Myślę, że to może być ktoś, kto przyjechał za mną z Polski – przyznał. – Myślę, że mógł obserwować moje mieszkanie.
Kilka lat temu
Sebastian Czerniecki czekał na przystanku na busa, który zawiezie go do jego rodzinnego wypizdowa. Był dopiero początek czerwca, a nieznośny upał już lał się z nieba. Z założonymi na uszy słuchawkami kalkulował, ile będzie go kosztował warunek z materiałoznastwa. Dużo hajsu, pomyślał strapiony. Za dużo. Przydałoby się zaliczyć przynajmniej zajęcia projektowe, bo już nie miał złudzeń, że uda mu się z egzaminem. Jednak dzisiejsze spotkanie z drugim terminem zaliczenia znacząco skurczyło jego nadzieje. Czuł ogromne zniechęcenie na myśl, że w przyszłym roku będzie musiał jeszcze raz przechodzić to piekło na zajęciach projektowych. Jego rozmyślania przerwało wyjechanie zza zakrętu busa, na którego pomachał ręką.
CZYTASZ
Trzy światy [boyxboy]
RomanceSebastian Czerniecki wraca z oblanego egzaminu do swojego małego, rodzinnego miasteczka, do osiedla z wielkiej płyty starym, śmierdzącym, rozklekotanym busem. Wdaje się tam w słowną sprzeczkę z grupą metali, której przoduje Monter. Sebastian szybko...