rozdział XLII

21K 648 40
                                    

-Odpocznij kochanie. Nie będę ci przeszkadzać.- Poleciła Sophia, ostatni raz pogładziła po policzku i wyszła, zamykając za sobą drzwi.

Zrzuciłam z siebie sukienkę i niewygodne obuwie bardziej brutalnie niż zamierzałam, wcisnęłam na siebie wygodne legginsy i luźną koszulę zapinaną na kilka guzików. Osunęłam się na podłogę, gdzieś pomiędzy łóżkiem a sofą, która stała w rogu pomieszczenia. Miałam wrażenie, że głowa pęka mi od nadmiaru informacji i natłoku myśli, które nachodziły mój umysł. Serce bolało zupełnie tak jak zdrada, która okazała się jedną wielką mistyfikacją. Przełknęłam głośno, dławiąc się swoimi łzami.

Próbowałam znaleźć jakiekolwiek wytłumaczenie, spróbować zastanowić się i nie osądzać Lawrence'a, ale żadne logicznie układające się zdarzenia nie próbowały nawet dotrzeć do mojej obolałej i zmęczonej głowy.

Sophia, u której pojawiłam się zaraz po wyjściu Alexa z mojego gabinetu nie miała pojęcia dlaczego widzi mnie w takim stanie. A ja nawet nie do końca potrafiłam jej wszystko wyjaśnić, szczególnie, że sama nie byłam wszystkiego pewna. Wszystko co mi powiedział o swoim bracie, bankructwie i pieniądzach, które otrzymał w zamian za oszustwo, w zamian za nasz związek nie mieściły mi się w głowie. Jeśli Harry faktycznie miał z tym coś wspólnego? Dlaczego jego ojciec pomógł Bonnetowi? Przecież tu musiało chodzić akurat o nas, ewidentnie chciał bym pomyślała, że mój narzeczony mnie zdradza...

Próbowałam znaleźć jakiekolwiek wytłumaczenie dla całej tej sytuacji, ale nic sensownego nie przyszło mi na myśli. Toteż podniosłam się na równe nogi i skupiłam się na znalezieniu walizki i spakowaniu swoich rzeczy. Nie byłam w stanie tu zostać, chciałam być w swojej przestrzeni, czuć, że jestem jeszcze sama odpowiedzialna za swoje czyny.

Lawrence nie mógł się dowiedzieć o moim zniknięciu, w końcu wyjechał do San Diego by podpisać umowy z podwykonawcami i nadzorować projekt budowy hotelu. Miałam więc sporo czasu by zastanowić się jak chcę by wyglądało moje dalsze życie.

Przez cały ten czas udawało mi się żyć w przekonaniu, że byłam silną, niezależną i twardo stąpającą osobą, która dokładnie wie czego chce. Byłam pewna, że moje relacje z ludźmi były dobre, a ja znałam się na ich charakterach, osobowościach, czułam komu mogę ufać, przynajmniej do czasu mojego byłego narzeczonego a teraz także i Harry'ego.

Potrzebowałam kilku dni by poukładać sobie to wszystko w głowie, nie zamierzałam też tego zostawiać, jak tylko Harry wróci chcę by wyjaśnił mi wszystko od początku. Chcę być pewną, że nie mógł zrobić mi takiego świństwa.

Łzy zdążyły już dawno wyschnąć, a na ich miejsce wkroczył jedynie żal i smutek. Spakowałam najpotrzebniejsze ciuchy i kosmetyki łapiąc w progu za laptopa i już miałam zamiar otworzyć drzwi gdy w ich progu pojawiła się Jospehine. Zerknęła na mnie z czułym i współczującym uśmiechem po czym odeszła w bok robiąc mi miejsce.

- Chciałam tylko sprawdzić czy wszystko w porządku. - Wyjaśniła, robiąc zmieszaną minę.

Otarłam wierzchem dłoni twarz i uśmiechnęłam się krzywo.

- Dziękuję Josephine- wszystko w porządku- Przekręciłam głowę by na nią spojrzeć po czym złapałam za rączkę od walizki. -Wyjeżdżam na kilka dni. -Wyjaśniłam, choć zdawałam sobie sprawę, że wcale nie musiałam się tłumaczyć.

- Przygotować coś na podróż?- Zapytała, choć po jej minie wnioskowałam, że to wcale nie było pytanie, które pragnęła zadać.

Pokręciłam przecząco głową, po czym ruszyłam schodami w dół. Niemal potykając się o własne nogi zbiegłam do salonu stając przy Sophii, która z bladym uśmiechem odebrała ode mnie torbę i laptopa. Rozejrzałam się ostatni raz po domu, upewniając się, że zabrałam wszelkie najpotrzebniejsze rzeczy po czym obie ruszyłyśmy na podjazd do małego, czerwonego fiata.

Zamierzałam kilka dni spędzić w niewielkim letnim domku moich rodziców w Stamford. Spędzałam tam większość moich wakacji razem z rodziną i najbliższymi przyjaciółmi. To miejsce wydawało się idealne, chciałam odreagować cały ten bałagan, który toczył się w moim życiu.

-Zadzwonisz jutro do Jake'a by zajął się wszystkim?- Zadałam pytanie spoglądając w kierunku blondynki. Oderwała wzrok od jezdni by rzucić mi subtelny uśmiech i pokiwała głową.

-Zajmę się tym.

-Dziękuję ci.- Posłałam jej wdzięczny uśmiech zerkając na telefon, który zaczął wibrować. Wyłączyłam go, wrzucając głęboko na dno torebki. - Nie powinnam zawracać ci głowy- Westchnęłam...- Właściwie to powinnaś się przesiąść, odwiozę cię do domu a ja sama dojadę na miejsce.- Rzuciłam, nie odrywając wzroku od widoku za szybą.

Usłyszałam tylko jak Sophia przycisza radio po czym odezwała się nieco zachrypniętym głosem.

-Przestań Cece.- Odkręciłam się bokiem by na nią spojrzeć. Szarpnęła mocniej gałką by zmienić bieg i nadać autu odpowiednią prędkość. - Nie staraj się być idealną w takim momencie. Wiem, że jesteś silna, ale to udawanie w niczym ci nie pomoże.

Otworzyłam usta nie będąc pewną jak zareagować na jej uwagę. A kiedy jej drobna dłoń spoczęła na moim udzie pocierając je nieco jęknęłam żałośnie z bezsilności, która we mnie tkwiła.

- Nie próbuję taka być.- Szepnęłam. - Nie chcę tylko byś czuła się zoobligowana do zajmowania się mną kiedy masz tyle swoich zmartwień.

-Nie próbuj tak myśleć.- Prychnęła pod nosem. -Jestem właśnie po to by mierzyć się z twoimi problemami. Od tego są przyjaciele.

Uśmiechnęłam się do niej uspokajająco i kiwnęłam głową na znak, że doskonale to rozumiem.

-Zresztą trzęsiesz się jak galareta. Na pewno nie pozwoliłabym ci prowadzić w takim stanie.

Skinęłam po czym odwróciłam wzrok by przyglądać się zachodzącemu słońcu na niebie. To prawda, byłam rozdygotana i naprawdę zmęczona. To byłoby głupie z mojej strony gdybym próbowała wsiąść za kierownicę.

*

Rozejrzałam się dookoła przyglądając się miejscu, w którym nie byłam od kilku lat. Przytulny salon powitał mnie rozświetlonym wnętrzem przez wpadający blask księżyca, który z łatwością witał mnie przez oszklony taras i dużą ilość okien w pomieszczeniu. Zapaliłam lampę by przypomnieć sobie tak dobrze znane mi miejsce. Na środku stała biała materiałowa kanapa, na której leżał złożony niebieski bawełniany koc. Po bokach ustawione były jasne fotele z wieloma poduchami, które zajmowały całą ich powierzchnię. Biały, mały kominek na którym porozstawiane były fotografie przedstawiające mnie i moich najbliższych przypominały mi jak bardzo kochałam to miejsce. Jak dobrze się tu czułam i odpoczywałam będąc tu w tym domu. Uniosłam oczy ku górze wdychając głośno powietrze, próbowałam nabrać jak najgłębszy oddech jakby próbując stać się na powrót tą samą wersją siebie sprzed kilku lat. Jeszcze wtedy kiedy na mojej drodze nie pojawiali się oszuści i zdrajcy. Wtedy kiedy byłam pewna, że w przyszłości założę swoją rodzinę. Kiedy wszystko wydawało mi się tak bajecznie proste.

_______________________________________

Hej misie ❤️

Zbliżamy się do finiszu 🙈
Czekam na Wasze opinie😊

Ściskam mocno 😍

Lovely gentleman  ZAKOŃCZONAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz