7. Czas i miejsce

7 4 0
                                    


Damroka jeszcze długo wpatrywała się w dal. Obserwowała, jak Floriana zbiera pogotowie. Służby zostały zaalarmowane przez jakiegoś nocnego marka, którego z trudem Animea sprowadziła na most, nie gwałcąc przy tym wszelkich reguł, jakie Areal wpajał jej przez ostatnie wieki.

Ona jednak nadal pozostawała niewidoczna dla ludzkich oczu. Przechodnie mijali ją, nieświadomi jej obecności. Ktoś, kto już od tak dawna gryzł ziemię, powinien przywyknąć do tej obojętności. Jednak Damroce pierwszy raz od bardzo dawna ten fakt zaczął ciążyć.

Nagły brak towarzystwa Anioła uświadomił jej, jak bardzo czuła się samotna. Dusiła to uczucie, wypełniając je posługą, celowi, dla którego jeszcze istniała. Teraz pozwoliła dopuścić do siebie wszelakie wątpliwości i rozważania. Odtworzyć martwe serce na coś, co wcześniej było niedostrzegalne. Błogie uczucie, jakie towarzyszyło jej w obecności chłopca, zamajaczyło w oddali. Czekało tylko cierpliwie, jak je dojrzy. Uchwyci.

Zatopiła palce w płatkach śniegu. Chciała przypomnieć sobie ich dotyk, smak. Wyobrażała sobie, jak topnieją na wierzchu dłoni, strużka wody kapie na pokryty piaskiem chodnik. Jednak śnieg nie stopniał. Wciąż przebywał w tym samym miejscu, nienaruszony.

Westchnęła ciężko. Wewnętrzny kocioł emocji buzował nieustannie. Pełne melancholii myśli przybrały na sile, gdy Damrokę minęła dziewczyna, łudząco podobna — na pierwszy rzut oka — do niej samej.

To mogłam być ja — gorzka myśl zawitała w jej umyśle. — To wciąż mogę być ja — pojawiła się następna, bardziej optymistyczna.

Tuż przy jej boku wylądował ptak. Niczego nieświadomy gołąb dreptał wokół niej w poszukiwaniu jedzenia. W milczeniu obserwowała jego bezowocne starania. Niezadowolony zatrzepotał skrzydłami i odleciał.

— I co teraz?

Posła pytające spojrzenie w stronę zachmurzonego nieba. Podparła się pod boki w oczekiwaniu na coś, co nigdy nie miało nadejść.

— Oczywiście — wymamrotała z gorzką nutą w głosie, nie dostawszy oczekiwanej odpowiedzi.

Niebo milczało. Jedynie stado kruków zakrakało chórem, zerwawszy się z cmentarnych gałęzi.

Jęknęła niezadowolona. Myślami cofnęła się do czasów, gdy żyła w świecie bogów. Drżała na myśl spotkania ze strzygą. Bała się chochlików, topielców i innych masz karnych bytów. Jednak ich żywot okazał się równie prawdziwy, co miłość ukochanego.

W zielonych tęczówkach zawitały łzy, tak dawno niewidziane teraz zdawały się jej wiernym towarzyszem. Poczucie winy zaatakowało Damrokę podobnie jak kulawy pies bezdomnego kocura tuż przed jej oczyma. W chwili, gdy ona wątpiła we wszystko, a zwłaszcza w siebie. Topiła się we własnym żalu — dwa zwierzaki warczały, machając zaciekle pazurami.

Z ust Animey wydostał się śmiech. Suchy, przepełniony goryczą. Nie przypominał radosnych chichotów, mijającej ją blondynki. Obraz martwej siostry zamajaczył przed oczyma. Blondynka zniknęła. Jej śmiech niósł się echem niczym złowroga melodia. Damroka zacisnęła mocno powieki.

Niechciany widok nie zniknął. Stał się żywszy, intensywniejszy. Szkarłat oblepiał młodszą jak smoła. Plamy krwi wiły się niczym wąż.

Nawojka zniknęła. Na jej miejscu Damroka mogła dostrzec siebie. Ubraną w tę samą sukienkę, co nosiła młodsza siostra. Włosy zaplecione w gruby warkocz, gdzieniegdzie wplecione polne kwiatki. Były niemal takie same. Identyczne. Zawsze im to powtarzano. Różniły ich włosy. Włosy, które on tak uwielbiał.

W powietrzu unosił się zapach malin jak tamtego dnia. Damroka załkała gorzko. Dłonie jej drżały. Straciła kontrolę nad emocjami i ciałem.

— Przepraszam, przepraszam — powtarzała. — Nie chciałam. Ja nie chciałam — łkała. — Przepraszam...

Wyrzucała z siebie słowa, które od tak dawna raniły jej duszę. Żałowała i to bardzo. Jednak gdzieś tam na dnie pojawiła się inna emocja. Dotąd niedostrzegalna. Obca, ale za to wiele pokorniejsza, cieplejsza.

— Już dobrze.

Podskoczyła, czując na ramieniu znajomy dotyk. Słowa pociechy sparaliżowały jej ciało na kilka długich sekund. Świat zamarł, a ona bała się odwrócić, spojrzeć za siebie. Bała się, tak strasznie się bała.

Ale zrobiła to.

Niepewnie, z ogromnym wahaniem uczyniła ruch, który napawał ją takim przerażeniem.

— Nawojka?

Młodsza przytaknęła. Jej lico rozjaśnił szeroki uśmiech. Wyciągnęła ku niej dłoń. Ręka zawisła w powietrzu, czekając tylko, jak Damroka ją uchwyci. Lecz ona stała. Stała nie wykonując nawet najmniejszego ruchu. Nie drgnęła jej powieka. Zielone tęczówki wpatrywały się oniemiałe w postać siostry.

— Jak? — wydukała z trudem. — To niemożliwe — słowa z oporem wydostały się ze ściśniętego gardła.

— Spójrz — dziewczyna objęła rękoma sielski krajobraz — i ty mi powiedz — rzekła, a ledwo słyszalna nuta w jej głosie przypomniała jej o Araelu.

Rozejrzała się ponownie. Tym razem nie podziwiała urodzajów rajskiej krainy. Oczami szukała potwierdzenia. Myśli szumiały jej w głowie. Huragan ten tracił na sile z każdym powolnym oddechem. Spokój ogarnął jej umysł. Bezwiednie złapała siostrę za rękę.

Samotna łza kreśliła ślad na piegowatym poliku. W ten napotkała jego spojrzenie. Malinowe wargi zaś ułożyły się w szczery uśmiech. Jego usta poruszyły się bezgłośnie. Nieznacznie kiwnęła głową. Sylwetka skrzydlatego przyjaciela zniknęła na zawsze.

SumienieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz