13. Poranne znalezisko

234 30 1
                                    

Sebastian ziewnął, przesłaniając przy tym usta dłonią. Oczy same mu się zamykały. Czuł, że jeśli pozwoli powiekom całkiem opaść, to już ich nie zmusi do rozłączenia się. Zupełnie, jakby były jakimiś ekstra mocnymi magnesami ustawionymi przeciwnymi biegunami względem siebie. Swojej dziwnie ciężkiej głowie pozwolił opaść na ramię siedzącego obok Apacza. Nie miał pojęcia, ile czasu spędzili na tym silosie. Gadali, gadali i gadali. Sebastian powiedział mu nawet o swoich problemach z matką. To była jego największa tajemnica. Nigdy nie wyjawił jej nawet Grzesiowi, bo on by nie zrozumiał, w końcu pochodził z innego świata.

Spaw na silosie trochę uwierał go w dupę, trochę zrobiło mu się zimno, ale w sumie to było zajebiście. Pamiętał, że chciał zabrać Grzesia na pierwszą randkę do miejskiego schroniska, żeby w ramach wolontariatu wyprowadzić psy na spacer. Chłopak nie lubił jednak psów. Poszli do kina na jakiś film o super bohaterach na bazie komiksu. Tych natomiast nie lubił Sebastian, zawsze miały słabą fabułę i przesadzone efekty specjalne, ale się zgodził, bo mu zależało. Z perspektywy czasu tylko nie potrafił określić na czym.

– Szkoda, że nie znam się na gwiazdozbiorach – rzucił, zmuszając się do otwarcia oczu i spojrzenia na granatowe niebo. Noc była bezchmurna, więc świeciło tysiąc gwiazd. Bardzo, bardzo jasno.

– Ja też niezbyt – przyznał Apacz – ale mamy jeszcze tysiące nocy, żeby się doedukować.

Czyli lata? – pomyślał Sebastian. Co za pozytywne myślenie. Na ślepo sięgnął do dłoni Apacza, który ten trzymał zaciśnięte między udami. Chyba nie za bardzo wiedział, co z nimi zrobić. Z jednej strony był bardzo pewny siebie, w końcu zaprosił go tutaj, a z drugiej nie bardzo wiedział, jak powinien się zachować i które granice może przekroczyć. Sebastian postanowił mu pomóc. Wsunął dłoń między jego uda i splótł ich palce ze sobą. Czuł przyjemne podenerwowanie, mimo że zdążyli połączyć się już na inny sposób.

– Fajna robota w sumie – rzucił, uśmiechając się. – Tak sobie siedzieć całą noc i gapić się w niebo, podgryzając przy tym ciasto od babci.

– Nie bardzo. Na zlecenie i chujowa stawka, ale dzisiaj jest super – odparł Apacz, a Sebastian poczuł, jak zaciska mocniej palce na jego.

W tym momencie nocną ciszę przerwał odgłos uderzenia o siebie metalu. I jakiś wyraźnie męski krzyk. Bełkotliwych słów nie dało się zrozumieć.

– I jeszcze to – sapnął Apacz, poruszając ramieniem, na którym opierał głowę Sebastian, żeby go ocucić. – Mogliby już odpuścić.

– Kto taki? – spytał skołowany Czerniecki, gdy chłopak się podnosił. Sam zrobił to samo.

– Złomiarze. Poczekaj tutaj, dobra?

– A ty gdzie idziesz?

– No jak to? – spytał Apacz i uśmiechnął się szeroko, mrużąc przy tym zielone oczy. – Ja idę im wpierdolić.

– Aaa... No tak.

Sebastian nawet nie zdążył zdecydować, co tak właściwie chce zrobić: zatrzymać Apacza, czy iść z nim. Na pewno nie zamierzał go posłuchać. Jednak nim cokolwiek wyklarowało mu się w głowie, chłopak już stał na ziemi. Zszedł jedynie parę strzebli po drabince, a potem skoczył na nogi, z kilku metrów. Wylądował zgrabnie niczym kot i ruszył biegiem w stronę fabrycznych zabudowań.

– Hej! – zawołał za nim Sebastian, ale Apacz już zniknął mu z oczu. Naprawdę był w formie.

Czerniecki zebrał się w pośpiechu i z mniejszą gracją i lekkim lękiem, w końcu mało co widział, zaczął schodzić w dół ze szczytu silosu po metalowej drabince. Gdy już znalazł się na ziemi, pobiegł śladem Apacza. Spodziewał zobaczyć się go i złomiarzy za winklem podłużnego budynku fabrycznego, ale niczego tam nie zastał. Rozejrzał się zdezorientowany. Wszystkie okna były zabite dechami z wyjątkiem jednego. Deski zostały wyrwane i leżały na ziemi. To przez to okno musieli dostać się do środka i ukraść wyposażenie hali produkcyjnej.

Trzy światy [boyxboy]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz