9. Co w trawie...

318 32 0
                                    


Czuł się surrealistycznie, jakby był w bajce. Siedział na zimniej cegle i patrzył w górę, na nocne niebo. Tutaj, daleko od świateł miasta, gwiazdy były znacznie jaśniejsze. Sebastian widział dokładnie, jak pulsują. A może mu się wydawało. Od środka rozgrzewał go przyjemnie zrobiony przez babcię Apacza ziołowy, bardzo aromatyczny alkohol, który nalewała ich trójce do szklanek z kilku litrowego, glinianego naczynia. Napitek miał silny aromat, tak jak i przyrządzona przez staruszkę ryba, a do tego Sebastian czuł jeszcze zapach nocnego, dzikiego lasu, który otulał go z każdym mocniejszym podmuchem ciepłego, letniego wiatru.

Było mu tak błogo. Tak dziwnie dobrze. Nie chciało mu się o niczym myśleć. Musiał spędzić tu już kilka dobrych godzin, a przecież na szóstą rano miał się pojawić w pizzerii na wielkim sprzątaniu. Do wyznaczonej pory brakowało zapewne zaledwie kilku godzin, ale on nawet nie przejmował się tym, aby spojrzeć na zegarek. Było mu po prostu zbyt dobrze w stanie, w którym się aktualnie znajdował. I nie chodziło wcale o alkohol, który z resztą był ubogi w procenty.

Po prostu było pięknie. Zaobserwował już kilka jeży, które głośno fukały noskami, gdy zbliżały się do ich ogniska w poszukiwaniu odpadków do zjedzenia. I kilka saren na brzegu lasu, których okrągłe ślepia świeciły pośród mroku. Nie wiedział, skąd to się brało, ale czuł coś podobnego do wzruszenia. Dla niego to było dziwnie ważne i podniosłe. Natura zawsze tak na niego działała, ale z nikim nigdy się tym nie podzielił. Bo niby z kim? Grześ ani Aśka by go nie zrozumieli. Zresztą, to było przecież głupie.

– To pomóż babci zapakować się do łóżka – staruszka zwróciła się do swojego wnuka, ale zaczęła sama podnosić się z krzesła, nim Apacz zdążył jakikolwiek sposób zareagować.

Zaraz jednak rudy chłopak dopadł do swojej babci i wsparł ją swoim ramieniem. Kobieta musiała mieć jakieś problemy z plecami, bo nawet gdy stała, nie prostowała ich całkowicie. Była lekko zgarbiona.

– Na mnie, starą, już pora – zwróciła się z uśmiechem do Sebastiana. – Zaczekaj na mojego nicponia, to cię odprowadzi do domu. Nie idź sam nocą przez las, bo możesz nie ustrzec się złych duchów. One wiedzą, kiedy ktoś pierwszy raz przez ich dom się przedziera.

Sebastian uśmiechnął się pod nosem, uznając to za żart. Mina kobiety, pogodna i przyjazna, ale przy tym poważna, jednak się nie zmieniła. Nim dała odprowadzić się do starego domu z cegły, sięgnęła swoją pomarszczoną dłonią blond włosów Sebastiana i pogłaskała go po nich z czułością. Chłopak przyjął ten gest zaskoczony. Był jednak bardzo miły.

Gdy został przy ognisku sam, znów zadarł głowę w górę, by popatrzeć na pulsujące gwiazdy. Wiatr, który niósł znad pobliskiego jeziora zapach dzikiej mięty, bawił się złotymi pasmami jego włosów. Nie ścinał ich od dłuższego czasu, więc sięgały mu już łopatek. Na jego pełne usta wpłynął łagodny uśmiech. Czuł się odprężony, tu, pośrodku lasu, daleko od wszystkiego. Zastanawiał się tylko, jak powinien spędzić kolejne kilka godzin. Na pójście spać było już za późno.

I rzeczywiście czekał na Apacza. Nie znajdował dla tego racjonalnego wytłumaczenia, ale siedział na tej zimnej cegle i czekał. Po dłuższej chwili rudy chłopak wyszedł z domu, na ganku którego suszyły się różne zioła zebrane w bukiety i poprzywiązywane do drewnianych barierek.

– Już prawie nów – zauważył Apacz, również zadzierając głowę i patrząc na nocne niebo.

Mówił to tak, jakby miało to wielkie znaczenie. Sebastian zwykle nawet nie zwracał uwagi na to, w jakiej fazie akurat znajduje się księżyc.

– Taa... – rzucił oszczędnie, przyglądając się ukradkiem ciału chłopaka, który nie miał na sobie górnej części garderoby.

Grześ dużo czasu poświęcał na treningi. Monter zapewne także miał karnet na siłownię, ale żaden z nich nie był zbudowany tak harmonijnie. Sebastianowi Apacz kojarzył się z jakimś prymitywnym człowiekiem z lasu. Faceci pracujący nad swoją sylwetką na siłowni często skupiali się szczególnie na ramionach i klacie, a zapominali o nogach, co w końcu dawało dość groteskowy efekt, ja jakiegoś bociana albo czapli. Apacz za to przywodził na myśl pumę. Jego mięśnie były wyraziste i dobrze upakowane pod spaloną przez słońce skórą. Biła od niego jakaś zwierzęcość, bardzo magnetyczna. W końcu mieszkał w pieprzonym lesie, w chałupie bez prądu.

Trzy światy [boyxboy]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz