rozdział XXXI

23.8K 778 54
                                    

Ostatnim przedmiotem wystawionym na aukcji okazały się złote kolczyki pochodzące z XX wieku, w kształcie łezki, ozdobione błyszczącą czerwienią rubinów. Wyglądały niesamowicie, miałam wrażenie, że większość kobiet przebywających na sali wstrzymała oddech i spojrzała wymownie na swoich mężów czy partnerów.

-Piękne prawda?- usłyszałam kobiecy, ciepły głos matki bruneta. Była ubrana w klasyczną, długą do ziemi butelkowozieloną suknię. Włosy miała upięte w gładkiego koka, a makijaż był staranny i dopracowany. Na jej twarzy gościł szczery uśmiech a ona sama była bardzo rozgadaną, miłą osobą, z którą większość osób na przyjęciu chciało zamienić choć kilka słów.

- Och tak, są wspaniałe.- Przytaknęłam uśmiechając się delikatnie.

Wymieniałam uśmiechy, sprawdzałam co chwila telefon czy aby na pewno wszystko idzie tak jak powinno a w głowie miałam i tak jedną myśl.

Gdzie do licha jest Harry.

Siedziałam przy stole od dłuższego czasu sama, nie licząc Jake'a, który cały czas gdzieś znikał i kilku osób, o których nic nie wiedziałam. I choć przez cały czas byłam zagadywana przez starszego niesamowicie sympatycznego i miłego mężczyznę to zaczynałam się niepokoić.

-Przepraszam na chwilę.- Przeprosiłam zgromadzonych i odeszłam od stołu. Zamierzałam wyjść i się przewietrzyć. Złapać trochę powietrza i odnaleźć w końcu bruneta.

Ruszyłam w stronę tarasu, mijając przy tym gości. Słyszałam szumy, rozmowy i oklaski po wyliycytowaniu ostatniego przedmiotu. Kiedy tylko usłyszałam cenę, niemal się zachwiałam. Wiedziałam, że kwoty te przeznaczone są na cele dobroczynne, jednak suma jaką ktoś zapłacił była wręcz niedorzeczna.

Usiadłam na ławce, zaraz przy schodach prowadzących na ogród. Przez otwarte drzwi balkonowe widziałam pary, które zaczęły się kierować w stronę parkietu. Muzyka stała się głośniejsza, a zespół wygrywał stare melodie z lat osiemdziesiątych. Wieczór był przyjemny, nadal utrzymywała się przyjemna dla ciała temperatura a niebo stawało się coraz ciemniejsze. porozwieszane lampki nad moją głową i świece postawione na stolikach sprawiały, że było przyjemnie a noc wydawała się jakby cieplejsza. Przyjęcie miało się niedługo skończyć, a ta wiedza przynosiła mi niejako ulgę. Chciałam już znaleźć się w domu i trochę odpocząć. Ostatnie dni były długie i pracochłonne. Byliśmy tu z Jake'iem codziennie, doglądając i pomagając podwykonawcom przy organizacji.

-Wydawało mi się, że jesteś bystrzejsza i zrozumiesz co ci przekazałam.

Usłyszałam głos osoby, której nie pragnęłam więcej spotykać. Stała przede mną Lydia. W długiej czerwonej sukni, z mocno wyciętym dekoltem. Jej postawa sugerowała, że powinnam wstać. Była lekko wstawiona, a kiedy tylko podeszłam bliżej poczułam zapach wódki. Zastanawiałam się jak mogła tu wejść, nie została zaproszona, byłam o tym przekonana. Zresztą to ja wysłałam listę zaproszonych do firmy, która zajmuje się papeterią.

-Naprawdę sądziłaś, że się posłucham?- Była naiwna, myśląc w ten sposób.

-Jesteś nic nieznaczącą, kolejną dziewuchą, która uważa, że może go mieć.- Wymamrotała, podchodząc jeszcze bliżej. Niemal się potknęła, ale w ostatniej chwili złapała równowagę.

- Lydia, wyjdź stąd. Nie rozumiem co tu robisz.- Starałam się mówić opanowanie, teraz już byłam pewna, że jest kompletnie pijana. Nie mogłam dopuścić by zrobiła jakiekolwiek zamieszanie na sali.

-On cię nie kocha i nigdy nie pokocha. Nie jest zdolny do okazywania uczuć.- Nie powinnam jej słuchać, ale jej słowa były jak mocne uderzenie w twarz.

-Dlaczego mi to właściwie mówisz? Dlaczego tak bardzo próbujesz mnie od niego odciągnąć?

Przejechałam spojrzeniem po twarzy blondynki. Jej ciemne oczy miały w sobie coś dziwnego. Coś czego nigdy nie widziałam, z pogranicza pewnego rodzaju szaleństwa i obłąkania.

-Bo tylko ja mogę dać mu szczęście. -Jej ton głos podnosił się z każdym wypowiadanym przez nią słowem przez co cała sytuacja nie podobała mi się coraz bardziej. - Obserwowałam cię.- Wychrypiała, a jej głos stał się spokojniejszy.- Co takiego masz w sobie, że go zainteresowałaś? - Pytała, choć czułam że nie oczekuje odpowiedzi. - On i tak cię zostawi.

-To nie jest teraz ważne. Proszę żebyś wyszła.

-Dlaczego nie słuchasz?!- Krzyknęła, przybliżając się do mnie. Jej twarz znalazła się cale od mojej, a ona sama byłam pewna, że chce mnie uderzyć, ale bardzo usilnie próbuje się powstrzymywać.

-Uspokój się. Możemy porozmawiać na spokojnie, jeśli chcesz spotkamy się i wszystko mi wyjaśnisz.

Czułam, że powinnam przyjąć inną taktykę, ta kobieta była niezrównoważona psychicznie, a przynajmniej na pewno dzisiaj się tak zachowywała. Nie mogłam dopuścić do szarpaniny, szczególnie, że sama mogłam brać w niej udział. Chciałam odciągnąć ją jak najdalej, wyprowadzając ją tylnym wyjściem od strony ogrodu, przynajmniej doprowadzić ją do ochrony, która się tym zajmie.

-Nie kłam. Będziesz się dalej z nim spotykać... A on jest mój!- Zbliżyła się do mnie.- Zniszczę cię!

Już wyciągała ręce by mnie uderzyć, ale nic takiego się nie wydarzyło.

-Nie próbuj!- Zagrzmiał. Niemal odskoczyłam słysząc silny głos bruneta. Trzymał ją za rękę, a jego ciało niemal wrzało. Jego klatka piersiowa unosiła się w szybkim tempie, a szczęka była mocno zaciśnięta.

Blondynka wyrwała dłoń i odsunęła się na bezpieczną odległość bojąc się, że mógłby jej coś zrobić. Wystraszona przyglądałam się całej tej sytuacji i choć Lawrence wyglądał na wściekłego, czułam, że nie byłby w stanie zrobić jej krzywdy. Jego oddech stopniowo wracał do normy, a spojrzenie miał utkwione na mnie.

-Nigdy więcej nie waż się do niej zbliżyć.- Wychrypiał, podchodząc w jej stronę.

-To ona chciała mnie zaatakować! Próbowałam się bronić!- Wykrzykiwała, ale nie zdążyła powiedzieć więcej, bo już za chwilę pojawiło się dwóch ochroniarzy, którzy wyprowadzili ją tylnym wyjściem. Zszokowana patrzyłam jak kobieta szarpie się kiedy ją zabierają.

-Nic ci nie jest?

Jego ciało znalazło się tuż przy mnie, a ja poczułam tak dobrze znany mi zapach. Oplótł mnie ramionami, by po chwili odchylić moją głowę i złapać dłońmi moją twarz. Pocierając palcami po moich policzkach przyglądał się mi, jakby upewniając się że jestem cała. Jego tęczówki wydawały się ciemniejsze, a szczęka była mocno zarysowana.

-Niee-e...

Moje ciało drżało, a dreszcze przebiegały po skórze. Odsunął się by zdjąć marynarkę. Na moich odkrytych ramionach znalazł się ciepły czarny materiał, który miał mnie chronić przed chłodem. Mi jednak nie było zimno, byłam sparaliżowana strachem.

-Zabiorę cię do domu.

_______________________________________

Hej kochani!❤️

Akcja w dzisiejszym rozdziale 🙈 co myślicie? Spodziewaliście się?
Dajcie znać w komentarzach😊

Odpoczywajcie i bawcie się dobrze podczas majówki ☀️

Lovely gentleman  ZAKOŃCZONAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz