14. Spotkanie przy kontenerach

250 29 1
                                    

Apacz uniósł się ciężko na twardym łóżku do siadu. Położył stopy na zimnej podłodze. Zacisnął dłonie na twarzy, a łokcie oparł o kolana. Nieznośnym bólem rwały go wszystkie mięśnie, szczególnie te na plecach i w kończynach. I jeszcze to tępe pulsowanie w głowie, przez które jego sen składał się jedynie z krótkich, wyszarpanych momentów ulgi. Chociaż oczy wciąż miał zamknięte, poranne słońce wkradające się przez okno raziło go niemiłosiernie. Zmusił się jednak do uniesienia powiek, mimo że jego gałki oczne chciały zapaść się do środka czaszki, pod którą czuł nieprzyjemne pulsowanie.

Zaraz w progu pokoju pojawiła się jego babcia. Skrzypienie łóżka musiało powiadomić ją o powróceniu wnuka do świata mniej więcej żywych. Jej długie, rude włosy poprzetykane srebrnymi pasmami wciąż były jeszcze rozpuszczone. Przez skórzany pasek zaciskający fałdy jej luźnej sukienki miała przeciągniętą lnianą ścierkę, w którą teraz wycierała ubrudzone mąką dłonie.

– Trochę przesadziłeś, co, kochaniutki? – rzuciła, patrząc na gramolącego się z łóżka wnuka.

– Nie mogłem tego przewidzieć. Nie sądziłem, że będą tacy głupi. Powinni wyciągnąć wnioski z poprzedniej lekcji i dać sobie spokój.

Kobieta zaśmiała się lekko. Je usta okolone zmarszczkami wygięły się pobłażającym uśmiechu.

– Nie jesteś już dzieckiem. Ja wiem, że to piękny chłopiec, ale nie powinieneś zabierać go tam ze sobą, szczególnie w nocy. Natury nie powstrzymasz. Chyba nie muszę ci mówić, że to niepokonana siła?

Apacz nic nie odpowiedział, bo nie wiedział co. Babcia miała stuprocentową rację. Natura to niezwyciężona siła. Wstał i przeszedł do kuchni, gdzie na stole czekała na niego szklanka z kefirem. Właśnie tego było mu teraz trzeba. Później dostał ziołową herbatę i kiełbaski. Jego żołądek nic nie robił sobie z takich mieszanek. Babcia zaś wróciła do robienia domowego makaronu.

– Może powinieneś wrócić na jakiś czas do domu, do ojca – zaproponowała, gdy skończyła kroić ciasto na paski.

Apacz podniósł na nią wzrok, którym dotąd prześlizgiwał się po licznych, dopiero zasklepiających się zadrapaniach na jego dłoniach i ramionach.

– Nie zostawię cię samej – odparł.

– Poradzę sobie. Chyba nawet lepiej niż ty. Przyda ci się powrót do naturalnego środowiska. Ja cię sama nie ujarzmię. Już jestem na to za stara. Niedołężna ze mnie babinka.

Apacz nic nie odpowiedział. Dopił jedynie herbatę i wstał od stołu. Zmarszczył brwi, zastanawiając się, co teraz zrobić. Wyszedł z domu tak, jak stał, jedynie z bokserkach.

– Idę się przejść po naturalnym środowisku – rzucił jeszcze w drzwiach.

Jego babcia aż uniosła brwi, słysząc te słowa. Sarkazm nie był czymś typowym dla jej wnuka. Musiał być bardzo sfrustrowany.

Apacz odetchnął głęboko. Powietrza tutaj wciąż nie można było nazwać świeżym, ale i tak było o niebo lepsze od tego w mieście. Tęsknił za prawdziwym, dzikim lasem. Za wolnością i brakiem ograniczeń, ale jego wzrok mimowolnie wędrował ponad koronami drzew, na majaczące w oddali szczyty wieżowców z wielkiej płyty. Pragnął też czegoś zupełnie innej natury.

***

Nie była to najlepsza chwila na myślenie o głupotach, ale w jego głowie i tak pojawiła się myśl, że przecież podczas spotkania z Aśką i Grzesiem ironizował, iż poradzi sobie, jak ktoś zaatakuje go przy śmietniku. Cóż, teraz, gdy stał kilka kroków do kontenerów, nie był już tego taki pewien.

Trzy światy [boyxboy]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz